Danuta Rinn: lubiła się i w pełni akceptowała. A widzowie to widzieli
- Gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy, orły, sokoły, herosy?! - pytała w jednej z piosenek. I chyba dobrze wiedziała, o czym śpiewa. Długo szukała szczęścia w miłości, aż wreszcie musiała się pogodzić z faktem, że spokojne życie u boku mężczyzny nie jest jej pisane. - Decyzję o tym, kiedy odejść, trzeba podjąć we właściwym momencie. Czasem należy takiego odstawić i jeszcze kopnąć w cztery litery – mówiła dwukrotna rozwódka.
W tym roku wypada 81. rocznica urodzin Danuty Rinn, osobowości estrady i ekranu, matki chrzestnej Kingi Rusin. Rinn nie była "typową gwiazdą". Nawet gdy zdobyła sławę, nie chciała się zmieniać.
Nie znosiła "stroić się przed lustrem", kochała jedzenie i sama nazywała się osobą "puszystą". Sugestie, że powinna przejść na dietę, kwitowała uśmiechem. Lubiła się i w pełni akceptowała. A widzowie to widzieli. To właśnie stąd brała się jej moc i wewnętrzna siła. Nikogo nie udawała, do końca pozostała po prostu sobą. Gdyby żyła, obchodziłaby właśnie 81. urodziny.
Przeprowadzka do stolicy
Urodziła się 17 lipca 1936 roku w Krakowie jako Danuta Smykla (na zdjęciu w towarzystwie Wojciecha Młynarskiego). Talent muzyczny rozwijała już od najmłodszych lat – śpiewała, grała na fortepianie. Później wybrała studia na Wydziale Kompozycji w Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej.
Pracować zaczęła jeszcze jako studentka: była pianistką w szkole tańca, występowała w radiu, grała na teatralnej scenie i śpiewała w zespole Atom.
Miała 28 lat, gdy postanowiła przenieść się do Warszawy, gdzie, jak jej powiedziano, miałaby większe szanse zaistnieć w branży. Kilka lat później jej nazwisko znała cała Polska.
Gdzie te chłopy?
W zdobyciu sławy wydatnie pomógł Rinn Bogdan Czyżewski (na zdjęciu). To również on leczył jej złamane serce.
Żoną Andrzeja Rynducha artystka była przez cztery lata. To wtedy wymyśliła pseudonim "Rinn", zaczynający się na pierwsza literę jego nazwiska. Zakochana, początkowo przymykała oko na jego skoki w bok.
Ale wreszcie miarka się przebrała. Zażądała rozwodu, wyprowadziła się do stolicy i tam starała się pogodzić z pierwszą miłosną porażką, a Czyżewski chętnie zaoferował jej swoje ramię do wypłakania. Kilka miesięcy później zaczęli razem występować – razem nagrali hit "Biedroneczki są w kropeczki" - a po roku byli już małżeństwem.
''Kopnąć w cztery litery''
Ale i ten związek nie przetrwał próby czasu. Rinn, z bólem serca, zdecydowała się na rozwód.
– Decyzję o tym, kiedy odejść, trzeba podjąć we właściwym momencie. Czasem należy takiego odstawić i jeszcze kopnąć w cztery litery – mówiła potem, dodając, że relacja z mężem powoli ją wyniszczała. – Bogdan potrafił zrobić malutką dziurkę i wypić całą krew tak, że nie zostawał ślad.
Chociaż marzyła o rodzinie, nigdy nie doczekała się dzieci. Całe matczyne uczucia przelała na swoją córkę chrzestną, Kingę Rusin (na zdjęciu).
To Rinn doradziła dziennikarce, by poślubiła Tomasza Lisa, czego miała szczerze żałować do końca życia.
''Nie byłam dla nikogo zagrożeniem''
Rinn nie tylko śpiewała – równie chętnie występowała na scenie i w filmach. Pojawiła się w "Hipotezie", "Głowach pełnych gwiazd", "Obrazkach z życia", "Karierze Nikosia Dyzmy" i serialach "Adam i Ewa" czy "Samo życie".
- Moim zdaniem nie wykorzystano do końca jej możliwości scenicznych – mówił w "Super Expressie" Andrzej Rosiewicz, komentując skromną karierę aktorską Rinn.
W branży artystka cieszyła się ogromną sympatią kolegów po fachu – była dowcipna, zabawna i, jak sama mówiła, "nie stanowiła zagrożenia".
- W moim życiu dużo zresztą było przypadku, tak jak moja kariera. Nie myślałam, że zostanę gwiazdą, a gdy to już się stało, obróciłam wszystko w żart. Może dlatego nie byłam dla nikogo zagrożeniem, nie miałam nigdy zawodowych konfliktów, nie odczuwałam zawiści – mówiła w "Tele Tygodniu". - Ja lubię ludzi i zawsze miałam dystans do tego, co robię.
''Utyć boi się każda''
Miała również ogromny dystans do siebie. Nie wstydziła się swojej wagi i szybko uczyniła z niej atut, cechę charakterystyczną.
- Moja matka była fantastyczną gospodynią. Gotowała wspaniałe pyszoty, co widać po mnie. Wszystkim takim osobom życzę pogody ducha i poczucia humoru – cytuje jej słowa "Super Express". - Mniej gderania na temat braku garderoby, a więcej dbania o siebie.
- Utyć boi się każda, tylko nie każda wie, co z tym zrobić. Prawdę mówiąc miałam do wyboru: albo wykorzystać tę swoją cechę, albo zrezygnować z zawodu. Nie boję się śmieszności, gdy śpiewam o miłości, gdy śpiewam piosenkę liryczną lub dramatyczną. Po prostu zaakceptowałam siebie taką, jaką jestem – dodawała w innym wywiadzie.
Bolesna samotność
- Zawsze jest lepiej żyć z uśmiechem na ustach, niż płakać po kącie – powtarzała wielokrotnie. Mało kto widział ją smutną. Nawet kiedy po rozstaniu z Czyżewskim telefon przestał dzwonić, a ona wpadała w depresję, zajadając smutki, szybko udało się jej otrząsnąć. Wkrótce stanęła na scenie, śpiewając swój hit "Gdzie ci mężczyźni".
Z czasem zaczęła podupadać na zdrowiu. Trafiła do szpitala.
- W szpitalu pytali: "Kto panią odbierze?". Nikt, bo nie mam rodziny – mówiła w "Fakcie". Ale miała przyjaciół. Trafiła do Domu Aktora w Skolimowie, gdzie w spokoju spędzała ostatnie lata życia. Była zadowolona, choć samotność dokuczała jej coraz bardziej.
Zmarła 19 grudnia 2006 roku. Miała 70 lat.