Komedia o miłosnych porażkach
Dystrybutorzy chyba uważają miesiąc za stracony, jeżeli nie uraczą nas kolejną komedią romantyczną. Mam jednak dobrą wiadomość. „Na pewno, być może“ to próba przełamania konwencji. Co prawda próba nieśmiała i nie do końca udana, ale od czegoś trzeba przecież zacząć.
10.04.2008 18:29
Akcja „Na pewno, być może“ zbudowana jest na dość przewrotnym pomyśle. Zazwyczaj komedie romantyczne opowiadają miłosną historię pary zakochanych, którzy zdecydowanie, choć nie bez trudności, prą ku szczęśliwemu zakończeniu. Tymczasem ta komedia obraca się wokół miłosnych porażek. Wszystkie związki uczuciowe głównego bohatera, Willa, kończą się tak samo – zostaje porzucony.
Poznajemy Willa, kiedy dostaje do podpisania dokumenty rozwodowe. Jego 10-letnia córka, która oczywiście bardzo przeżywa rozstanie rodziców, prosi Willa, by opowiedział o początkach znajomości z jej matką. Will zgadza się, ale stawia warunek – opowie córce o swoich trzech najważniejszych związkach, a ona musi odgadnąć, która z opisanych kobiet jest jej matką.
„Na pewno, być może“ w dużej mierze zbudowane jest więc na reminiscencjach. A chwyt z cofaniem się w czasie pozwolił na zbudowanie ciekawego tła obyczajowego z lat 90. Film przypomina choćby epokę, kiedy żyło się bez komórek i MP3 - co z dzisiejszej perspektywy może wydać się równie nieprawdopodobne i niewykonalne, co życie bez jedzenia czy snu. W filmie pojawiają się także polityczne akcenty, bo Will kibicuje Billowi Clintonowi, bierze udział w jego kampanii wyborczej, a potem, kiedy na jaw wychodzi skandal z Moniką L. , przeżywa rozczarowanie.
Jednak im bliżej finału, tym bardziej (czyżby naciski producentów?) film skręca w bezpieczne rejony tradycyjnej komedii romantycznej i obowiązkowego happy endu. Opowieść o miłosnych porażkach przekształca się więc w standardową historyjkę o tym, jak to prawdziwa miłość musi w końcu zatriumfować.
Nieźle wypadli aktorzy. Ryan Reynolds jest na tyle sympatyczny, by widz chciał mu kibicować. Świetna jest Rachel Weisz jako feminizująca i egoistyczna intelektualistka. Błyskotliwy epizod tworzy Kevin Kline.
Jedyna aktorska wpadka to Abigail Breslin. Nie dosyć, że jej bohaterka jest absolutnie niewiarygodna – 10-latka, która emocjonalną dojrzałością dorównuje 30-latkom?! I która niewiele wie o przeszłości swoich rodziców?! Jakoś tego nie kupuję. Na dodatek ta rola jest koszmarnie zagrana. co może i powinno dziwić, bo amerykańskie kino przyzwyczaiło nas do znakomitych występów najmłodszych nawet aktorów, a Breslin była w ubiegłym roku nominowana do Oscara za „Małą miss“.