Bartosz Żurawiecki: Ludzie ludziom...
Nic mnie od dawien dawna tak nie poruszyło jak „Niedokończony film” Yael Hersonskiej. Ten dokument – wydany u nas na DVD, ale też pokazywany w kinach na pojedynczych seansach – próbuje zrekonstruować dzieje pewnego przedsięwzięcia propagandowego Trzeciej Rzeszy.
W maju roku 1942 przyjechała do warszawskiego getta grupa niemieckich realizatorów z zadaniem nakręcenia tutaj zdjęć. Zapewne miały one stać się podstawą jakiegoś obrzydliwie antysemickiego filmu, który jednak nigdy nie powstał. Owszem, zarejestrowany materiał został zmontowany, ale na tym poprzestano. Dlaczego faszyści nie dokończyli tego, co zaczęli? Zapewne dlatego, ze wprowadzali właśnie w życie „ostateczne rozwiązanie”. W lipcu 1942 roku, a więc zaledwie dwa miesiące po wizycie filmowców, zaczęły się pierwsze deportacje Żydów z getta warszawskiego do obozów zagłady. Zbrodniarze nie potrzebowali już żadnego propagandowego „alibi”.
Po wojnie odnaleziono w jakimś bunkrze kasetę opatrzoną napisem „Getto”, a w niej szpulę z godziną zmontowanych zdjęć, pozbawionych jednak dźwięku i czołówki. Lata później natrafiono na kolejną taśmę, tym razem z ujęciami odrzuconymi w montażu. Wyszperano również coś w rodzaju „the making of”, czyli kolorowych kadrów, które jeden z operatorów utrwalił na planie produkcji. Niemcy większość scen inscenizowali - ta manipulacja miała pokazać, iż mieszkańcy getta niby to żyją w zbytku i cieszą się wolnością. Wynajętym statystom bądź zmuszonym do występów przed kamerą Żydom kazano przechadzać się po wielopokojowych mieszkaniach, śmiać się radośnie w teatrze, beztrosko rozmawiać w hojnie wypełnionych ciastkami kawiarniach. Zdjęcia trwały nieraz cały dzień, a spędzonym na plan ludziom nie dawano nic do zjedzenia, nie wolno im też było wyjść choćby w celu załatwienia potrzeb fizjologicznych. Widzimy na ekranie np. kręcone z różnych kątów kolejne ujęcia przedstawiające rzekomych klientów wchodzących do sowicie
zaopatrzonego rzeźnika.
O kulisach realizacji pisał w swoich dziennikach Adam Czerniaków, prezes Judenratu (popełnił w lipcu ‘42 roku samobójstwo), także zmuszony do współpracy przy filmie. W dokumencie Hersonskiej obficie są te dzienniki cytowane. Reżyserka dotarła również do zapisu przesłuchania Willy’ego Wista, jedynego z realizatorów, którego nazwisko udało się ustalić. Przysłuchując się jego słowom, przychodzi do głowy słynne zdanie Hannah Arendt o „strasznej, niewypowiedzianej i niewyobrażalnej banalności zła”. Cóż, Wist tłumaczy się, że po prostu robił to, co mu przykazano. Po wojnie próbował zresztą wymazać swoją przeszłość. Spalił negatywy i zdjęcia, które skręcił w Trzeciej Rzeszy. Porzucił zawód, zajął się sprzedażą złomu. Kierował nim strach przed zemstą zwycięzców czy coś na kształt wyrzutów sumienia? Może jedno i drugie?
Oprócz scen wyreżyserowanych Niemcy filmowali także życie codzienne getta. Przechodniów, żebraków, martwe ciała leżące na chodnikach. Tańczącego mężczyznę i stosy fekaliów na podwórzu pozbawionej kanalizacji kamienicy. Narodziny, śmierć, potworną biedę. Zapewne po to, by w gotowej produkcji podkreślić kontrasty między Żydami ubogimi i Żydami bogatymi, by „dowieść”, że ci ostatni nie interesują się losem swych głodujących współbraci. W dokumencie Hersonskiej te fragmenty oglądają ludzie, którzy jako dzieci zostali w getcie zamknięci wraz z rodzinami. „Boję się, że zaraz zobaczę swoją matkę” – mówi jedna z kobiet.
Dzieło izraelskiej reżyserki jest refleksją nad dwuznacznym charakterem sztuki filmowej. Kamera może być jednocześnie narzędziem zbrodni i zbrodnię tę demaskować. Zdjęcie dokumentalne zrealizowane przez Niemców w getcie porażają ogromem upokorzenia, nędzy, niegodziwości. Zła, które zostało na nich zarejestrowane. Nie wymagają komentarza, nie potrzebują słów. Bo słów zwyczajnie brakuje – zwłaszcza, gdy uświadomimy sobie, że większość z widocznych na ekranie osób zginie niedługo w komorach gazowych.
To właśnie „Niedokończony film” powinienem być elementem edukacji szkolnej, a nie te wszystkie patriotyczno-dewocyjne kicze, na które prowadzi się dziatwę, by w ten sposób wepchnąć ją w „ciasnogłowie” i nauczyć marnej sztuki. Taka edukacja potrzebna je od zaraz, gdyż potwory antysemityzmu nieustannie wyłażą w Polsce na powierzchnie, a niektóre gazety bezwstydnie publikują ksenofobiczne artykuły, nagłówki, okładki...