Clive'a Owena na rynek kinowy wypuścili Chińczycy

Trzeba przyznać, że Tony Gilroy debiutując jako reżyser filmem „Michael Clayton” bardzo wysoko postawił sobie poprzeczkę. Nie dziwi więc, że oczekiwania wobec „Gry dla dwojga” są ogromne. Szkoda tylko naszej energii na porównywanie tych dwóch filmów, bo chociaż w obydwu reżyser na celowniku postawił korporacje, drugi to czysta rozrywka.

30.04.2009 18:06

W „Grze dla dwojga” Gilroy uderza w swojego ulubionego antagonistę już nie poprzez zdemaskowanie jego totalitarnej natury. Tym razem kompromituje jego głupotę, a my przy tym obserwujemy rywalizację dwóch korporacji i ich walkę o biznesowy prymat, która jest tak naprawdę niczym więcej jak walką na miny.

Była agentka CIA, Claire Stenwick (Julia Roberts)
oraz ex- agent z MI6 – Ray Koval (Clive Owen) postanawiają porzucić pracę w wywiadzie i zaoferować swoje szpiegowskie usługi korporacjom. Od tej pory, zamiast demaskowania światowych spisków i tropienia terrorystów, zaczną zajmować się wykradaniem najpilniej strzeżonych tajemnic handlowych.

Rozpoczyna się gra pozorów, w której wszystkie chwyty są dozwolone. To czas szpiegostwa przemysłowego, a sytuacja z minuty na minutę staje się coraz bardziej zagmatwana. Nikt do końca nie wie, kto tak naprawdę pociąga za sznurki w tej grze, a nasi bohaterowie oprócz służbowej łamigłówki, będą musieli rozwiązać także swoje osobiste problemy.

Czy gra dla dwojga zakończy się remisem? Claire i Ray to para agentów, których połączył ściśle tajny romans. No nic… Wszystko niby ładnie – pięknie, ale tak naprawdę największe zalety tego filmu leżą tylko w sferze scenariusza.

Tony Gilroy jest wybitnym amerykańskim scenarzystą, mającym w swoim dorobku takie perełki jak: trylogie Bourne’a, „Adwokata diabła”, „Armagedon”, czy „Dowód życia”. Niestety jako reżyser nie dorasta sam sobie do pięt.

I „Michael Clayton”, i najnowszy film „Gra dla dwojga” są rewelacyjnie napisane, ale w realizacji końcowej pozostawiają niedosyt i uczucie znużenia. Na najnowszym filmie Gilroy’a widz ma uczucie… wolno mijającego czasu w kinie, a on sam miejscami zbacza z wytyczonego toru. Miała być przemyślana fabuła, dowcipni bohaterowie oraz inteligentna i przewrotna opowieść z niezwykle satysfakcjonującym zakończenie. Czuć z ekranu, że wszystkie te zalety i wytyczne posiadał scenariusz. To co się stało, że się nie udało?

Cała ta zabawa wyszła reżyserowi jakkolwiek męcząco i mało nas angażuje. Trudno wykrzesać z siebie jakiekolwiek emocje, trudno przejąć się tym mętlikiem, tak samo jak trudno uwierzyć w jakiekolwiek napięcie między Julią Roberts, a przystojnym (i nic ponad to) Owenem.

Po obejrzeniu „Gry dla dwojga” jestem już prawie pewna, że Clive'a Owena na rynek kinowy wypuścili Chińczycy, jako tańszą wersję Jamesa Bonda i Jasona Bourne’a w jednym. Ten świetny dramatyczny aktor stał się już na tyle schematyczny, że jak przez mgłę pamiętam jego ostatnią dobrą rolę w filmie „Bliżej” Mike’a Nicholsa. A tak to nawet zarost mu się nie zmienia, w co następnych super produkcjach z jego udziałem. Rolą Raya Kovala dosięgną kabotyństwa aktorskiego na miarę Vala Killmera w „Świętym”.

Film Tony’ego Gilroy’a nie zachwyci nas ani dowcipem, ani seksownym tandemem na miarę Kathleen Hepburn i Spencera Tracy. Jednak jest coś, co może pokrzepić. „Gra dla dwojga” posiada fantastyczne zaplecze i szkoda, że to właśnie nie postacie z drugiego planu zajęły nam większą część czasu w kinie.

Świetna rola Carrie Preston w scenie przesłuchania przez Roberts oraz przerastający głównych bohaterów postacie prezesów wielkich korporacji grane przez Tom Wilkinsona i Paula Giamatti. Jedynie w nich mógł schować się ten majstersztyk, którego przez cały seans szukałam na ekranie.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)