Banalizm niebanalny
Roy Andersson to taki gość, który robi filmy raz na ruski rok. Zarabia na życie, kręcąc reklamy (nagradzane zresztą na branżowych festiwalach), a do twórczości bardziej ambitnej bierze się tylko wtedy, gdy ma coś do powiedzenia i pokazania.
30.11.2007 | aktual.: 13.02.2020 23:22
Widzom kinowym przypomniał się – po ćwierćwieczu! – w roku 2000 przygotowywanym cztery lata filmem „Pieśni z drugiego piętra”. Składał się on z 46 scen zbudowanych z długich ujęć, które w strasznie śmieszny sposób pokazywały niedolę obywatela tej zamożniejszej części planety Ziemia: wyalienowanego, samotnego konsumenta pogrążonego w marazmie i komunikacyjnym paraliżu.
Krytyka pisała przy okazji „Pieśni…” o powrocie na ekrany surrealizmu, choć sam Andersson woli nazywać poetykę swoich filmów „banalizmem” lub „trywializmem”.
Ten styl rozwija w „Do ciebie, człowieku”, które jest niejako ciągiem dalszym poprzedniego dzieła. Znowu w sinoniebieskich dekoracjach i – tym razem – 50 scenach podglądamy lęki, marzenia, sny, rytuały i gafy różnych ludzików powtarzających jak mantrę: „nikt mnie nie rozumie”. Wszystko to nasycone czarnym, smolistym wręcz humorem (mój ulubiony gag to ten z bukietem kwiatów przytrzaśniętym drzwiami) i rozegrane z precyzją „Marsza żałobnego” Chopina. „Do ciebie, człowieku” jest smutną sonatą (albo, jak mówi reżyser, farsą) o nędzy duchowej współczesnego człowieka.
Można też zobaczyć w tym filmie krytykę szwedzkiego państwa opiekuńczego, w którym nikt się nikim nie opiekuje, ale gdzie obywatele nauczyli się bierności i wyczekują cudu z nieba. Andersson wziął zresztą niedawno udział w wystawie oskarżającej Szwecję o „milczenie i obojętność” w obliczu Holocaustu. Można wreszcie potraktować „Do ciebie, człowieku” jako rozrachunek z kulturą Północy.
W zimnym, pozbawionym światła klimacie rozkwitają tylko depresja i myśli samobójcze. Nawet te ostatnie pozostają niespełnione, bo kto by miał siłę odbierać sobie życie, gdy za oknem ponuro i temperatura poniżej zera?