Dramatyczna sytuacja kin. Internetowa premiera wbija gwóźdź do trumny
Rynek kinowy w czasie pandemii przeżywa trudne chwile na całym świecie, jednak w większości krajów powoli, acz konsekwentnie odbudowuje się. Tymczasem w Stanach Zjednoczonych kryzys w ostatnich tygodniach jeszcze się pogłębił. Jak tak dalej pójdzie, za chwilę nie będzie już czego zbierać.
Nie ulega wątpliwości, że w tak krytycznej sytuacji amerykańska branża kinowa (a tym samym hollywoodzkie wytwórnie, dla których krajowy rynek kinowy był podstawowym źródłem dochodu) nie była od początku swojego istnienia. Z powodu pojawienia się koronawirusa 20 marca 2020 roku kina zostały zamknięte. W czerwcu zgodę na wznowienie działalności otrzymały kina samochodowe, których repertuar był oparty na kultowych, zremasterowanych produkcjach sprzed lat. Na dużym ekranie można było obejrzeć m.in. ”Szczęki” (1973), ”Pogromcy duchów” (1984), ”Gremliny rozrabiają” (1984), ”Goonies” (1985), ”Powrót do przyszłości” (1985) czy ”Jurassic Park” (1993). Przez pierwsze dwa, trzy tygodnie filmy te cieszyły się nawet sporą popularnością, jednak ich potencjał szybko się wyczerpał. Z niecierpliwością oczekiwano więc na pierwsze nowości z hollywoodzkich wytwórni, które miały pobudzić rynek kinowy po zniesieniu lockdownu.
Na pierwszy ogień (14.08) poszedł "SpongeBob Film: Na ratunek". Poprzednia kinowa wersja bardzo popularnej w Stanach telewizyjnej kreskówki przed pięcioma laty stała się wielkim przebojem. W amerykańskich kinach zarobiła 163 mln dol. Sequel w ciągu miesiąca wyświetlania uciułał niewiele ponad 4 mln dol. W tym samym czasie w europejskich kinach (m.in. w Polsce) całkiem nieźle radził już sobie ”Scooby-Doo!”, który za oceanem nie był nawet realizowany z myślą o dystrybucji kinowej. W kolejnych tygodniach potwierdziła się bardzo niekorzystna dla amerykańskich kin diagnoza. Branża kinowa w Stanach Zjednoczonych – w przeciwieństwie do sytuacji w innych krajach – nie zmierza w kierunku normalności, nie odradza się po zniesieniu lockdownu, pozostaje w stanie hibernacji. Ogólnie rzec biorąc, widzowie nie chcą, boją się wrócić do kin. Czego najlepszym dowodem jest ”Tenet”.
Zobacz też: Prawdziwa Mulan. Odkrycie z Mongolii zadziwiło archeologów
Kosztująca ponad 200 mln dolarów produkcja w reżyserii Christophera Nolana w ciągu 24 dni wyświetlania zarobiła za oceanem zaledwie 36,1 mln dol. (podczas minionego weekendu – 4,7 mln dol. po 30 proc. spadku popularności). Na rynku zewnętrznym wpływy wynoszą obecnie 214 mln dol. W Stanach ”Tenet” sklasyfikowany jest na 17. miejscu pośród tytułów, które w tym roku udało się wprowadzić do repertuaru kin. Przy czym strata do lidera tegorocznego box office’u jest ogromna. Całkiem inaczej wygląda sytuacja filmu Nolana poza Ameryką.
- USA – 17. pozycja / 18 proc. wpływów osiągniętych przez lidera (”Bad Boys for Life”).
- Wielka Brytania – 6. pozycja / 33 proc. wpływów lidera (”1917”).
- Francja – 3. pozycja / 79. proc. wpływów lidera (”Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie”).
- Niemcy - 4. pozycja / 63. proc. wpływów lidera (”Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie”).
W tym tygodniu thriller science-fiction znakomicie zadebiutował w Japonii, gdzie w kinach IMAX osiągnął rekordowy wynik pośród wszystkich filmów twórcy ”Mrocznego Rycerza” i produkcji z wytwórni Warner Bros.
W większości europejskich i azjatyckich krajów pojawienie się w kinach filmu Christophera Nolana, a także lokalnych produkcji, sprawiło, że udało się odzyskać 30-60 proc. widowni, która chodziła do kin przed wybuchem pandemii. W Chinach – jeszcze przed premierą hollywoodzkich tytułów – w ostatni weekend sierpnia utarg ze sprzedaży biletów sięgnął ponad 180 mln dol. Był to najlepszy weekend w bieżącym sezonie i jeden z najlepszych w historii. W tym samym okresie kina w Stanach Zjednoczonych wygenerowały wpływy w wysokości… 13 mln dol. Do dzisiaj amerykański przemysł kinowy nie odrodził się nawet w 10 proc. I wiele wskazuje na to, że w najbliższym czasie nic się w tym temacie nie zmieni. Na lepsze, bo może być jeszcze gorzej.
Bardzo mała popularność filmu ”Tenet” w amerykańskich kinach pociąga za sobą kolejne poważne konsekwencje. Wytwórnie ponownie zaczęły przesuwać daty premier swoich filmów. I tak przez najbliższych sześć tygodni (czyli do końca października) za oceanem pojawi się tylko jedna produkcja dużej wytwórni – ”Śmierć na Nilu” (23.10). Dodajmy, że jest to kolejny po ”Nowych Mutantach”, kupiony przez Disneya z ”całym inwentarzem”, projekt studia 20th Century Fox. Co oznacza, że może być to tytuł "przeznaczony do odstrzału". Choć poprzednia część przygód Herkulesa Poirota była sporym przebojem. Ponadto do szerokiej dystrybucji trafią jeszcze tylko dwa, trzy filmy. Jakieś nadzieje można wiązać z sensacyjną produkcją z Liamem Neesonem "Honest Thief" (09.10).
Co gorsza, w poszukiwaniu pieniędzy wytwórnie mogą nie tylko przesuwać daty premier, ale nawet przenosić je bezpośrednio na platformy streamingowe. Portal Yahoo! podał niedawno, że ”Mulan”, który w przeciwieństwie do Polski w Stanach nie trafił do kin i można go oglądać (po zapłaceniu 29,99 dol.) jedynie na platformie Disney+, w ciągu pierwszego tygodnia zarobił aż 93 mln dol. W sumie amerykańscy subskrybenci na ten tytuł wydali już 300 mln dol., co na tamtejszym rynku jest jednym ze 100 najlepszych wyników w historii notowań box office.
Dysproporcja pomiędzy skutecznością dystrybucji kinowej i dystrybucji za pomocą platformy streamingowej jest obecnie porażająca… Na dodatek rozpowszechniając filmy na własnej platformie Disney nie musi dzielić wpływów z kinami, które średnio zatrzymują dla siebie 50 proc. utargu ze sprzedaży biletu. Wygląda więc na to, że wytwórnie bez kin mogą egzystować. Ale kina bez nowych filmów z wytwórni już nie.