Bartosz Żurawiecki: Mistrzowie na skraju wyczerpania

Nie wiem, czy Was to pocieszy, ale okazuje się, że nie tylko polscy klasycy (Wajda, Zanussi)
mają problemy z formą. Jak się okazuje, w nie najlepszej kondycji artystycznej są też ich koledzy z bratnich krajów. Na przykład, z Niemiec.

Bartosz Żurawiecki: Mistrzowie na skraju wyczerpania

Rok temu mogliśmy w kinach oglądać nudną i nieudaną próbę Volkera Schlondorffa zmierzenia się z mitem Solidarności. Czyli „Strajk“, którego największym atutem było larum, jakie podniosła Anna Walentynowicz – pierwowzór głównej bohaterki. Za chwilę natomiast wejdzie na nasze ekrany film Wernera Herzoga – czczonego głównie w latach 70. twórcy m.in. „Stroszka“ i „Zagadki Kaspara Hausera“ – zatytułowany„Operacja Świt“ (2006).

Cóż, Herzog od jakichś dwudziestu pięciu lat nie jest już tym reżyserem, którym był kiedyś, choć nadal eksploatuje w swojej twórczości motyw outsiderów, odmieńców, szaleńców, rzucających wyzwanie naturze i społeczeństwu. Ostatnią jednak powszechnie chwaloną fabułą niemieckiego reżysera był „Fitzcarraldo“ z roku 1982.

Za to przed „Operacją Świt“ nakręcił iście kuriozalnego „Niezwyciężonego“(2001). Celowo podkreślam, że uwiąd twórczy dotyczy sfery kina fabularnego, bowiem dokumentalistą Herzog wciąż jest frapującym, czego dowód mieliśmy nie tak dawno i u nas w postaci filmu „Grizzly Man“ (2005). Także historia opowiedziana w „Operacji Świt“ dziesięć lat wcześniej posłużyła reżyserowi do realizacji dokumentu „Little Dieter Needs to Fly“.

Tytułowy bohater – Dieter Dengler, pochodzący z Niemiec żołnierz i lotnik armii amerykańskiej – opowiedział przed kamerą o tym, jak został zestrzelony we wczesnym etapie wojny wietnamskiej nad Laosem i osadzony w obozie w dżungli, z którego zbiegł. Dokument się podobał, dostał kilka nagród. Dlaczego jednak Herzog zdecydował się... przerobić go na fabułę? Może dlatego, że dostał na to pieniądze od Amerykanów, którzy dostrzegli w tej historii kolejny wariant opowieści o dzielnych chłopcach w mundurach?

I tak też to wygląda na ekranie. Torturowany, głodzony, a potem narażony na liczne niebezpieczeństwa w dżungli, Dieter Dengler nie traci ducha, nie poddaje się i dzielnie brnie na przód. Trudno doszukiwać się w nim mrocznych niepokojów Kaspara Hausera czy szaleńczej pasji Fitzcarralda. Pewien rys niejednoznaczności nadaje bohaterowi Christian Bale, aktor niebanalny i odważny. Ale cały jego wysiłek przekreśla socrealistyczne i patetyczne zakończenie z udziałem armii amerykańskiej.

Swoją drogą, nie ma Bale szczęścia. Jego poświęcenia aktorskie okazują się często niewspółmiernie duże w stosunku do dość mizernych filmów, którym składa się w ofierze. Tak było chociażby w przypadku „Mechanika“, na planie którego Bale niemal zagłodził się na śmierć. Tak jest i teraz. Znowu musiał intensywnie schudnąć, ale także np. gryźć przed kamerą węża.

Drastycznej diecie poddano również innych aktorów wcielających się w amerykańskich jeńców. Najbardziej odbiło się to na figurze Jeremy’ego Daviesa, który - swoją drogą, -mógłby już przestać grać wyłącznie role mniej lub bardziej wrażliwych świrów.

Dobrze wypada w „Operacji Świt“ to, co od dawna jest znakiem firmowym Herzoga – konfrontacja człowieka i natury. W dżungli jednostka ludzka staje się elementem ekosystemu całkowicie bezsilnym wobec własnej fizjologii, zjawisk atmosferycznych, zwierząt i bujnej potencji tropikalnej flory. Ale i te obrazy już widzieliśmy w ciekawszym wykonaniu, choćby we wspomnianym „Fitzcarraldo“ czy filmie „Aquirre – gniew boży“.

Kiedyś wyobraźnia Herzoga przerastała rzeczywistość, teraz do niej nie dorasta. Z czego wniosek, że niemiecki reżyser powinien poprzestać na dokumentach.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)