Trwa ładowanie...
13-04-2000 02:00

Miałem zostać dyplomatą

Miałem zostać dyplomatą
d3gt3ad
d3gt3ad

Zygmunt Kęstowicz niedawno skończył 79 lat. Trudno w to uwierzyć, gdyż mimo sędziwego wieku nadal utrzymuje się w znakomitej formie. Co tydzień możemy go podziwiać w "Klanie", gdzie gra nestora rodu Lubiczów.
Mirosław Mikulski: Jak udaje się panu utrzymywać w tak dobrej formie. Może nam pan zdradzić receptę?
Zygmunt Kęstowicz: Ta recepta to moja żona, z którą jestem już od 58 lat. Poza tym optymizm życiowy, który wyssałem z mlekiem matki.
M.M.: Jak udało się państwu przeżyć razem tyle lat?
Z.K.: W młodości mieszkaliśmy w Wilnie. Razem przeżyliśmy wiele radosnych i ciężkich chwil, okupację radziecką, a potem niemiecką - to szalenie łączy. W roku 1941 chodziliśmy już ze sobą, trzymając się za rączkę, aż pewnego dnia dostałem wezwanie do Armii Czerwonej. Miałem spędzić pięć lat we flocie radzieckiej we Władywostoku! Postanowiliśmy natychmiast wziąć ślub. Był maj 1941 roku, a w czerwcu do Wilna wkroczyli już Niemcy i do wyjazdu na szczęście nie doszło.
M.M.: Podobno aktorem został pan przez przypadek?
Z.K.: Rodzice marzyli, abym był dyplomatą, od dziecka uczono mnie języków - znałem łacinę, francuski, angielski i trochę rosyjski. Maturę zdałem w czerwcu 1939 roku i od jesieni miałem studiować prawo. Wojna pokrzyżowała plany. Za namową kolegi zostałem chórzystą w Teatrze Muzycznym "Lutnia". Potem zadebiutowałem u boku Hanki Ordonki w "Królowej przedmieścia". Wcześniej nie myślałem o aktorstwie.
M.M.: Które ze swych ról najmilej pan wspomina?
Z.K.: Było ich tyle, że nawet nie wszystkie pamiętam - mam wrażenie, że ponad trzysta. Do tych najważniejszych na pewno zaliczam "Wesele Figara". Zagrałem w nim pięćset razy - trzysta w Teatrze Starym Krakowie, a potem dwieście w Narodowym w Warszawie. Figaro to najlepsza rola komediowa, tak samo jak Hamlet dramatyczna. Daje aktorowi niesamowite możliwości. Co dzień można zastanawiać się, kombinować i odkrywać, co nowego pokazać publiczności i czym ją zaskoczyć.
M.M.: A role filmowe?
Z.K.: Na pewno "Baza ludzi umarłych" , "Cień" , no i "Stawka większa niż życie". Po tym serialu miałem straszne awantury o tę rolę. Widzowie mieli pretensję, że występuję w programie dla dzieci i jednocześnie gram gestapowca w filmie. Niektórzy nawet na ulicy mnie zaczepiali i robili wyrzuty.
M.M.: Kto był pana największym mistrzem?
Z.K.: Hanka Ordonka. My teraz w ogóle jej nie znamy, a była to cudowna aktorka i fenomenalny człowiek. Poświęcała nam, młodym aktorom, wiele czasu. Siadaliśmy wokół niej na podłodze, a ona opowiadała o sobie i uczyła aktorstwa. To były niesłychane relacje między uczniem a mistrzem.
M.M.: Drugą sferą pana aktywności jest praca z dziećmi. Przez dziesięć lat pojawiał się pan w telewizji razem z psem Pankracym. Nie brakuje go teraz panu?
Z.K.: Mam go u siebie w szafie i od czasu do czasu przyglądam mu się. Bardzo go polubiłem.
M.M.: Nie tylko pan grał dla dzieci, ale też im pomagał?
Z.K.: W tej chwili jest to dla mnie najważniejsza sprawa. Pod koniec lat osiemdziesiątych, razem z żoną zaczęliśmy pomagać dzieciom upośledzonym umysłowo. Kiedyś jeździłem z psem Pankracym po szkołach i szpitalach, przypadkiem trafiłem do szkoły dla dzieci specjalnej troski. Od tego się zaczęło. Zastanawialiśmy się jak im pomóc i założyliśmy fundację "Dać szansę". Dzięki temu udało się nam wybudować ośrodek rehabilitacyjny przy Akademii Medycznej w Białymstoku. W ciągu dziesięciu lat udało nam się rehabilitować ponad 1500 dzieci. To wielka satysfakcja.
M.M.: Na ile jest pan podobny do filmowego Władysława z "Klanu"?
Z.K.: Staram się być podobny, ponieważ jest to konieczne. To serial i często nie ma czasu na długie przygotowanie scen, trzeba być prawdziwym. Wydaje mi się, że scenarzyści wykorzystali też kilka wątków z mojej biografii. Urodziłem się i wychowałem na wileńszczyźnie, gdzie mój ojciec prowadził aptekę. Poza tym w "Klanie" jest Maciuś, ten cudowny chłopiec z zespołem Downa. To pierwsze dziecko z takim schorzeniem grające w polskim filmie. Jest naprawdę wspaniały i wszyscy go kochają.
M.M.: Skąd ta popularność "Klanu"?
Z.K.: Ta wspaniała atmosfera, którą udało nam się stworzyć w naszej filmowej rodzinie, przenosi się na widzów. Stąd ta serdeczność z jaką się spotykamy. Ludzie identyfikują się z naszymi problemami i przeżywają je jak swoje. Gram człowieka chorego na Alzheimera. Rozmawiałem z ludźmi, którzy mają w rodzinie takie osoby. Nasz serial szalenie im pomaga i mobilizuje.
M.M.: Chciałby pan zagrać jeszcze jakąś wspaniałą rolę?
Z.K.: Mam już prawie 80 lat i wrażenie, że "Klan" jest ukoronowaniem tego wszystkiego, co robiłem wcześniej.

d3gt3ad
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3gt3ad