"Jeśli myślimy, że mur na granicy z Białorusią zatrzyma migrantów, to jesteśmy w błędzie"

- Siła zdeterminowanych młodych ludzi, którzy występują przeciwko niesprawiedliwości, jest tak wielka, że jestem przekonany, że migracja będzie trwała także w przyszłości. Żaden mur jej nie powstrzyma - mówi w przeprowadzonej w czasie Marrakech International Film Festival rozmowie z Wirtualną Polską włoski reżyser Matteo Garrone.

Matteo Garrone, reżyser filmu "Ja, kapitan", włoskiego kandydata do Oscara. Wyreżyserował także m.in. "Gomorrę" i "Dogmana"
Matteo Garrone, reżyser filmu "Ja, kapitan", włoskiego kandydata do Oscara. Wyreżyserował także m.in. "Gomorrę" i "Dogmana"
Źródło zdjęć: © Licencjodawca | 2024 Daniele Venturelli
Artur Zaborski

Jego najnowszy film "Ja, kapitan" od 16 sierpnia wyświetlają polskie kina. To historia imigrantów z Senegalu, którzy próbują przedostać się do Europy. Film inspirowany jest prawdziwymi doświadczeniami migrantów, którzy podróżując z Afryki Subsaharyjskiej w kierunku wybrzeża Morza Śródziemnego, doświadczają upokorzeń, wyzysku, pracy przymusowej, a nawet tortur.

Artur Zaborski: Czy pokazana w "Ja, kapitan" historia jest oparta na rzeczywistości?

Matteo Garrone: Tak. Scenariusz jest oparty na doświadczeniach trzech imigrantów. Jednym z nich był Mamadou Kouassy, który pochodzi z Wybrzeża Kości Słoniowej. Pod wpływem marzeń o lepszym życiu jako młody chłopak zdecydował się na ucieczkę do Europy. Jego podróż była ekstremalnie niebezpieczna i pełna trudnych doświadczeń, co jest typowe dla migrantów próbujących przedostać się z Afryki do Europy.

Podczas swojej tułaczki Mamadou regularnie doświadczał przemocy, wyzysku i poniżenia, a przez pewien czas był nawet zmuszany do pracy przymusowej w Libii, tam też doświadczył tortur. Potem przeprawiał się przez Morze Śródziemne na przepełnionej łodzi, kolejny raz ryzykując życiem. Po wielu zmaganiach dotarł w końcu do Włoch, gdzie dostał azyl i rozpoczął nowe życie.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Ja, kapitan - polski zwiastun (premiera 16 sierpnia 2024)

Dlaczego chciał pan opowiedzieć jego historię?

Chciałem być swego rodzaju pośrednikiem. Jestem Włochem, chciałem wejść w kulturę, która nie jest moja, ale nie zawłaszczać jej, tylko opowiedzieć o niej poprzez moich bohaterów. Zależało mi też na oddaniu emocjonalnego doświadczenia podróży imigrantów z ich punktu widzenia. To jest odwrócone ujęcie tego, co zazwyczaj dostajemy w mediach, które mówią nam o tym z pomocą liczb. Wiadomości podają, że do brzegów Europy przybyło 300 imigrantów z Afryki, a 100 zmarło. A przecież za tymi liczbami kryją się ludzie, którzy są dokładnie tacy jak my, z tymi samymi pragnieniami, o znalezieniu lepszego życia i odkrywania świata. Skupiłem się na tej części podróży, której zazwyczaj nie widzimy. W ten sposób chciałem dać publiczności możliwość spojrzenia na nią z innej perspektywy.

Nie bał się pan, że ktoś będzie miał do pana pretensje, że zamożny Włoch robi historię o afrykańskich biedakach?

Nakręcenie filmu w kulturze, która nie jest moja, uważałem za bardzo niebezpieczne. Byłem bardzo zaniepokojony. Zanim podjąłem decyzję, że robię ten film, minęły lata. Najbardziej bałem się, że po raz kolejny dojdzie do wykorzystania biednych migrantów, bo popatrzę na nich z mojego włoskiego, burżuazyjnego punktu widzenia. Zdecydowałem się wejść na plan dopiero kiedy poczułem, że brakuje historii migrantów opowiedzianych z ich perspektywy. Skoro nikt inny tego nie zrobił, zrobiłem to ja. Starałem się, jak mogłem, żeby pokazać na ekranie autentyczne doświadczenia ludzi, którzy podejmują się migracji.

W poszczególne role wcielili się migranci. Kiedy kręciliśmy scenę z pośrednikiem, ludzie na planie zaczęli spontanicznie bić brawo. Czułem się, jakbym na planie próbował odtworzyć coś, co zdarzyło się naprawdę. Tworzyłem sytuację, która mogła się wydarzyć, a potem patrzyłem, jak reagują na to migranci. Oni od razu wiedzieli, czy coś jest prawdziwe, czy nie.

Seydou Sarr, Matteo Garrone, Moustapha Fall i Mamadou Kouassi na Marrakech International Film Festival
Seydou Sarr, Matteo Garrone, Moustapha Fall i Mamadou Kouassi na Marrakech International Film Festival © Licencjodawca | Pascal Le Segretain

Trudno było znaleźć panu wśród migrantów odtwórców głównych ról? Seydou Sarr, imigrant z Senegalu, i Moustapha Fall z Mali trzymają cały film na swoich barkach.

Do pracy z nieprofesjonalnymi aktorami zazwyczaj jestem zmuszony, nie jest to kwestia tego, że to lubię. Kiedy szukasz aktora w wieku 16-17 lat, nie jest łatwo trafić na kogoś z dużym doświadczeniem. Seydoux i Moustapha obaj mieli związki z aktorstwem. Moustapha uczył się grać w Mali, a Seydoux pochodzi z aktorskiej rodziny - jego matka i siostra były aktorkami. Seydou nie planował jednak, że pójdzie w ich ślady - chciał zostać piłkarzem. Nie planował przyjść na casting, bo kiedy go organizowaliśmy, grał w piłkę. To matka i siostra popchnęły go do tego, żeby jednak poszedł na przesłuchanie. Przyszedł i zrobił na nas takie wrażenie, że poprosiliśmy go, żeby przyjechał do Dakaru. Nie chciał pojechać. Na szczęście znów zadziałały matka i siostra, które go do tego skłoniły.

Jak go do tego namówiły?

Ojciec Seydoux zmarł, więc on został jedynym mężczyzną w rodzinie. Zadziałał argument, że jako mężczyzna powinien znaleźć sobie pracę, a praca w filmie brzmi całkiem nieźle. Zgodził się, przyjechał i zagrał, pokazując, jak bardzo jest utalentowany.

Film reprezentował Włochy w wyścigu po Oscara, ostatecznie skończyło się na nominacji. Musi pana cieszyć, że Akademia nie jest głucha na filmy o problemach imigrantów.

Oczywiście, jestem bardzo dumny z tego, że wybrano "Ja, kapitan" do reprezentowania naszego kraju. W tym filmie jest dużo Włoch, ale jest też dużo Afryki. Premiera odbyła się na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Marrakeszu, a duża część zdjęć powstała w Maroku, które jest mi bardzo bliskie. I w Marrakeszu, i w Stanach Zjednoczonych film wywoływał silne reakcje wśród publiczności. Niemal wszyscy ludzie mieszkający w USA są imigrantami, przybyli tam w poszukiwaniu lepszego życia. To jest pewnego rodzaju ziemia obiecana. Film rezonuje z amerykańską publicznością, bo mówi o współczesnym niewolnictwie. Mocno rezonował zwłaszcza z Afroamerykanami.

Myśli pan, że z polskim widzem też zarezonuje?

"Ja, kapitan" może działać w każdym kraju, bo opiera się na archetypie. Opowiada o pragnieniu młodych ludzi poszukiwania lepszego życia, o tym, by podążać za swoimi marzeniami. Każdy ma na jakimś etapie swojego życia marzenia o wyjeździe do innego kraju, realizowaniu siebie, staniu się kimś. Ekranowa historia jest prosta i przystępna, mówi o systemowej niesprawiedliwości. Podczas gdy my podróżujemy bezpiecznie samolotem, a nasze dzieci z łatwością mogą podejmować studia w innych krajach niż ten, w którym przyszły na świat, oni, jeśli chcą się przemieszczać, muszą ryzykować życiem. Muszą odbyć podróż, w której w ciągu ostatnich 15 lat zginęło 27 tysięcy osób. Podczas gdy my teraz rozmawiamy, kolejne osoby umierają. Ten film to także próba udokumentowania współczesnej historii.

Czy o tej niewygodnej historii Włosi chcą ze sobą rozmawiać?

Dla mnie ważne było to, żeby mówili o niej młodzi Włosi. I to się chyba udało, bo film jest dla nich przyswajalny, a szkoły w całym kraju organizują seanse dla uczniów. Mieliśmy ustawione wycieczki szkolne do kina od września do marca, to naprawdę długo. Założę się, że część z nich myśli, że idąc do kina, będzie mogła się wyspać, a potem seans się zaczyna i pojawia się niespodzianka: widzą postaci w ich wieku z tymi samymi marzeniami co oni, które mają podobnie martwiących się rodziców. To wszystko jest dla młodych widzów znajome, potrafią się z tym utożsamić. A po powrocie z kina do domu mogą o tym, co zobaczyły, porozmawiać ze swoimi rodzicami.

W Polsce głośny film na temat imigrantów zrobiła Agnieszka Holland…

…wiem, byliśmy razem na festiwalu w Wenecji, "Zielona granica" i "Ja, kapitan" miały tam premierę rok temu.

Wie pan też zapewne, że premierze jej filmu towarzyszyła silna reakcja prawicowych polityków. Padały bardzo mocne słowa, wyzywano ją od zdrajczyń Polski. Czy pan się liczył z podobnymi reakcjami na pański film?

Różnica między moim filmem i Agnieszki jest taka, że ja nie poszedłem w politykę. Opowiadam o naruszeniu podstawowych praw człowieka, zachęcam widzów, żeby przeżyli przygodę z bohaterami. Nie zdecydowałem się iść w politykę, bo problem, o którym mówię, dzieje się już od lat. To nie jest film teoretyczny ani taki, który ma zmienić świat. Razem z ekipą mieliśmy za to nadzieję, że możemy zaproponować inną perspektywę, oddać głos ludziom, którzy zazwyczaj są go pozbawieni. Wierzę, że siła "Ja, kapitan" nie tkwi w informacji, że ludzie umierają, próbując się dostać do Europy, bo to fakt powszechnie znany, tylko w interpretacji ekranowych wydarzeń.

Polski rząd na granicy z Białorusią postawił mur. Pańskim zdaniem to rozwiąże problem migracji?

Jeśli myślimy, że możemy rozwiązać problem murem, to jesteśmy w błędzie. Siła zdeterminowanych młodych ludzi, którzy występują przeciwko niesprawiedliwości, jest tak wielka, że jestem przekonany, że migracja będzie trwała także w przyszłości. Żaden mur jest nie powstrzyma.

Rozmawiał Artur Zaborski

W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" opisujemy historię wielkiego, amerykańskiego skandalu z menadżerem gwiazd, który wyłudził setki milionów dolarów. Jest o reakcjach na finał "Rodu smoka" i o filmie, który przebił "Pasję". Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej:

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (157)