Bez skrzydeł nie polecisz
Czy o Amelii Earhart, kobiecie-legendzie, prekursorce i propagatorce awiatyki, która z(a)ginęła podczas próby okrążenia kuli ziemskiej, można nakręcić film nudny? Okazuje się, że tak. Mira Nair, autorka kojarzona przede wszystkim z obyczajowymi pocztówkami ("Kamasutra", "Monsunowe wesele") kontynuuje trwające od jakiegoś już czasu zaprzepaszczanie swej kulturowej odrębności. W nasze ręce oddaje biografię powierzchowną, sterylną i wyciętą z przestarzałego szablonu. "Amelia Earhart" to wręcz klasyczny w swej pompatycznej przesadzie skok na sezonowe statuetki i wyróżnienia, z tą różnicą, że dziś takie kino na nikim nie robi już wrażenia.
Będąc jedną z nielicznych kobiet-reżyserów w Hollywood, Nair marnuje sposobność, by wyjść poza szkodliwy stereotyp. Bo oto znowu okazuje się, że za kamerą płeć piękna zainteresowana jest przede wszystkim narracją pseudo-feministycznych harlekinów. W tym kontekście, biografia Earhart, niezależnej heroiny rozdartej między życiową pasją a porywami serca, rozczarowuje o tyle, że nie wychodzi poza zakorzenione w powszechnej świadomości fakty: oto kobieta silna i nieuległa; zginęła młodo, żyła z dala od skandali. Co ją motywowało? Co sprawiło, że postanowiła samotnie przelecieć Atlantyk, a w końcu okrążyć Ziemię? Z ekranu nie pada najmniejsza sugestia - Amelia okazuje się zamkniętą księgą, której tajemnic nigdy nie zgłębimy.
Pozbawiona głębszej perspektywy postać Earhart nie przypomina zombie z jednego tylko powodu. Została odegrana przez Hilary Swank. Tak wyraźnej metamorfozy aktorka nie przeszła od czasu pamiętnej kreacji w "Nie czas na łzy". Rolą Amelii Swank wraca do wizerunku nieatrakcyjnej chłopczycy, lecz tym razem jej fizyczne poświęcenie tożsame jest już wyłącznie z apetytem na trzeciego Oscara. Naśladując gesty i sposób mówienia słynnej pilotki, Hilary wpada w dość nieznośną manierę, która odruchowo przywodzi na myśl wyczyny Jodie Foster w "Nell" Michaela Apteda.
Płycizna drzemiąca w pobudkach aktorki uzupełnia zresztą bojaźliwe posunięcia Miry Nair. Bo choć reżyserka długo kołuje po pasie startowym, jej film nigdy nie wzbija się w powietrze. Zmarnowana zostaje tym samym okazja do manifestu z prawdziwego zdarzenia. Płci? Pasji? Swobody ducha? Każdy zapewne dostrzeże tu inne oblicze niewykorzystanego potencjału. Wszak nie bez powodu mit Earhart od lat intryguje i inspiruje do działań kolejne pokolenia. Pozostaje nadzieja, że po takim filmie pokolenie dzisiejsze nie będzie ostatnim.