Bartłomiej Topa: Wszystko ma swój czas
*Bartłomiej Topa przyznaje, że ma szczęście do reżyserów i do fajnych ról. Nie czuje się aktorem epizodycznym ani charakterystycznym, bo to, co go porusza w postaciach to ich złożoność. Taki jest bohater "Mataronu tańca" Magdaleny Łazarkiewicz. Jak mówi aktor, kiedyś przyjdzie taki dzień, że zajmie się produkcją filmową.*
15.06.2011 14:35
- Dlaczego nie tańczy pan w "Maratonie tańca"?
Prawdziwi mężczyźni nie tańczą.
- A co robią prawdziwi mężczyźni?
Piją wódkę?! (śmiech).
- W życiu prywatnym zdarza się panu potańczyć?
Tak, bardzo lubię tańczyć.
- Wróćmy zatem do filmu "Maraton tańca". Gra pan ojca *Olgi Frycz, czyli Moniki.*
Bolesław... ma swoje wewnętrzne problemy, konflikty, które zapija wódką. Wychowuje córkę. To wychowanie jest dość kontrowersyjne, ale Bolesław ma swoją dumę, wartości, którym hołduje.
- Czym się pan kierował przyjmując tę rolę?
Niewątpliwie zainteresował mnie konflikt między bohaterami, relacje mojego bohatera z córką. Za każdym mieszkańcem Dąbia, miasteczka na Dolnym Śląsku, kryje się inna historia, inne marzenia i ambicje. Lubię historie, które są skomplikowane.
- Spotkanie z Magdaleną Łazarkiewicz było argumentem na tak?
To dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie i pierwsze spotkanie z Magdą na planie filmowym. Klarowne, klasyczne. Wcześniej pracowałem już z kobietami-reżyserkami. Swój debiut fabularny, "Zakład" miałem z Tereską Kotlarczyk. Na planie "Boiska bezdomnych" spotkałem się z Kasią Adamik. Za chwilę zaczynam kolejny film z Magdą Łazarkiewicz, w którym będę grał nauczyciela historii borykającego się również z problemem alkoholowym.
- Kobieta reżyser wydobywa z aktora inne emocje?
Kobiety widzą świat inaczej trochę – głębiej. Wyczulone są na zmiany emocji, co jest bardzo fajne, zauważają rzeczy, na które w swojej ograniczoności nie zwróciłbym uwagi.
- Przez ostatnie lata filmy z pana udziałem są zauważane i doceniane przez środowisko filmowe. Ma pan instynkt?
Mam szczęście, że spotykam fajnych reżyserów i dostaję fajne, interesujące role.
- Czuje się pan aktorem epizodycznym, charakterystycznym?
Nie zastanawiam się nad tym i nie klasyfikuję w ten sposób ról.
- ... aktorem *Wojtka Smarzowskiego?*
Nie myślę by to miało jakieś znaczenie. Mamy wiele wspólnych idei, bardzo podobnie myślimy o filmie, lubimy ze sobą pracować.
- Rola Misia w "Szpilkach na Giewoncie" to miał być żart, dowcip...?
Tak to oczywiście traktuję (śmiech).
- Ostatnio pojawił się wątek Misiowej, czyli możemy spodziewać się młodych?
Chciałabym, aby tak to się rozwinęło, ale przyznaję szczerze nie znam jeszcze scenariusza. Zdjęcia ruszają lada moment, a ja nawet nie wiem, czy mój wątek będzie kontynuowany. Może będą a może nie... małe białe misie... To tyle.
- *Rola producenta filmowego byłaby dla pana wyzwaniem? *Kiedyś przyjdzie raz jeszcze na to czas. Dziś chciałabym skupić się na sobie aktorsko. Mam co prawda dwa bardzo interesujące scenariusze, które mógłbym wyreżyserować, ale dziś proces produkcji w Polsce trwa dwa, trzy, a nawet pięć lat... Zobaczymy.
- Historia zatoczyła koło od "Wesela" do "Maratonu tańca" reklamowanego jako film producentów "Wesela"?
To piękna historia, ale nie jestem zwolennikiem wracania na siłę do przeszłości. Uważam, że wszystko ma swój czas. Niczego nie żałuję.
-* Teraz ma pan tłuste lata?*
Może nie tłuste, ale intensywne. Wystarczające tym bardziej, że oprócz aktorstwa zaangażowałem się w triathlon, czyli kombinację kolarstwa, pływania i biegania. Od listopada intensywnie trenowałem przed Mistrzostwami Polski w Suszu. Do pokonania była połówka ironmana czyli 1900 m pływania, 90 km na rowerze i 21,1 km biegu. To angażowało ostatnio mój czas, moje mięśnie, mój mózg. Wiem jedno, że na pewno ze sportu nie zrezygnuję. To wspaniałe uzupełnienie mojej zawodowej pasji. Powiem więcej, czuję w tym pewnego rodzaju nałóg.
- Dziękuję za rozmowę.
Beata Banasiewicz/ AKPA