EnergaCamerimage. Joel Coen wymienia Polaków, którzy byli dla niego ważni
- To było niesamowite, gdy nagle odkryliśmy, że w Polsce są takie gwiazdy filmowe jak Zbigniew Cybulski - mówi Joel Coen w rozmowie z WP podczas tegorocznego EnergaCamerimage w Toruniu. Razem z operatorem Bruno Delbonnelem opowiedzieli o Polakach, których cenią i o swoim najnowszym dziele - "Tragedii Makbeta".
Magda Drozdek: Jesteście w stanie wskazać artystów, reżyserów z Polski, którzy inspirowali was w waszym zawodowym życiu?
Joel Coen: Muszę przyznać, że jako dziecko doskonale znałem twórczość Romana Polańskiego. Widziałem jego adaptację "Makbeta", gdy weszła do kin. To był początek lat 70. Filmy Andrzeja Wajdy poznałem, gdy byłem już w szkole filmowej. Chyba gdybym miał wskazywać, to właśnie te dwa nazwiska.
Bruno Delbonnel: Pochodzę z Francji, więc łatwo jest mi wskazać Wajdę, bo był u nas naprawdę popularny. Dobrze pamiętam pierwszy seans "Popiołu i diamentu". Złapałem się za głowę i powtarzałem sobie tylko w myślach: "Och, mój Boże, wow". Potem popularność zaczęli zyskiwać Polański, Kieślowski.
Joel: To było niesamowite, gdy nagle odkryliśmy, że w Polsce są takie gwiazdy filmowe jak Zbigniew Cybulski, prawda? "Wow, tam naprawdę coś się dzieje, tam jest wielki przemysł filmowy!".
Bruno: I Andrzej Munk!
Dzisiaj wszyscy na EnergaCamerimage, stojąc w kolejkach przed seansami, rozmawiają o waszym nowym filmie i mówią o inspiracji filmami Ingmara Bergmana.
Joel: Cóż, nie da się uciec od Bergmana. On jest wryty w naszą filmową podświadomość. To, czego nie docenia większość ludzi, a co jest niezwykle ważne dla tego filmu, to teatralna działalność Bergmana. Był bardzo oszczędny w środkach. Był perfekcyjnym reżyserem, który obdzierał produkcje z tych wszystkich niepotrzebnych dodatków. Skupiał się za to na doskonałym dźwięku, który podbijał nasze zmysły.
Joel, zdecydowanie kochasz duety. Tym razem najważniejsza jest współpraca nie z bratem, a z Bruno. To nie jest wasze pierwsze spotkanie na planie, ale jak wyglądały jego początki?
Joel: Tak, to dokładnie trzecie spotkanie na planie. Lata temu zrobiliśmy razem krótki metraż i tak się poznaliśmy. Myślę, że gdyby to był nasz pierwszy wspólny film, to "Tragedia Makbeta" tak by nie wyglądała. To historia naszej kolaboracji pozwoliła na stworzenie takiego obrazu. Kiedyś ktoś zaproponował mi wyreżyserowanie opery i zgodziłem się pod warunkiem, że Bruno będzie operatorem. Ostatecznie ta produkcja nigdy nie ruszyła, ale wtedy narodził się nasz wspólny pomysł na zrobienie czegoś, co będzie kompletnie inne niż filmy, przy których do tej pory pracowaliśmy.
Bruno: Pamiętam te rozmowy i to, że wtedy nie miałem zielonego pojęcia o operze. Ani nawet o teatrze. W teatrze liczy się obraz i światło, w kinowych filmach akcent stawia się zupełnie gdzie indziej i to była dla mnie nowość. Rozmawialiśmy miesiącami o tym, czym tak naprawdę jest opera, czym jest teatr, scena? Mogliśmy sobie odpowiedzieć na te pytania, adaptując "Makbeta".
Od początku planowaliście to, że "Tragedia Makbeta" będzie tak surowym filmem, brutalnie oszczędnym w środki?
Joel: Dla mnie słowo "brutalny" łączy się z architekturą. Już na początku prac nad filmem staraliśmy się jakoś zdystansować od brutalistycznego stylu, by stworzyć coś zupełnie innego, zaskakującego.
Bruno: Tak, chcieliśmy od razu zdystansować się od brutalizmu, bo ten sugeruje wprost jakieś polityczne idee. A nasz film jest historią o ludziach, a nie o polityce. To może być zaskakujące, ale inspirowało nas japońskie malarstwo i sztuka tworzenia haiku. Coś prostego, minimalistycznego, dzięki któremu można podkreślić przekaz.
Myślę, że to, co łączy Polaków, Francuzów, Amerykanów czy Brytyjczyków to to, że wszyscy mniej więcej znamy historię Makbeta i mamy w głowach jakiś obrazek. Składa się na niego najczęściej fantastyczna natura, kolorowy krajobraz, zamki, szkockie wrzosowiska. A tu tego nie ma.
Joel: I w pewnym sensie było to ogromne wyzwanie. Żadne z nas nie robiło czegoś takiego wcześniej w swojej karierze. My w głowach mieliśmy bardzo konkretne obrazki – problem to był w tym, żeby je jakoś wydobyć, połączyć i dogadać się co do wspólnej wizji.
Bruno: Tak, to było trudniejsze niż kręcenie samego filmu.
Joel: Plan na ten film nie był oczywisty, zdecydowanie nie był, ale właśnie o to chodziło. Dać widzom coś zaskakującego. Tak innego niż filmy, które dawaliśmy im wcześniej. To się chyba udało.
Joel Coen i Bruno Delbonnel byli gośćmi 29. festiwalu EnergaCamerimage w Toruniu. Ich film walczy w tegorocznym konkursie głównym. O czym dokładnie jest i co udało się stworzyć tej dwójce możecie przeczytać w tekście poniżej.