Być jak Casablanca

To nie australijskie „Przeminęło z wiatrem”, ani australijski „Titanic”. Nawet nie australijska „Casablanca”. Tamte filmy są klasycznymi melodramatami. Tymczasem „Australia” tylko stwarza takie pozory.

29.12.2008 09:55

Swoim zwyczajem reżyser Baz Luhrmann zaprasza widza do zabawy kinem. Najpopularniejsze filmowe konwencje traktuje w wysoce nieortodoksyjny sposób. Wykorzystuje tradycyjny, ograny i – co najważniejsze – rozpoznawalny przez widza dramaturgiczny schemat, ale wypełnia go nowymi elementami. Tworzy błyskotliwe, efektowne i często zaskakujące konstrukcje, które jednych zachwycają, innych irytują.

Tak było z szekspirowską tragedią i Luhrmannowską ekranizacją „Romea i Julii”. Tak było z musicalem i „Moulin Rouge”. (Aż żal, że Luhrmann nie nakręcił w końcu zapowiadanej biografii Aleksandra Macedońskiego...) Tak samo jest z „Australią”.

Z pozoru to typowy, wręcz podręcznikowy przykład melodramatu. Historia pary kochanków, którzy pochodzą z dwóch różnych światów – angielskiej arystokratki i australijskiego poganiacza bydła. Dzieli ich dosłownie wszystko. Ich wzajemna fascynacja musi też pokonać społeczne i cywilizacyjne uprzedzenia.

A więc kolejna historia tak lubianej przez melodramat miłości niemożliwej, która jednocześnie jest uczuciem idealnym, bo romantycznym, stojącym ponad… przeszkodami i wiecznym. Dorzućmy do tego epicki rozmach i dramatyczną historię – pędząc ogromne stado bydła, para filmowych kochanków musi pokonać kilka tysięcy kilometrów australijskich pustkowi. W tle zaś wojenna zawierucha...

Ale zamiast tradycyjnego „wyciskacza łez”, Luhrmann proponuje zbiór cytatów z filmowej klasyki. Nie tylko zresztą z melodramatów. Każdy kinoman na pewno bez trudu wyłapie nawiązania do innych znanych konwencji i filmów. Ten kolaż cytatów jest błyskotliwy, chwilami intrygujący, ale może być rozczarowujący dla widza, który szuka w „Australii” typowego melodramatu.

Wszystko jest bowiem w „Australii” przerysowane. Luhrmann stale balansuje na pograniczu albo parafrazy, albo pastiszu. Zaprawił całość starannie odmierzoną dawką kiczu, który charakteryzuje całe jego kino. Nawet postaci głównych bohaterów są przerysowane.

Odchudzona do granic możliwości, Nicole Kidman jest tak eteryczna, krucha i delikatna, że przypomina porcelanową figurkę. Chwilami wręcz niknie na tle super muskularnego Hugh Jackmana, który (filmowany w specyficzny sposób) wygląda z kolei jak chodząca reklama kulturystyki.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)