Bartosz Żurawiecki: Mądry Polak po Farłacie?
Wahałem się, czy wypowiadać się na temat czegoś tak żałosnego i upadłego jak polska telewizja publiczna, ale skoro wypowiedzieli się wszyscy święci, to dlaczego i ja nie mógłbym?
Prywatnie, z kanałów TVP oglądam (rzadko) wyłącznie Kulturę, a służbowo – od dawien dawna staram się unikać gmachu na Woronicza, bo jest tam dokładnie tak, jak pokazał to Andrzej Wajda w pamiętnych scenach korytarzowych „Człowieka z marmuru”. Od czasów PRL-u zmieniły się jedynie wielokrotnie nazwiska prezesów, no i może niektóre kamery.
Moloch żyje, pożera i wypluwa. Nikt nie ma odwagi choćby przydeptać mu ogon, że o zabiciu nie wspomnę. Choć należałoby Woronicza zaorać (wynosząc stamtąd jedynie taśmy archiwalne) i zacząć wszystko od początku. Wystarczy zresztą przenieść się z TVP do jakiejś mniejszej, prywatnej stacji takiej jak Canal Plus czy Kino Polska, by poczuć zdecydowaną różnicę w atmosferze - międzyludzkiej i zawodowej.
Moje uniki względem telewizji publicznej nabrały bardziej systematycznego charakteru, gdy niejaki PIS zrobił, z iście bolszewickim rozmachem, skok na media i posłał na Jana Pawła niejakiego Wildsteina. Wtedy powiedziałem sobie: „nigdy więcej” i tego staram się trzymać. Nie, żeby mnie na Woronicza jakoś strasznie pożądano i potrzebowano. Nie, żebym był jakoś strasznie demonstracyjny w swoim bojkocie - od czasu do czasu udzielę na mieście krótkiej wypowiedzi o tym czy owym filmie, bo zdaję sobie sprawę, że wciąż pracuje w telewizji sporo sensownych osób, które mimo wszystko próbują robić tam coś wartościowego. Ale generalnie nie bywam i nie uczestniczę. I jest mi z tym dobrze.
To, że procesy gnilne w telewizji będą postępować, nietrudno było przewidzieć zawczasu, zwłaszcza po machinacjach koalicji PIS-Samoobrona-LPR. Toteż protesty środowisk twórczych (głównie filmowych) wobec obecnego prezesa popieram, ale jednocześnie zgadzam się, że trzeba je było uskuteczniać wcześniej. Ano, trzeba było. A dlaczego ich nie uskuteczniano? Cóż, dziwnym trafem termin opublikowania listów przeciwko niejakiemu Farłatowi zbiegł się z jego decyzją o wstrzymaniu finansowania nowych polskich filmów. Ktoś tu najwyraźniej nie ma już nic do stracenia. Owszem, przyznaję rację Agnieszce Holland czyniącej na łamach „Gazety Wyborczej” rozróżnienie między dawnymi prezesami, których poglądy i działania człowiek nie zawsze akceptował, ale którzy jakoś (choć niekiedy z trudem) mieścili się w cywilizacyjnych standardach, a sadzaniem na stanowisku szefa instytucji publicznej człowieka pisującego do pisma faszystowskiego i związanego ze skrajną prawicą – jest to po prostu niegodziwe z ludzkiego, etycznego, nawet
politycznego punktu widzenia. Akurat zresztą Holland ma pełne moralne prawo, by protestować i czynić rozróżnienia, bo jako jedna z nielicznych nie wahała się krytykować publicznie już działalności Wildsteina, na co istnieje dowód chociażby w postaci wywiadu Anity Zuchory w „Filmie”.
Nie zmienia to jednak faktu, że polskie środowisko filmowe jest w swej większości oportunistyczne i zaplątane w układy. Trzęsie portkami przed urzędnikami wysokiego szczebla i decydentami przydzielającymi pieniądze na produkcję filmów. Chętnie też się z nimi obściskuje – sam byłem świadkiem takich pieszczot z PIS-owskim ministrem kultury na festiwalu w Gdyni. A reaguje tylko wtedy, kiedy dzieje się mu krzywda, chętnie zresztą potem podnosząc ten koniukturalizm do rangi heroicznego buntu. Ludzi z zasadami, ludzi ideowych, niezależnych czy zwyczajnie przyzwoitych naprawdę można w tym środowisku policzyć na palcach rąk. Co stwierdzam z żalem oraz goryczą. I niezależnie od tego, że również nie chcę widzieć Farłata w fotelu prezesa TVP ani żadnej innej instytucji publicznej.
Ale może naród polski go chce? Świadczyłoby o tym fiasko akcji bojkotowania TVP 3 maja. Może ludziom jest naprawdę wszystko jedno, kto steruje, byle dano im tandetne igrzyska do świątecznego chleba? A może taki Farłat jest kimś, kto idealnie ucieleśnia typowego Polaka? Oglądam właśnie wydany u nas na DVD serial kryminalny „Wallander”, który pokazuje jak pod powierzchnią politycznej poprawności, parytetów i deklarowanej publicznie tolerancji, wciąż świetnie się mają w Szwecji rasizm i wszelkiego rodzaju ksenofobie. Do nas ten obraz nie pasuje, bo w Polsce nikt niczego nie ukrywa.
Polacy po prostu są rasistami, antysemitami, ksenofobami i wcale się tego nie wstydzą. Przeciwnie – dumnie się z tym obnoszą, bo to fundamentalny element naszej tradycji i tożsamości narodowej. W tym kontekście faszyści w telewizji są zapewne dla wielu odpowiednimi ludźmi w odpowiednim miejscu.