Co aktor takiej klasy, jak Al Pacino, robi w takim gniocie?!

Co mogło go zainteresować go w tym bardzo przeciętnym, zbudowanym z samych gatunkowych klisz, scenariuszu? Jakie aktorskie wyzwanie znalazł w roli policjanta, który ma niecałe dwie godziny na znalezienie osoby, która chce go zamordować? To największe (i jedyne) zagadki, przed jakimi staje widz „88 minut”. Cała reszta to sensacyjna sztampa w kiepskim wydaniu.

28.05.2009 13:34

Pacino gra policjanta, jakich w kinie sensacyjnym wielu – zmęczonego, wewnętrznie wypalonego, cynicznego. Starego wygę, który widział zbyt wiele zbrodni i zbyt wiele przemocy, by zachować wrażliwość. To bohater wywodzący się wprost z czarnego kryminału. Sam Pacino grał już podobne role – tyle, że w znacznie lepszym repertuarze (patrz: „Insomnia” Christophera Nolana).

Tym razem jego bohater prowadzi śledztwo w swojej sprawie. Ktoś podał mu truciznę. Policjant ma tytułowe 88 minut na rozwiązanie zagadki i znalezienie truciciela. Punkt wyjścia przypomina „Martwego w chwili przybycia” (tyle że tam otrutym był nadużywający alkoholu uniwersytecki wykładowca). Cała reszta została zaś zapożyczona z typowego kryminału o tropieniu seryjnego psychopaty.

Pacino męczy się okropnie, walcząc z kiepskimi dialogami i mieliznami scenariusza. Widz męczy się jednak jeszcze bardziej, bo schemat w tym filmie goni schemat, a tożsamość mordercy łatwa jest do odgadnięcia już mniej więcej w połowie seansu. Nie ma mowy o emocjach, nie ma mowy o suspensie. Sprawę pogarsza niepotrzebny ładunek przemocy. Zwłaszcza początek do przyjemnych nie należy – zapis znęcania się nad bezbronną młodą kobietą.

Realistyczna przemoc i cierpienie nie powinny być wykorzystywane jako „atrakcyjny” dodatek.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)