Bagiński po latach dopiął swego. Jego hollywoodzki film trafi do kin na całym świecie

- Uznałem, że mogę stać w kolejce po dotacje z PISF-u kolejne 10 lat i może coś się uda zrobić, a może zrobię tylko skromny dramat obyczajowy o dysfunkcyjnej rodzinie - mówił Tomek Bagiński w WP, który wybrał inną ścieżkę rozwoju i nauczył się "języka Hollywood". Efekt tej nauki to "Rycerze Zodiaku", którzy wejdą do polskich kin 12 maja.

Tomek Bagiński jest reżyserem filmu "Rycerze Zodiaku" na motywach kultowej mangi i anime "Saint Seiya"
Tomek Bagiński jest reżyserem filmu "Rycerze Zodiaku" na motywach kultowej mangi i anime "Saint Seiya"
Źródło zdjęć: © AKPA, Materiały prasowe

Dwie dekady temu świat usłyszał o Tomku Bagińskim jako reżyserze nominowanej do Oscara "Katedry". 27-latek z Białegostoku nie wygrał prestiżowej nagrody, ale był to pierwszy duży krok na ścieżce, po której stąpa do dziś. Bagiński kojarzony z filmami animowanymi, krótkim metrażem i studiem Platige Image. 20 lat po tamtej pamiętnej oscarowej gali wyreżyserował pełnometrażowy hollywoodzki film, który brzmi jak spełnienie jego najskrytszych marzeń. Nie dość, że "Rycerze Zodiaku" to kino rozrywkowe z gwiazdorską obsadą (Sean Bean, Famke Janssen, Mackenyu, Madison Iseman), to jeszcze bazujące na japońskim anime, które jako gatunek miało ogromny wpływ na twórczość Polaka.

Jakub Zagalski, Wirtualna Polska: Czy dobrze rozumiem, że "Rycerze Zodiaku" są twoim debiutem reżyserskim, jeśli chodzi o pełnometrażowy film aktorski?

Tomek Bagiński: Tak, chociaż ja za taki debiut trochę uważam "Legendy polskie". Jak się zbierze te wszystkie shorty razem do kupy, to się uzbiera na film pełnometrażowy. Ale formalnie rzecz biorąc "Rycerze Zodiaku" to jest mój pełnometrażowy debiut reżyserski. I to od razu anglojęzyczny, żeby nie było za łatwo.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Dlaczego dopiero teraz? Już 20 lat temu byłeś reżyserem znanej na całym świecie "Katedry", później zrobiłeś masę innych projektów - jako producent, scenarzysta. Czy pełnometrażowy film aktorski to było coś, do czego od zawsze dążyłeś? Czy po prostu teraz pojawiła się propozycja i skorzystałeś z okazji?

Takie rzeczy nie dzieją się przypadkiem. Dla mnie to jest zamknięcie pewnego etapu, który trwał od kilkunastu lat. Do USA zacząłem jeździć po "Katedrze" (2002) i "Sztuce spadania" (2004), później to zintensyfikowałem po roku 2009 i po wyjściu "Hardkoru 44". Wtedy miałem nowe podejście i chciałem spróbować opowiedzieć coś dłuższego, bo krótka forma zaczynała mnie uwierać. Mnie ogólnie interesuje robienie kina rozrywkowego, wywodzącego się z lat 80., 90. z USA. To jest kod kulturowy, na którym się wychowałem i który najbardziej mnie kręci.

Robienie czegoś takiego w Polsce 10-12 lat temu to był pomysł kompletnie szalony. Dlatego uznałem, że muszę dotrzeć do epicentrum. Zacząć jeździć do LA, prezentować swoje pomysły, podpinać się pod różne projekty, które tam krążą. Tam w ogóle panuje bardzo fajna energia, bo "wszyscy" są filmowcami. Ludzie pracujący w hotelu, każdy kierowca taksówki ma swój pomysł na scenariusz, i to jest bardzo zaraźliwe. Oczywiście jak się później chodzi na spotkania z producentami, szefami studiów, to trzeba przejść przez pewien filtr. Trzeba się nauczyć języka - i nie chodzi o angielski, ale o naukę sposobu opowiadania o projekcie, pracy nad projektem w tym amerykańskim systemie, który jest bardzo ustrukturyzowany.

Mackenyu i Sean Bean w filmie "Rycerze Zodiaku"
Mackenyu i Sean Bean w filmie "Rycerze Zodiaku"© Materiały prasowe

Ty podjąłeś się tej nauki.

W pewnym momencie uznałem, że mogę stać w kolejce po dotacje z PISF-u kolejne dziesięć lat i może coś się uda zrobić, a może skończę, robiąc jakiś skromny dramat obyczajowy o dysfunkcyjnej rodzinie. Albo będę się uczył w miejscu, gdzie kręci się filmy akcji, rozrywkowe, które najbardziej chciałbym robić.

Dla mnie to był bardzo długi proces. Po drodze umarło kilkanaście projektów, w które trzeba było się zaangażować. "Rycerze Zodiaku" to pierwszy projekt, w który udało mi się wejść na czysto w rolę reżysera, ale to też była długa droga. Od rozpoczęcia prac nad scenariuszem do nakręcenia tego filmu minęło sześć lat.

Mówisz o "Rycerzach Zodiaku" jako filmie hollywoodzkim. Ale jak dziś rozumieć ten termin, skoro wiele amerykańskich produkcji kręci się w Europie, ekipy tworzą lokalni filmowcy itd.?

"Rycerze Zodiaku" na pewno spełniają kryteria filmu hollywoodzkiego. Mamy dystrybucję amerykańską, postprodukcję w Kanadzie. Finansowanie było zewnętrzne, ale jest to zupełnie normalne w przypadku filmów, które nie wychodzą bezpośrednio z poziomu studiów. Dziś na Węgrzech, gdzie kręciliśmy, powstaje masa amerykańskich filmów: "Diuna", ostatni "Terminator" i wiele innych.

Dziś Hollywood to pewien rodzaj struktury produkcyjnej, zbiór procedur, skala pracy. Zupełnie inaczej robi się film do polskiej dystrybucji czy na platformy streamingowe od filmu, który mają oglądać ludzie w kinach na całym świecie. To jest zupełnie inny poziom przedsięwzięcia. Hollywood to jest dzisiaj pewien system, a nie miejsce. W samym LA oczywiście są studia wytwórni filmowych, ale sporo się kręci w innych stanach, w Kanadzie i oczywiście w Europie, głównie w Bułgarii i na Węgrzech.

Mackenyu, syn legendy japońskiego kina Sonny Chiba, gra w "Rycerzach Zodiaku" główną rolę
Mackenyu, syn legendy japońskiego kina Sonny Chiba, gra w "Rycerzach Zodiaku" główną rolę© Materiały prasowe

Ok, czyli "Rycerze Zodiaku" to film hollywoodzki, ale mający swoje korzenie w Japonii. Jak to się stało, że w tej mieszance znalazł się reżyser z Polski?

W trakcie pracu nad różnymi projektami dostałem scenariusz zupełnie innej adaptacji anime. On był za drogi, trudny do realizacji, a ja wpadłem na pomysł, jak to zrobić inaczej i właścicielowi tamtej marki bardzo się to spodobało. Zaczęliśmy pracować nad tym projektem i wtedy podsunęli mi inny scenariusz z pytaniem, czy nie chciałbym się nim zająć. To byli "Rycerze Zodiaku".

Kiedy ktoś mi proponuje, że mogę robić w live action coś, co kocham, to nie było możliwości, żebym powiedział "nie". Bo ta miłość do japońskiej animacji zawsze we mnie była. "Akira" (1984) wywołała u mnie potężny wstrząs, jeśli chodzi o wrażliwość artystyczną. Wcześniej było nie do pomyślenia, że można taką historię opowiedzieć w taki sposób przez animację. Zresztą jako ciekawostkę mogę zdradzić, że w "Katedrze" są ujęcia, które stanowią przeróbki pewnych ujęć i sztuczek technicznych, które podpatrzyłem w anime.

Oglądałeś animowanych "Rycerzy Zodiaku", kiedy lecieli w Polsce na RTL7 na przełomie wieków?

Wiedziałem, że jest taka seria, ale wtedy nie weszła we mnie tak mocno jak teraz. Musiałem się trochę nauczyć tej marki i ją zrozumieć, przy czym jest tam sporo elementów uniwersalnych dla języka anime. A ja tę wrażliwość miałem już "obcykaną", bo od bardzo dawna siedziałem w anime i analizowałem różne elementy. Żartowaliśmy sobie z producentami, że to połączenie "Bagiński-anime" musiało się wydarzyć. Bo oni szukali kogoś, kto ten język rozumie, a ja szukałem projektu, gdzie rozumienie tej wrażliwości będzie można wykorzystać.

Przymierzając się do nakręcenia adaptacji bardzo długiego i wielowątkowego serialu anime, chciałeś przenieść jakieś konkretne elementy, ujęcia, sceny?

Oczywiście i choć tę serię znałem słabiej niż inne, to znałem język anime i bardzo szybko zacząłem analizować, co można przenieść, a czego nie warto ruszać. Wersji scenariusza było kilka, bo materiał źródłowy jest bardzo bogaty i złożony. Wiedzieliśmy, że kręcąc pierwszy film – mamy nadzieję, że uda się też nakręcić kolejne – trzeba go zrobić nie tylko dla tych, którzy znają anime czy mangę.

Nawiasem mówiąc, przy "Rycerzach Zodiaku" miałem okazję pracować z Yoshihiro Ike. Kompozytorem muzyki do "Blood: The Last Vampire" (2000), który to film był dla mnie ogromną inspiracją techniczną. Znałem go na wylot, klatka po klatce i przed laty zastanawiałem się, jak oni to zrobili. A teraz mogłem współpracować z jego współtwórcą przy własnym filmie.

Przy "Wiedźminie" Netfliksa mówiło się, że Andrzej Sapkowski nie ingerował w proces twórczy. Jak było w przypadku "Rycerzy Zodiaku"? Mieliście błogosławieństwo ojca mangi "Saint Seiya"? Japoński właściciel marki narzucał wam ograniczenia?

Japończycy z Toei Animation mieli bardzo jasny plan, w jakim kierunku chcą podążać z tą serią, więc ich udział był bardzo pomocny. Z Masami Kurumadą (twórca mangi "Saint Seiya" - dop. red.) kontaktowaliśmy się kilka razy przez japońskiego producenta. I on też dawał nam takie proste podpowiedzi, które dziś wydają mi się oczywiste, ale wtedy okazały się bardzo przydatne, bo my na to nie wpadliśmy. Na uroczystej premierze w Tokio widać było, że film mu się podoba i jest zadowolony. W ogóle to był pierwszy raz od dawna, kiedy Kurumada pojawił się publicznie, co też było bardzo wzruszające.

Na pewno znasz aktorskie adaptacje anime, które w większości przypadków były miażdżone przez krytykę. Czy przed nakręceniem swojego filmu analizowałeś i wyciągałeś wnioski, co złego zrobili np. twórcy "Dragon Ball: Evolution", który ogólnie jest jednym z najgorzej ocenianych filmów ostatnich lat?

Ja mam trochę łagodniejsze spojrzenie, bo wiem, jak działają adaptacje. Samo robienie filmów jest tak cholernie trudne, że to cud, że jakieś filmy powstają. A dobre filmy to już w ogóle cud nad cudami. "Dragon Ball: Evolution" to jest hardcore’owy przykład. Ja o nim sporo wiem, bo znam jego producentów i tam dochodziła ogromna walka pozaekranowa, niezwiązana zupełnie z kwestiami artystycznymi. Ale ogólnie są udane adaptacje anime/mangi. Całkiem podobała mi się "Alita", choć momentami to był film trochę za gęsty i przydałoby mu się z 15 minut oddechu. Świetną adaptacją było "Na skraju jutra" z Tomem Cruise’em. Gdzie pewnie ludzie nawet nie wiedzą, że to jest na podstawie mangi.

Jeżeli chodzi o "Rycerzy Zodiaku", to w Japonii film został odebrany bardzo dobrze. Pierwsze recenzje są bardzo pozytywne i mam nadzieję, że tak zostanie. Dużym wyzwaniem na pewno będzie sukces w USA, gdzie manga i anime "Saint Seiya" nie były nigdy tak popularne jak we Francji czy Ameryce Południowej. Póki co trzymamy więc kciuki za premierę w tych regionach.

Rycerze Zodiaku - zwiastun

Jak wielu Polaków pracowało przy tym filmie? Wiem, że za kamerą stał Tomasz Naumiak, w napisach końcowych pojawiają się też nazwiska Polaków z Platige Image.

To było fajne, że mogłem sobie trochę złożyć ekipę pod siebie. Nie było zaskoczeniem, że operatorem jest Polak, bo Tomek jest jednym z wielu polskich operatorów, którzy robią duże międzynarodowe filmy. A ekipa Platige Image to naturalne połączenie ze mną. Przy czym Platige’a mogło być w tym filmie znacznie więcej, ale to już jest tak duża firma i zajmuje się tyloma projektami, że na "Rycerzy Zodiaku" nie było już czasu. Przez co część pracy wylądowała w Indiach czy Korei Południowej.

A co z obsadą?

Rozważaliśmy Polaków do niektórych ról, ale ostatecznie zapadły inne decyzje. Na samych castingach chyba nie było nikogo z Polski, jednak ta ścieżka nie jest zamknięta. Świat "Rycerzy Zodiaku" jest niesłychanie rozbudowany i wielonarodowy, więc będzie bardzo łatwo wpleść tam wątki z naszego kręgu kulturowego.

Rozmawiał Jakub Zagalski, dziennikarz Wirtualnej Polski

Film "Rycerze Zodiaku" (dystrybucja United International Pictures) wejdzie do polskich kin 12 maja.

W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" z jednej strony znęcamy się nad "Bring Back Alice""Randką, bez odbioru", a z drugiej - postulujemy o przywrócenie w Polsce zawodu swatki (w "Małżeństwie po indyjsku" działa to całkiem sprawnie). Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.

Źródło artykułu:WP Film
tomasz bagińskianimesean bean
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (25)