M. Zakościelny: Stawiam na własną duszę
* Uwodzi piękne kobiety, celnie strzela, szuka swojego miejsca w życiu. I zżyma się, gdy ktoś go nazywa polskim Bradem Pittem. Bo on jest jedyny. Niepowtarzalny. Maciej Zakościelny.*
30.10.2006 14:28
Rozmowa z Maciejem Zakościelnym, aktorem.
* Niedawno przyjechał Pan do Wrocławia i zaczął pracę z Peterem Greenawayem. Kogo Pan zagra w jego filmie „Straż nocna”*?
Maciej Zakościelny: Francuskiego porucznika. W filmie jestem podejrzany o zabójstwo mojego kapitana. Rembrandt odkrywa, że go nie zabiłem. Ale intryga wskazuje na mnie, więc znajdą się tacy, którzy uznają mnie za winnego.
Praca z Greenawayem to dla Pana paszport do międzynarodowej kariery?
M.Z.: Zabiła mnie Pani tym pytaniem! Ja się nad tym w ogóle nie zastanawiam. Jestem aktorem mieszkającym i pracującym w Polsce. Ale jeśli ktoś mi zaproponuje rolę w amerykańskim czy angielskim filmie, to ucieszę się i na pewno nie odmówię.
Lubi Pan filmy Petera Greenawaya?
M.Z.: Oczywiście. Nawet mam przy sobie „Kontrakt rysownika”. To jeden z moich ulubionych.
Podobno Peter Greenaway jest wymagającym reżyserem, trudnym we współpracy. To prawda?
M.Z.: Spotkałem go pierwszy raz miesiąc temu. Od razu poczułem się, jakbym się znalazł dziesięć centymetrów nad ziemią. Zobaczyłem tu wielką energię. Słyszałem o jego surowości, ale lubię wymagających ludzi. Jeśli ktoś wiele wymaga, to znaczy, że mu na czymś zależy i mogę się od niego sporo nauczyć.
Uczył się Pan w klasie skrzypiec w szkole muzycznej i jeździł do Francji na koncerty. Urzekła Pana Francja?
M.Z.: Nauczyciel angielskiej wymowy przygotowujący polskich aktorów do gry w „Straży nocnej” stwierdził niedawno, że mówię po angielsku z francuskim akcentem. To pewnie efekt moich podróży. W życiu nie ma przecież zbiegów okoliczności. Bardzo lubię Francję. Chyba stamtąd przywiozłem zamiłowanie do czerwonego wytrawnego wina, choć więcej kupuję chilijskiego niż francuskiego. Bo naprawdę dobre francuskie wino znaczy bardzo drogie.
Francuzi mają opinię koneserów kobiecej urody. A Pan?
M.Z.: To mojego bohatera w filmie Petera Greenawaya można nazwać kobieciarzem, a nie mnie, bo on lubi kobiety bardziej niż ja. Choć ja... także od kobiet nie stronię. Ale porucznik adoruje je, jest flirciarzem i zawsze umie odnaleźć się w każdej sytuacji. Potrafi powiedzieć to, czego sytuacja od niego wymaga. Jest bardzo elastyczny.
Zagra na skrzypcach, jak Pan?
M.Z.: Nie, ta umiejętność nie zostanie wykorzystana w filmie.
Co jest Pana pasją?
M.Z.: Oczywiście zawód aktora. Lubię także jeździć konno, uprawiam sport, słucham muzyki – każdego rodzaju. Wybór gatunku zależy od potrzeby i nastroju. To jest tak, jak ze wszystkim w życiu. Lubię robić to wszystko, co pozwala mi na zgłębienie mnie samego, rozwijanie osobowości, duszy, a nie tylko powierzchowności i tego, co widać na zewnątrz.
Pierwszy raz jest Pan we Wrocławiu?
M.Z.: Nie. Byłem tu po raz pierwszy, kiedy miałem 16 lub 17 lat. Z moim zespołem Wielka Kompromitacja zagraliśmy w Hali Ludowej na szantach. Wrocław to piękne miasto, z pozytywnymi śladami niemieckiej przeszłości. Pamiętam powódź z 1997 roku, podziwiałem, jak wrocławianie dawali sobie radę z workami piasku.
Nad czym Pan pracuje, oprócz „Straży nocnej”?
M.Z.: Skończyłem zdjęcia do następnej komedii romantycznej Ryszarda Zatorskiego „Dlaczego nie”. Zagrałem Jana, człowieka, który znalazł swoje miejsce w świecie. Jan nie szuka łatwych rozwiązań, ale lubi to. Nie zmienia ludzi, jeśli coś mu nie pasuje, tylko nowe miejsca, do których jedzie. Najprościej jest przecież zmieniać wszystkich dookoła, a trudniej zacząć od siebie.
Pan znalazł już swoje miejsce na ziemi?
M.Z.: Całe życie człowiek go szuka i znajduje. Im jest starszy, tym lepiej wie, czego chce.
Pan już wie?
M.Z.: Myślę, że taki stary jeszcze nie jestem, żebym to wiedział.
Maciej Zakościelny ma 26 lat, urodził się w Stalowej Woli. W serialu „Plebania” zagrał Marka Bednarka. Wystąpił też m.in. w: „Bez litości”, „Sforze”, „Na jelenie”, „Samo życie”, „Na dobre i na złe”. Największą popularność zdobył rolą komisarza Brodeckiego w „Kryminalnych”.