Candyman - recenzja Blu-ray od Galapagos
Niemal 30 lat od premiery filmu Bernarda Rose'a upiór z lustra powrócił. Nowy "Candyman", który właśnie ukazał się na Blu-ray i DVD, to kawał świetnie zrealizowanego kina grozy, w którym ambicja nie przysłoniła rozrywkowego charakteru historii.
"Candyman" Bernarda Rose'a z Viginią Madsen i Tonym Toddem uchodzi za jeden z bardziej spełnionych horrorów lat 90. Po co więc tykać coś, co wciąż działa? Wątpliwości podobnej natury rozwiał kilka lat temu David Gordon Green swoim "Halloween", pokazując, że da się nakręcić udaną kontynuację, będącą po części soft rebootem, z szacunkiem traktującą oryginał, ale równocześnie prowadzącą z nim konstruktywny dialog.
Tę samą ścieżkę obrali producent Jordan Peele i reżyserka Nia DaCosta. Niby jest tu wszystko po staremu: upiorna legenda, lustro, pszczoły, imię, którym można sprowadzić śmierć, oraz owiane złą sławą Cabrini-Green. Jednak twórcy nowego "Candymana" spojrzeli na historię z zupełnie innej perspektywy.
Tytułowe widmo z hakiem zamiast dłoni to już nie tylko emanacja zemsty za bestialską śmierć i straszak na niegrzeczne dzieciaki. To ucieleśnienie wszelkich krzywd wyrządzonych czarnym obywatelom USA, krwawa manifestacja cierpienia ofiar rasizmu na przestrzeni setek lat – począwszy od horroru plantacji, a skończywszy na konającym na chodniku George'u Floydzie.
ZOBACZ TEŻ: Candyman - oficjalny zwiastun Blu-ray i DVD!
DaCosta ukazuje historię Candymana z perspektywy Afroamerykanów oraz doby #blacklivesmatter i #sayhername. Z brutalnością białych policjantów, pokoleniową, wręcz genetyczną traumą i gentryfikacją mającą przykryć wyrzut sumienia, jakim była zaniedbana dzielnica Chicago. Może czasami nazbyt łopatologicznie, ale na tyle pomysłowo i klimatycznie, że można jej to puścić płazem.
Mimo kolejnych warstw znaczeniowych i interpretacyjnych "Candyman" nie traci z oczu gatunkowego rodowodu. To wciąż niepokojące, pierwszorzędnie zrealizowane kino grozy, fakt że już mniej przerażające niż film z 1992 r., ale za to otwarcie flirtujące z body horrorem - w materiałach o realizacji DaCosta mówi wprost o inspiracjach twórczością Davida Cronenberga.
Więcej o filmie przeczytacie w recenzji Piotra Dobrego, a my zajmijmy się wydaniem fizycznym "Candymana", które właśnie wypuściło Galapagos. Wprawdzie film można już oglądać na HBO Max, ale tylko dzięki edycji Blu-ray macie dostęp do bonusów. Przyznam się, że w tym wypadku kolejny raz miło się zaskoczyłem. "Candyman" to po "Halloween" i "Ostatniej nocy w Soho" kolejny świetnie wydany horror w portfolio tego dystrybutora.
Pomijam technikalia, bo film wygląda i brzmi rewelacyjnie. Wybierając Blu-ray dostajecie ponad 70 min materiałów dodatkowych, z czego większość stanowią rzeczy zabierające za kulisy produkcji i wyjaśniające motywacje twórców.
DaCosta, Peele i współscenarzysta Win Rosenfeld szczegółowo opowiadają o odniesieniach do horroru z 1992 r., miłości do gatunku, kwestiach społecznych i stronie wizualnej, m.in. wywołujących obrzydzenie efektach specjalnych.
Osobne materiały poświęcono autorowi awangardowej ścieżki dźwiękowej (Robert Aiki Aubrey Lowe ukrywający się pod pseudonimem Lichens), procesowi filmowania niepokojących retrospekcji w całości nakręconych w formie teatru cieni oraz powiązaniach filmu ze światem chicagowskiej sztuki nowoczesnej i jej twórcami, których autentyczne prace możemy oglądać na ekranie.
Wisienką na torcie jest 20-minutowa fascynująca rozmowa moderowana przez aktora Colmana Domingo, który ogląda fragmenty filmu z akademickimi autorytetami z dziedziny afroamerykańskiego horroru, historii czy socjologii.
Do tego alternatywne zakończenie i sceny niewykorzystane.
Obraz: 1080p HD 16x9 2.39:1, dźwięk: Dolby Atmos-TrueHD (angielski), DD 5.1 (polski lektor), napisy: polskie (film i dodatki)
Grzegorz Kłos, dziennikarz Wirtualnej Polski
Trwa ładowanie wpisu: instagram