Cezary Pazura o zmarłej w wieku 35 lat aktorce Annie Przybylskiej:
"To dla nas osobista tragedia, bo przyjaźniliśmy się nie tylko my dwoje, ale także nasze rodziny. Znam jej męża, dzieciaki. Ania zawsze pozostanie w naszych sercach jako osoba promienna. To słowo do niej pasuje. Promieniowała dobrem całą swoją osobą. Zawsze wnosiła uśmiech i zarażała tym innych. Zawsze była w świetnym humorze. Pracowałem z nią przy różnych filmach i w różnych okolicznościach, mieliśmy niekiedy ciężkie dni, ciężkie sceny. Ale ona miała w sobie coś z przewodnika grupy, coś charyzmatycznego, narzucała tempo. Miała talent - dar od Boga. Nie nauczyła się grać w szkole, nikt jej tego nie uczył, bo stała się aktorką niejako przez przypadek.
Zawsze grała postaci sympatyczne, takie dziewczyny, w których każdy facet chciałby się zakochać. Ten wizerunek - osoby obdarzonej niezwykłym wdziękiem, promieniującej ciepłem i życzliwością - wszyscy zapamiętamy. Miałem szczęście obserwować najpiękniejszy moment w jej życiu, kiedy zakochała się w przyszłym mężu, Jarku Bieniuku. Byłem świadkiem, jak ta miłość rozkwitała. Pamiętam, że myślałem wtedy: +jaki to musi być szczęśliwy facet, że ma taką cudowną dziewczyną+. Trzymałem za nich kciuki, cieszyłem się patrząc na ich życie, miłość, trójkę dzieciaków.
Graliśmy w różnych filmach. W +Karierze Nikosia Dyzmy+ byliśmy parą, ja odbiłem Anię ministrowi rolnictwa, a parę lat później, w +Złotym środku+ zagrałem jej ojca. Każdy, kto pracował z Anną Przybylską powie to samo - jak szedł do roboty, gdzie miał ją spotkać, to wiedział, że będzie miał fajny dzień. Bo będzie wesoło, miło. Była tak pełna życia, miała taki temperament, że ta radość, ten entuzjazm udzielał się innym. Taką ją chcę zapamiętać".