Recenzje''BFG: Bardzo Fajny Gigant'': Bardzo fajny film o gigancie, który porywa sny [RECENZJA]

''BFG: Bardzo Fajny Gigant'': Bardzo fajny film o gigancie, który porywa sny [RECENZJA]

BFG: Bardzo Fajny Gigant” jest owocem romansu giganta amerykańskiego ekranu *Stevena Spielbega i mało u nas znanego brytyjskiego pisarza Roalda Dahla. Pierwszemu ojcu zawdzięcza wyobraźnię i lekkość, drugiemu - niezwykle plastyczny żywioł bogatego języka. Film nie ma tak wielkiej siły rażenia jak “E.T.”, ale to mądre i zabawne kino familijne, jakiego dawno nie widzieliśmy. Bardzo fajny film, w którym widz w każdym wieku znajdzie coś dla siebie.*

''BFG: Bardzo Fajny Gigant'': Bardzo fajny film o gigancie, który porywa sny [RECENZJA]

Historia nie jest nowa, bo Dahl opublikował ją w 1982 rok. Książka, znana w Polsce pod tytułem “Wielkomilud”, nie przebiła się do świadomości rodzimych czytelników. Za sprawą filmu Spielberga pozycja powieści ma szansę się zmienić - ta mądra opowieść o wadze bezinteresownej przyjaźni, odwadze i przygodzie powinna znaleźć się na półce z dziecięcą klasyką.

W “Bardzo Fajnym Gigancie” nie brakuje emocji. Tego oczekujemy od filmu podpisanego przez Spielberga i to dostajemy. Dostajemy też coś więcej - niezwykle żywy język Dahla - tytułowy wielkolud posługuje się dziwaczną mową, pewną zabawnych błędów i neologizmów, pobudzających wyobraźnię. Świetnie z tymi kuksańcami językowymi poradził sobie Paweł Wawrzecki, który z polotem zagrał główną rolę w polskim dubbingu.

Trudno w fabule nie odnaleźć nawiązania do “Podróży Guliwera” Jonathana Swifta. Główną bohaterką jest mieszkająca w londyńskim sierocińcu Sophie. Dziewczynka ma 10 lat i cierpi na bezsenność. Pewnej nocy porywa ją tytułowy gigant. Nie ma złych zamiarów, jest przyjacielskim olbrzymem, który para się kolekcjonowaniem snów i przekazywaniem ich tym, którzy na to zasłużyli. W tym celu zabiera ją do magicznej Krainy Olbrzymów, ale na miejscu czyha na nią wiele niebezpieczeństw, przede wszystkim innych olbrzymów, nie tak sympatycznych jak BFG, bo porywających i zjadających dzieci. Dość powiedzieć, że meandry fabuły zabiorą nas samej królowej brytyjskiej (i jej psów).

Dahl pisał książkę z myślą o swojej siedmioletniej córce, która zmarła na chorobę mózgu. Może dlatego - w odróżnieniu od wielu ostatnich produkcji dla dzieci - “Bardzo Fajny Gigant” wyróżnia się brakiem sztucznego lukru. Zachowało się w nim niewzruszone marzenie o dzieciństwie, którego sensem jest przyjaźń. Gigant zastępuje Sophie rodzica, ich relacja jest oparta na równości. Podobnie jak ona, Gigant jest bardziej wrażliwy od innych. Oboje wiele się od siebie nauczą.

W “Bardzo Fajnym Gigancie” nie brakuje humoru, najwięcej - poza językowymi lapsusami - dostarcza go tłoczypianka, zielony eliksir, po którym wszyscy się rozluźniają do tego stopnia, że… Zresztą, nie będę zdradzał wszystkich szczegółów, niech Państwo idą do kina i sami zobaczą!

Ocena 7/10

Łukasz Knap

steven spielbergrecenzjabardzo fajny gigant
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (6)