"Doktor Dollitle" zmiażdżony przez krytyków i niegrzecznych policjantów [BOX OFFICE USA]
Krytyka, z jaką się spotkał najnowszy film z Robertem "Iron Manem" Downey’em Jr., przyniosła przewidywany skutek. "Doktor Dolittle" w amerykańskich kinach sprzedaje się bardzo słabo, w przeciwieństwie do sensacyjnej komedii "Bad Boys for Life".
Katastrofa - tak o filmie "Doktor Dolittle" piszą amerykańscy krytycy. Na temat jakości produkcji opartej na kultowych książkach Hugh Loftinga można toczyć dyskusje. Tym bardziej, że film jest już także wyświetlany w polskich kinach. Nie ulega natomiast wątpliwości, że z finansowego punktu widzenia "Doktor Dolittle" poniósł druzgocącą porażkę. Wysokobudżetowa produkcja podczas premierowego weekendu zarobiła zaledwie 22,5 mln dol. Straty będą ogromne. Tymczasem niemal dwukrotnie tańsza, sensacyjna komedia "Bad Boys for Life" w analogicznym czasie zgarnęła aż 59,2 mln dol.
Klęska filmu z Robertem Downey’em Jr. nie jest wielkim zaskoczeniem. Czarne chmury nad "Doktorem Dolittle'em" zbierały się bowiem już od wielu miesięcy. Pierwsze niepokojące informacje pojawiły się na początku ubiegłego roku, kiedy wytwórnia Universal Pictures przesunęła datę premiery. Pierwotnie familijna produkcja miała pojawić się w kinach 24 maja 2019 roku, ale ze względu na "Aladyna" Disneya premierę przeniesiono na kwiecień.
Jak się później okazało, była to jedynie zmyłka, gdyż szefowie wytworni mieli już na stole wyniki z testowych pokazów "Doktora Dolittle". A te musiały być naprawdę fatalne, ponieważ podjęto decyzję, której konsekwencją było aż 21 dodatkowych dni zdjęciowych. Przez ten czas można było na nowo nakręcić przynajmniej pół filmu. Dokrętki zaplanowano na przełom marca i kwietnia. Od początku było więc wiadomo, że film nie może pojawić się w kinach przed wakacjami. Ze względu na grudniową premierę "Gwiezdnych wojen" Universal nie chciał też ryzykować z premierą tuż przed Bożym Narodzeniem. I tak familijna produkcja znalazła się pośród styczniowych premier 2020 roku…
Po drodze film stracił nawiązujący do książek Hugh Loftinga intrygujący tytuł "The Voyage of Doctor Dolittle" (w oryginale tytuł został zredukowany do jednego tylko słowa - "Dolittle"), zyskał drugiego reżysera i trzech nowych scenarzystów, zaś jego budżet ze 130 mln dol. wzrósł do 175 mln. To nie wróżyło niczego dobrego. Gwoździem do trumny okazał się udział Roberta Downeya Jr. Tytułowa rola była jego pierwszym nowym wyzwaniem po wieloletniej przygodzie z uniwersum Marvela (na dwóch ostatnich częściach "Avengers" zarobił 160 mln dol.). Iron Manowi w końcu podwinęła się noga, a krytycy nie mieli dla niego litości.
Na portalu Rottentomatoes możemy zapoznać się z ponad 130 recenzjami "Doktora Dolittle’a", z których średnia ocen wynosi żałosne 19 proc. Obrywa każdy element produkcji, która jest tak chaotyczna, że "nie powinna być nawet nazywana filmem, lecz raczej zbiorem skeczy i gagów". Do tego na ogół niskich lotów. Największe baty zbiera reżyser Stephen Gaghan. Świetny scenarzysta (Oscar za dramat "Traffic") z dużym doświadczeniem na reżyserskim stołku ("Syriana", "Gold") najwyraźniej nie poradził sobie z familijną tematyką filmu, z którą wcześniej nie miał żadnego doświadczenia. Gaghan nie udźwignął także wyzwania związanego z połączeniem gry aktorów z efektami komputerowymi. Duża część dokrętek, które miały już innego reżysera, dotyczyła właśnie fatalnie zrealizowanego materiału filmowego, którego graficy nie mogli dopasować do cyfrowych efektów.
Oczywiście słów krytyki nie szczędzono także gwieździe "Doktora Dolittle'a". Zdaniem wielu Robert Downey Jr. nie wnosi niczego nowego do swojej gry aktorskiej, jedynie powiela triki wykorzystywane na planie filmów z Tonym Starkiem (Iron Man) czy Sherlockiem Holmesem.
Nie ulega wątpliwości, że dalszy rozwój kariery Roberta Downey’a Jr. stoi teraz pod wielkim znakiem zapytania. "Doktor Dolittle" dał mu 20 mln dol. – obecnie najwyższa stawka dla hollywoodzkich aktorów. Kolejnym filmem Downey’a Jr. będzie najprawdopodobniej trzecia część "Sherlocka Holmesa", która również ustawi go na najbliższe lata. Ale co dalej?
W USA trzydniowy weekend związany z Dniem Martina Luthera Kinga przyniósł miłą niespodzianką w postaci filmu "Bad Boys for Life". Mogło się wydawać, że powrót do pomysłu porzuconego przed siedemnastu laty nie może zakończyć się sukcesem. Tym bardziej, że gwiazdorzy tego projektu nie mieli w ostatnich latach zbyt dobrej passy. Martin Lawrence praktycznie przestał już istnieć jako aktor kinowy, zaś Will Smith zaliczył ostatnio znacznie więcej porażek niż sukcesów. (np. "Bliźniak" przy budżecie 138 mln dol. zarobił w USA zaledwie 48,5 mln dol.).
"Bad Boys for Life" okazał się, zdaniem recenzentów, dużo lepszym filmem od dwóch wcześniejszych części. Inna sprawa, że poziom tych produkcji z 1995 i 2003 r. nie był zbyt wysoki, ale "Bad Boys" i "Bad Boys II" cieszyły się taką popularnością, że od lat planowano nakręcenie kolejnego odcinka.
"Bad Boys for Life" po pierwszym weekendzie znajduje się na szczycie box office i zbiera wysokie noty (76 proc. na Rottentomatoes). Co ciekawe, decyzja o realizacji kolejnej części "Bad Boys" zapadła zaledwie kilkanaście godzin po pierwszych projekcjach, choć to "Doktor Dolittle" miał być początkiem nowej serii.