Józef Nowak: Choroba zabrała go w kwiecie wieku
Przez lata występował w teatrze, zupełnie niezauważony. Dostrzeżono go przypadkiem, w przedstawieniu, gdzie zastępował chorego kolegę. Ze sceny szybko trafił na plan, a kiedy zdobył przychylność ekipy, zachwyconej jego talentem, postanowił kontynuować przygodę w branży filmowej. Decyzji nigdy nie żałował, choć, jak wyjawił, kilka razy o mało nie przypłacił jej życiem.
Przez lata występował w teatrze, zupełnie niezauważony. Dostrzeżono go przypadkiem, w przedstawieniu, gdzie zastępował chorego kolegę. Ze sceny szybko trafił na plan, a kiedy zdobył przychylność ekipy, zachwyconej jego talentem, postanowił kontynuować przygodę w branży filmowej. Decyzji nigdy nie żałował, choć, jak wyjawił, kilka razy o mało nie przypłacił jej życiem.
Nie miał wielkiego szczęścia do ról filmowych – stracił na przykład angaż w „Nocach i dniach” – ale * widzowie pokochali jego komediowe i kabaretowe wcielenia,* zaś krytyka zachwycała się, że nawet z najmniejszej roli potrafi uczynić prawdziwe dzieło sztuki.
Nie uciekł jednak przed zaszufladkowaniem. Tak dobrze wyglądał w mundurze, że niemal przez całą karierę grywał milicjantów lub generałów. Zasłynął też jako wykonawca wielu popularnych żołnierskich piosenek.
90 lat temu, 8 kwietnia 1925 roku, urodził się Józef Nowak.
''Film mnie interesował''
W 1946 roku ukończył naukę w studiu przy Starym Teatrze w Krakowie, rok później zdał egzamin eksternistyczny. Jak wyznawał, do filmu trafił dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, „teatrowi i przypadkowi”.
- Pewnego wieczoru zagrałem rolę Bryndasa za chorego Cyglera (Tadeusza – przyp. red.) – opowiadał w Filmie.
- A kiedy później Cygler musiał wyjechać na kilka dni do Łodzi, do filmu "Warszawska premiera" Jana Rybkowskiego, kierownictwo produkcji obiecało mi jakąś rólkę w filmie. Przyjąłem tę propozycję z radością, bo film mnie interesował. Był to chyba 1950 rok, kręciło się niewiele i nieczęsto zdarzały się okazje, by wystąpić przed kamerą.
Zaczynał od epizodów
W „Warszawskiej premierze” zagrał zaledwie epizod, spędził na planie raptem cztery dni, ale tak bardzo mu się tam spodobało, że postanowił kontynuować swoją filmową przygodę. Kolejną szansę dostał jednak trzy lata później, pojawiając się na chwilę w „Przygodzie na Mariensztacie”.
W tym samym czasie usłyszał, że Jerzy Kawalerowicz przymierza się do ekranizacji popularnej powieści Igora Newerlego „Pamiątka z celulozy”.
- Reżyser zapraszał na próbne zdjęcia dziesiątki młodych, szczupłych aktorów w poszukiwaniu Szczęsnego. Zaproszono wreszcie i mnie do Łodzi, ale nawet nie przyszło mi do głowy, że chodzi o główną rolę – opowiadał w wywiadzie dla Filmu.
Pierwszy z czterdziestu czterech
Natychmiast pojechał do Łodzi, aby wziąć udział w zdjęciach próbnych – od dawna marzył o współpracy z Kawalerowiczem i teraz wreszcie wyczuł swoją szansę.
Wreszcie reżyser oficjalnie zaproponował mu rolę, twierdząc, że kreacja stworzona przez Nowaka wydała mu się „inna niż wszystkie”.
''Wszyscy bardzo mi pomagali''
Pracę na planie „Celulozy” aktor wspominał z nostalgią, twierdząc, że było to dla niego niezwykle ważne zawodowe doświadczenie.
- Wszyscy bardzo mi pomagali* – opowiadał w _Filmie_. *- Zwłaszcza Kawalerowicz zdawał sobie sprawę, że wziął aktora słabo z filmem obytego i dał mi szansę, by to obycie zdobyć.
Cztery lata później Nowak trafił na plan kolejnego, ważnego w jego karierze filmu – mowa o „Eroice” Andrzeja Munka.
- Po „Celuozie” był to kolejny poważniejszy mój występ przed kamerą – dodawał. - Munk należał do reżyserów, którzy wymagali wiele od swoich współpracowników, ale też sam siebie eksploatował, nie oszczędzał się.
O mało nie wpadł pod pociąg
Ale zawód aktora to nie tylko zaszczyty i sława. Nowak przyznawał, że w 1958 roku, podczas kręcenia „Dezertera”, kilka razy groziło mu prawdziwe niebezpieczeństwo.
- Film zaczyna się od gonitw i tym się kończy – opowiadał w Ekranie. - Wiele się nabiegałem, mimo że częściowo robili to dublerzy. W jednej scenie uciekałem przez tory, w założeniu miałem przebiec 15 metrów przed pędzącą lokomotywą. Dopuściłem ją do jakichś 5 metrów i... potknąłem się o szyny. O mało nie wpadłem pod pociąg. Więcej nie kręcono tej sceny. Innym razem przy przeskakiwaniu przez płoty zwichnąłem sobie nogę. A co się działo w kopalni? Szyb głębokości kilkudziesięciu metrów, oślizłe drabiny, w dole woda. A my wdrapujemy się po takich sześciometrowych odcinkach.
Konkurowali z Polańskim
W 1962 roku Nowak dostał angaż w „Mężczyznach na wyspie”, filmie, który typowano na jedną z ważniejszych polskich produkcji tamtych lat. Aktor bardzo miło wspominał współpracę z Janem Laskowskim, choć narzekał na okoliczności.
- Na tym debiucie reżyserskim bardzo mu zależało, ale sytuacja okazała się dla niego niekorzystna – opowiadał w Filmie.
Dawny zespół Aleksandra Forda ponoć przeszkadzał reżyserowi, ingerował i negował jego pomysły.
- Laskowski nie pozwalał sobie na żale i utyskiwania. Wiadomo było tylko tyle, że rzucano mu przysłowiowe kłody pod nogi.
Wspominał również, że konkurowali z inną ekipą filmową pewnego młodego, dopiero zaczynającego swą karierę reżysera.
- W tym samym czasie w pobliżu pracował Roman Polański nad "Nożem w wodzie". Nie tylko wśród nas, ale dość powszechnie panowało wówczas przekonanie, że nasi "Mężczyźni" przewyższą "Nóż" – mówił. - Stało się inaczej.
Miał zostać Bogumiłem
Nowak był również bardzo poważnym kandydatem do roli Bogumiła w „Nocach i dniach”. Przeprowadził z Jerzym Antczakiem kilka rozmów i wydawało się, że już niebawem weźmie udział w zdjęciach.
- Dostałem scenopis, omówiliśmy rolę* – opowiadał w _Perspektywach_. *- Ba! Konwersowaliśmy już nawet, czy mam zapuszczać brodę od zaraz, czy jeszcze trochę poczekać. Okazało się, że lepiej do tej roli pasuje kolega Bińczycki z Krakowa. I tak zakończyła się moja współpraca z "Nocami i dniami".
Przyznawał jednak, że choć było mu przykro, nie żałował jakoś bardzo utraty tego angażu.
- Przyjmując tego rodzaju rolę musiałbym na dwa lata zrezygnować z radia, telewizji i, co najbardziej bolesne, z teatru. A uważam się przede wszystkim za aktora teatralnego – tłumaczył.
Dzielny milicjant
Niemal od samego początku kariery przylgnęła do niego etykietka „mundurowego” i Nowak nader często grywał milicjantów czy żołnierzy. Nie narzekał jednak – jak twierdził, dzięki temu wiele razy potraktowano go bardzo „ulgowo”.
- Kręciliśmy w Krościenku "Wakacje z duchami"* – opowiadał w _Filmie_. *- Ja, sierżant milicji, jeżdżący fiatem na warszawskiej rejestracji. Zauważyłem, że co drugi góral nisko mi się kłaniał, w sklepach ekspedientki koniecznie chciały załatwić mnie poza kolejnością.
Po roku 1974 filmowcy widzieli go niemal wyłącznie w takich rolach.
- Po filmie "Wiosna, panie sierżancie", nie mogłem się czasem wybronić od rozlicznych propozycji zagrania kolejnych "dzielnych milicjantów" – opowiadał w Żołnierzu wolności.
''Aktor starej daty''
Jaki był prywatnie i zawodowo? Ci, którzy go spotkali, opowiadali o nim w samych superlatywach. Na planie nierzadko pomagał innym aktorom, w tym młodemu Marianowi Tchórznickiemu w „Do przerwy 0:1”.
- Chłopak nie nadawał się do pracy na planie* – opowiadał reżyser w _Życiu na gorąco_. *- „Grał” sztywno, nie było w tym żadnego aktorstwa i omal się nie załamałem! Na szczęście, drugiego dnia grający dzielnicowego Józef Nowak jakimś cudem „otworzył” Marianka, który od tego czasu wcielał się w swoją postać bardzo wiarygodnie i przekonująco.
- Był bardzo rodzinny, taki ciepły, bezpośredni. W ogóle nie dawał nam odczuć, że jest gwiazdą. Traktowaliśmy go, jak członka rodziny - opowiadała na portalu Nieszawa.pl Ewa Reniecka, która poznała aktora podczas zdjęć do filmu „Wiosna, panie sierżancie”.
- Aktor starej daty – wtórował jej Stefan Strzelewicz.
Józef Nowak zmarł 16 stycznia 1984 roku. Miał tylko 58 lat. Za przyczynę śmierci ówczesne media podały chorobę serca. (sm/gk/gol)