Historia pewnego uczucia
W estońskim „Kertu” reżyser nie udaje, że ma do powiedzenia coś specjalnie odkrywczego. Doskonałym podsumowaniem jego filmu jest już polski pod tytuł. Ot, miłość jest ślepa, dopaść może każdego, nawet jeśli okoliczności wyraźnie temu nie sprzyjają.
Ma dwoje bohaterów – tytułową Kertu, nieśmiałą dziewczynę z emocjonalnymi problemami, żyjącą w strachu przed ojcem, oraz Villu, pijaczka, który chętnie sypia z miejscowego kobietami. Niesiona impulsem, bez specjalnego powodu, Kertu wysyła Villu list, który jest swego rodzaju deklaracją miłości. Jak się okazuje, adresat odwzajemnia uczucie. Do ich zbliżenia dochodzi przypadkiem, a sytuację komentuje cała wioska. Niezdrową atmosferę podsyca ojciec, darzący córkę własnym, nieojcowskim uczuciem.
11.07.2014 13:54
Reżyser tego filmu, Ilmar Raag, znany jest polskim widzom z przebojowej „Naszej klasy”, gdzie sugestywnie pokazał obraz szkolnej przemocy. W „Kertu” jest jednak bardziej subtelny, nie pozwalając, by prostotę jego filmu zaburzyła jakakolwiek dosadność. Narrację buduje więc powoli, ale wokół Kertu i Villu umieszcza szereg nieszablonowych postaci. Jest wspomniany ojciec dziewczyny, apodyktyczny, ale jednocześnie samotny, przekonany, że działa dobrej wierze. Jest matka Kertu, bierna wobec przemocy męża i siostra, która z kolei matkę wspiera, namawiając do odejścia od tyrana. Osobną postacią jest matka Villu, dobra kobieta, usiłująca naprawić zaprzepaszczone relacje z synem.
Lejtmotywem filmu, jak sam tytuł wskazuje, jest miłość. Ta dobra, i ta zła. Ślepa, niepodlegająca argumentacji i zdroworozsądkowemu myśleniu. Czasem wyzwalająca, czasem powodująca osłabienie. Reżyser tak konstruuje fabułę, by dać swoim pierwszoplanowym bohaterom – Kertu i Villu – szansę na przezwyciężenie tej złej miłości miłością dobrą – czystą i niewinną.
Wbrew pozorom, próżno szukać tu mocnej dramaturgii czy emocjonalnego szantażu. Raag pozwala, by jego bohaterowie sami stoczyli tę walkę, my możemy tylko trzymać kciuki, by zakończyła się ona triumfem. Co nie jest wcale takie trudne, bo odtwórcy głównych ról okazują się aktorami o przyjaznej, subtelnej aparycji, skupionymi, w pełni zatopionymi w sercach swych postaci. Reżyser doskonale zdaje sobie z tego sprawę, tak prowadząc narrację, by ich ekranowej chemii nie przysłaniały puste czynności czy realizatorskie zabiegi. Efekt jest odświeżający – „Kertu” to miłosna opowieść, w której nie trudno odnaleźć kameralny wdzięk i tak upragnioną przez bohaterów tęsknotę za wielkim uczuciem.