From the Gut
W pierwszej chwili film Wojcieszka wydaje się niedorosłym punkowym manifestem pełnym chwytliwych sloganów. To nie tylko ekstremum fabularne (bohaterem jest tu nastoletni ministrant, który pewnego dnia tatuuje sobie na czole napis „fuck off” i z takim nastawieniem rusza w miasto), ale też formalne: stylizowane na przeterminowaną już nieco wideo-poetykę plansze rozdziałów, surowe czarno-białe zdjęcia, piłujące riffy punkowego przesteru…
Wyprowadzając ten cios, Wojcieszek mierzy się nie tylko z naszą obyczajowością, ale też przedawnionymi autorytetami, tutaj bez wyjątku zaszczutymi przez własne ograniczenia. Rzeczywistość widziana oczami każdego z nich (księdza, nauczyciela polskiego, matki) jest czysto iluzoryczna, zafałszowana, zmyślona. Cała trójka zawodzi w spełnianiu przydzielonych im przez społeczeństwo funkcji, zastępując je patologią, bezradnością lub zwykłym bumelanctwem. Ksiądz zamknięty jest w ścianach swojego kościoła, nauczyciel pije na umór, matka z kolei odgradza się od świata ścianą winyli Krzysztofa Krawczyka.
Wojcieszek do pokornych nie należy, a jego najnowszy film tylko to potwierdza. Można go rozpatrywać jako bunt przeciwko upolitycznionemu kapitalizmowi rozwarstwiającemu społeczeństwo, ale kluczem do całości pozostają czyny głównego bohatera. To histeryczna kumulacja złych emocji - jedyny sposób w jaki zmarginalizowana jednostka może upomnieć się o swoje.
Nie jest to zupełnie świeży pomysł, przed sześcioma laty Wojcieszek wystawił bowiem „Made in Poland” na scenie, ale nawet wtedy powtarzano, że sztuka jego ma spory potencjał filmowy. Zrealizowany na nowo, dynamiczny i bezpardonowy manifest, jest tego potwierdzeniem. Atakuje nas z ekranu, jest agresywny przez każdą ze swoich 80 minut, podburza, sprzeciwia się. Podczas transmitowanego na żywo spektaklu z 2005, mimo iż został on wystawiony w opuszczonej fabryce na jednym z legnickich osiedli, nie miał tej samej siły rażenia. Nie oddawał tych samych frustracji i lęków, tej samej ironii i wzbierającej goryczy.
I choć brakuje tu poprzedniego nośnika tamtych emocji, Eryka Lubosa, podpatrzona przez Wojcieszka rzeczywistość, wciąż potrafi walnąć w bebechy.
O wydaniu dvd
Bardzo rozczarowujące. Spodziewałem się jakiegoś reportażu, making of, a jest tu tylko zwiastun i fotogaleria. Poza tym w porządku – pięciokanałowy dźwięk i panorama nie schodzą poniżej pewnego poziomu.