Violeta Parra jest dla Chile tym, czym Frida Kahlo dla Meksyku - artystką niepokorną i nieodgadnioną, symbolem zbuntowanej natury i artystycznego potencjału zarazem. Nawet dziś, 46 lat po jej samobójczej śmierci, kult Parry rozgrzewa chilijskie serca. Poza kontynentem nie jest jednak specjalnie znana i chyba tylko tym tłumaczyć można fakt, że świat odkrywa ją dopiero teraz.
W przeciwieństwie do zrealizowanej na bogato "Fridy" z Salmą Hayek, filmowa biografia Parry korzysta ze skromnych środków wyrazu. Film Andresa Wooda, znanego u nas z innej, ale osadzonej w podobnych czasach pocztówki z Chile – "Machucy", składa się z bałaganiarskich epizodów z życia artystki, dla których spoiwem jest wywiad telewizyjny, zrealizowany na kilka lat przed jej śmiercią. Dla reżysera stanowi on punkt wyjścia – swoisty pretekst do kolejnych wypraw w trudną przeszłość, pozwalający na rozbudowanie kilku selektywnie wybranych wątków.
Wydaje się, że niczego istotnego nie pominięto - są tu trudne dzieciństwo i muzyczne początki, komunistyczne sympatie i niechęć do establishmentu, śmierć dziecka i romans z młodszym flecistą.
Wood nie gloryfikuje swojej bohaterki, uwypuklając jej nieokiełznany charakter i problemy ze społecznym przystosowaniem. Przejmujący, nienachlany tragizm postaci znakomicie oddaje wcielająca się w tytułową rolę Francisca Gavilan. Skupiona, w pełni oddana roli, pozwala bliżej poznać cząstkę ulotnego, nieistniejącego już przecież świata artystki.
Jednocześnie jednak rwana narracja, przeplatana niekoniecznie potrzebnymi "artystycznymi" przebitkami, nie pozwala skupić się na żadnym z zagadnień na dłużej. To raczej niezobowiązujący szkic, który stanowić powinien przyczynek do biografii właściwej. I być może taka jest właśnie jego rola - zachęcić do dalszej eksploracji. Legenda, jak i twórczość artystki, wciąż przecież żyją.