''Kac Vegas 3'': Nasza recenzja
Pozwalam sobie na umiarkowanie subtelne porównanie, bo też i sam ‘’Kac Vegas III’’ finezją i wyrafinowaniem nie grzeszy
Podstawową czynnością, jaką robi człowiek, który budzi się rano na kacu (albo wciąż na bani), jest klin. Można próbować dziesiątek innych sposobów – na przykład coli z lodem i cytryną, długich pryszniców, łykania "painkillerów" na potęgę lub wydalania wszelkimi możliwymi drogami – ale nic nie przywróci nas do życia tak jak klin.
Takim klinem, po słabej kontynuacji całkiem przyzwoitego "Kac Vegas", powinna być część trzecia. Mierny i do bólu wtórny bangkocki "Kac…" odbija się niektórym fanom oryginału po dziś dzień, więc rzeczą logiczną było przywrócenie dobrego imienia serii w kolejnej odsłonie. Tego jednak nie sposób uświadczyć – złego uczucia nie wyleczymy, a sam seans będziemy chcieli czym prędzej wymazać z pamięci.
Najmniej komediowa ze wszystkich...
Trzecia odsłona filmowych libacji watahy jest najmniej komediowa ze wszystkich. Brakuje jej też na poły kryminalnej zagadki, którą wspólnie z bohaterami rozwiązywali widzowie, co de facto było największą zaletą pierwszego filmu.
Rezygnację z tego schematu fabularnego można jednak zrozumieć – już jego powtórzenie w skali 1:1 w drugiej części okazało się fiaskiem. Problem leży jednak w tym, że w zamian Todd Phillips, autor całej trylogii, nie proponuje nic.
Pozostał wyścig z czasem
Fabuła oscyluje wokół porwania jednego z kumpli przez gangsterów i próbach jego ocalenia przez pozostałych. Mafiosi z Marshallem (John Goodman)
na czele domagają się odzyskania złota, skradzionego przez pana Chow (Ken Jeong)
.
Jako że jedynym człowiekiem, z którym Chow kontaktował się przed ucieczką z więzienia jest Alan (Zach Galifianakis)
, Marshall bierze jego przyjaciela Douga (Justin Bartha)
jako zakładnika i daje reszcie 72 godziny na odszukanie Azjaty.
Błysk szaleństwa uleciał
Panowie muszą stanąć na głowie, by ocalić kolegę, więc przez cały film nie tykają żadnych prochów ani alkoholu. Na poziomie historii oznacza to dla bohaterów, brak amnezji i flashbacków na poziomie narracji – nieobecność retrospekcji oraz nieoczekiwanych zwrotów akcji. Opowieść, miast rekonstruować, tworzy się na naszych oczach. Ale jest to opowieść miałka i bez ikry.
"Kac Vegas III" przypomina bardziej nieudany film akcji niż komedię z prawdziwego zdarzenia. Pomysłów na żarty było pierwotnie w scenariuszu niewiele, więc sięgnięto po większość postaci z wcześniejszych odsłon.
Na pierwszy plan stara się wybić Galifianakis, ale jego Alan nie ma już tego zarazem intrygującego i przerażającego błysku szaleństwa w oczach, który pamiętamy z części pierwszej, a jest po prostu dużym, opóźnionym w rozwoju dzieckiem.
Niesmak pozostaje
Z nowym "Kacem…" jest jeszcze przynajmniej jeden problem. Każda kolejna część starała się coraz bardziej epatować widza poziomem obrzydliwości – co zgadza się z generalną logiką sequeli. Kłopot jednak w tym, że odpychające żarty w tej serii nie wznoszą się na ten poziom plugawości, który np. w filmach Johna Watersa pozwalał (także widzom) na przekroczenie pewnych granic, transgresję. Nie są też dowcipy te na tyle abstrakcyjne – jak np. w komediach pokroju "Strasznego filmu" – by po prostu bawić.
Wstrętne momenty są w filmie Phillipsa po prostu wstrętne i wywołują u widza co najwyżej obojętność. Choć – jak mawia Mosze do Icka w starym, żydowskim kawale – niesmak pozostaje.
(jd/gk/mn)
Polski zwiastun "Kac Vegas III"