Jolanta Lothe: latami walczyła ze stereotypem ''blondynki z dużym biustem''
W latach 70. uchodziła za symbol seksu – mężczyźni tracili dla niej głowy, a Tadeusz Różewicz powiedział, że Lothe ma „najpiękniejsze piersi w całej Warszawie”.
Rola w „Rejsie” Marka Piwowskiego mogła odmienić jej karierę. Gdyby nie niekorzystne dla pięknej Jolanty Lothe decyzje scenarzystów i reżysera, wykreowana przez nią postać być może uchodziłaby dzisiaj za równie kultową co Kaowiec czy Mamoń. Jednak los napisał dla niej zupełnie inny scenariusz.
W latach 70. uważano ją za symbol seksu – mężczyźni tracili dla niej głowy, a Tadeusz Różewicz powiedział, że Lothe ma „najpiękniejsze piersi w całej Warszawie”.
Mimo to aktorka stroniła od romansów, a swoje serce oddała jednemu mężczyźnie. Niestety, niedługo dane jej było wieść szczęśliwe życie u jego boku.
Nie chciała być aktorką
Wychowywała się pod opieką mamy, aktorki, która pracowała ponad siły, by zapewnić swojej córce godziwe życie.
Ojca rozstrzelano – z powodu żydowskiego pochodzenia – gdy Lothe była jeszcze małą dziewczynką. Po jego śmierci wraz z matką i babką opuściła Wilno i przeprowadziła się do Sopotu, a stamtąd do Gdańska.
Lecz chociaż jej mama była aktorką, a mała Jolanta zadebiutowała na scenie już jako 7-latka, początkowo wcale nie marzyła o karierze scenicznej. O wiele bardziej interesowała ją medycyna.
Szybko ją dostrzeżono
Graniem zainteresowała się stosunkowo późno.
- Dopiero tuż przed maturą w Gdańsku wzięłam udział w konkursie recytatorskim. Zajęłam drugą lokatę w kraju i pomyślałam o szkole teatralnej – wyznała w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”.
Do PWST dostała się za pierwszym razem. Ukończyła ją w 1966 roku i od tamtej pory nie znikała ze sceny. Przed kamerami zadebiutowała rolą w serialu „Barbara i Jan”,* popularność zdobyła zaś dzięki „Dr Ewie”.*
Na dużym ekranie po raz pierwszy pojawiła się w 1965 roku, w słynnym „Walkowerze” Jerzego Skolimowskiego. I szybko ściągnęła na siebie uwagę widzów i filmowców. A zwłaszcza jednego z nich.
Miłość na planie
Helmuta Kajzara, studenta reżyserii, poznała w połowie lat 60., ale wtedy nie zwróciła na niego wielkiej uwagi. On za to błyskawicznie dostrzegł drzemiący w seksownej blondynce potencjał. Przychodził na jej próby do teatru i zabiegał o uwagę młodej aktorki. Na próżno.
Dopiero kiedy razem trafili na plan teatru telewizji – ona jako aktorka, on był asystentem reżysera – zapałali do siebie uczuciem. Ale ich związek, nader burzliwy, *przetrwał zaledwie rok.*
Potem Lothe wyjechała z miasta i poświęciła się pracy. Nie zdołała jednak zapomnieć o dawnym kochanku. Wkrótce ich ścieżki znowu się skrzyżowały i tym razem para stanęła na ślubnym kobiercu.
Udane małżeństwo
Żyli razem i pracowali razem, a dzięki mężowi Lothe mogła choć na chwilę uwolnić się od wizerunku „blondynki z dużym biustem” – bo tak też najczęściej była postrzegana przez polską publiczność, widzów i reżyserów.
Tymczasem aktorka marzyła o niekonwencjonalnych, trudnych psychologicznie rolach. I w takich właśnie obsadzał ją jej mąż.
- Ciekawe role dał mi w Studio młody reżyser Helmut Kajzar, który był moim mężem. Pierwsza to Jewdocha w „Sędziach” - wspominała. - Zagrałam też w nowatorskiej, dość niesamowitej sztuce Helmuta „Rycerz Andrzej”, która zbulwersowała część widzów. Nie ukrywam, że Kajzar był człowiekiem, z którym najchętniej wówczas pracowałam.
''Patrz, co ja tu mam''
Małżeńska sielanka nie trwała jednak długo. Kajzar zaczął podupadać na zdrowiu.
- Nie rozmawialiśmy o chorobie. Aż mówi: "Patrz, co ja tu mam". Nigdy nie widziałam guza, nie wiedziałam, co to jest, myślałam, że oszaleję – cytuje słowa aktorki „Na żywo”.
Okazało się, że to czerniak. Kajzar przechodził kolejne operacje, nie poddawał się, ale mimo to jego stan się pogarszał.
- Szalałam, sprowadzałam jakichś ludzi. Andrzej Makowiecki zawiózł go do Wrocławia, gdzie miał go uleczyć fizyk cudotwórca, ale nie uleczył – dodawała.
Praktycznie zamieszkała w szpitalu, czuwając przy łóżku męża. Niestety, nie udało się go uratować.
- Ryczałam, zawodziłam. Wszystko ze mnie wylatywało – wspominała.
Nowa miłość
Całe szczęście zrozpaczona wdowa mogła liczyć na pomoc bliskich – a także przyjaciela zmarłego męża, Piotra Lachmanna, polsko-niemieckiego poety. Mężczyzna zakochał się w Lothe i wspierał ją w tych trudnych chwilach. Rok później zostali parą i założyli eksperymentalny „Videoteatr Poza", w którym wystawili spektakle oparte na tekstach Kajzara.
- Rzeczywiście przeżyliśmy ogromną fascynację i gdyby nie ona, pewnie nie bylibyśmy razem. Myślę, że Helmut nas połączył. Po to, abyśmy z Piotrem mogli stworzyć teatr – mówiła aktorka.
Przyznaje też, że te wszystkie nieszczęścia bardzo ją zahartowały i teraz wreszcie znowu może cieszyć się życiem.
- Dziś już wiem, że oprócz choroby i śmierci bliskich nic nie może mnie przerazić – dodała. (sm/gk)