Michael C. Hall: Wszystko jest grą

Co zafrapowało cię w tym projekcie?
Dwaj ludzie po drugiej stronie kamery: reżyserzy Mark Neveldine i Brian Taylor. Obaj byli operatorami. Pomysł wspólnego reżyserowania wydaje się raczej zniechęcający, lecz gdy ich poznałem, odniosłem wrażenie, że dzielą ze sobą jeden mózg (śmiech). Umieją operować kamerą i wcielać swoje pomysły w życie. Są w stanie kreatywnie myśleć i szybko pracować. Oglądałem „Adrenalinę” i muszę powiedzieć, że ten film miał w sobie energię zupełnie inną od wszystkiego, czego do tej pory doświadczyłem.

Michael C. Hall: Wszystko jest grą
Źródło zdjęć: © AP

16.10.2009 15:53

Aktorzy zawsze mówią, że „chodzi o słowo pisane”, czyli że wszystko zależy od scenariusza.
Zgadzam się z tym.

Co takiego zauważyłeś więc w scenariuszu, że stwierdziłeś, iż warto temu poświęcić czas?
Prawdziwym wyzwaniem była dla mnie szansa zagrania postaci, która ma tak niesamowity tupet i dysponuje tak wybuchową energią! To ktoś, kto nie przeprasza i niczego nie ukrywa. To znaczy, z pewnością ma pewne tajemnice, ale nie strzeże ich tak, jak czyni to przeciętna osoba. Ma ciemniejsze strony duszy i wielkie plany, ale chowa je w rękawie i daje ludziom to, czego według niego pragną.

Ken Castle jest maniakalnym egoistą, ale jednocześnie intrygującą, charyzmatyczną postacią…
Mój bohater wydaje się być kimś odizolowanym od realnego świata, żyjącym w wirtualnej rzeczywistości; dla niego symulowane światy tworzone przez niego samego są tak prawdziwe, jak dla nas nasze otoczenie. Myślę, że najlepiej pokazuje to dom, w którym mieszka. Osoby, które go otaczają, są jego wirtualnymi, magicznymi sługami, spełniającymi jego rozkazy. Żyje w pomieszczeniu pełnym luster.

Dla zwykłego człowieka prawdopodobnie najtrafniejszym odpowiednikiem twojego bohatera byłaby osoba przypominająca pod względem charakteru Billa Gatesa. Czy grasz kogoś, kto odniósł spektakularny sukces, ale pozostał samotnikiem?
Nie sądzę, by mój bohater chciał być odbierany jako ktoś przede wszystkim skryty… Owszem, wywiad, który oglądamy, jest najwyraźniej dla niego pierwszym od wielu lat. Pokazuje wizerunek, który, jak sądzi, spodoba się przeciętnemu człowiekowi. Myślę, że przypominałem w tym raczej kogoś takiego jak Ted Turner, kogoś z przerostem ego. Może moje zachowanie przywodziło na myśl magię, jaka wiąże się z postacią Billa Gatesa, ale mój bohater ma inną osobowość.

Będąc maniakalnym egoistą, pociąga za sznurki, ale zawsze wychodzi na prostą; to musiało być interesujące zadanie dla aktora.
Myślę, że dla niego wszystko jest grą. Jest przekonany, że pociąga za właściwe sznurki. W tym przypadku chodzi o pokonanie Kable’a i uniemożliwienie mu odzyskania wolności. Dobrze się bawi, mimo że ryzyko jest naprawdę wysokie. Im wyższe ryzyko, tym więcej zabawy i tym większe zaangażowanie w grę. Prawdopodobnie kogoś, kto ma wszystko, najbardziej nakręca to, że własna twórczość może być dla niego zagrożeniem.

Kiedy dowiadujemy się czegoś więcej o Kenie Castle’u, zaczynamy dostrzegać ciemniejsze strony jego duszy. Czy dochodziłeś do sedna tak, jak obrywa się płatki kwiatu, aby dotrzeć do środka? Gdyby Castle był otwarcie zbrodniczy, mógłby stać się postacią karykaturalną.
Gdy pod koniec filmu Kable przyjeżdża do domu, wydaje mi się, że Castle (choć jest tu też trochę podkręcania wąsa) jest przerażony tym, co się stało. Żyje poza swoim życiem, za pośrednictwem takich ludzi, jak Kable. Jest wielkim fanem świata, który stworzył. Sporo improwizowaliśmy (śmiech), stałem przed greenscreenem, a Mark i Brian mówili do mnie: „Opowiedz o tym, co mógłbyś teraz widzieć…”. Przede wszystkim jednak chciałem, aby mojego bohatera, w każdej sytuacji, nawet w sprawie życia i śmierci, charakteryzowały dwie cechy: skłonność do gry i do lekceważenia wszystkiego innego.

Porozmawiajmy o istocie „Gamera” – o grach. Obaj należymy do pokolenia, które się na nich wychowało; najpierw był Pong, potem Donkey Kong i Pac-Man. Czujesz się częścią tego wirtualnego świata?
Nie jestem graczem, a jeżeli chodzi o Kena Castle’a, to zasłona dymna. Ale fascynuje mnie, jak te symulowane światy stają się tak złożone, bardziej nawet od prawdziwego świata, przynajmniej dla niektórych ludzi. Nie chcę sugerować, że każdy gracz ma poza tym ubogie życie. Aktorstwo też polega na odgrywaniu rzeczywistości. W każdym razie istnieją pewne podobieństwa.

Na czym polegają filmowe gry „Society” i „Slayers”?
Obie gry pozwalają graczom na kontrolowanie żywych istot ludzkich dzięki wykorzystaniu technologii, którą stworzył Ken Castle, mój bohater. W „Slayers” sprawy idą nieco dalej, ponieważ chodzi o zabijanie. Skazańcy, zamiast wyroku śmierci, zgadzają się być kontrolowanymi przez graczy. Jeśli przeżyją trzydzieści sesji, zostaną uwolnieni. Ale to się dotąd nigdy nie zdarzyło i, w przekonaniu Castle’a, nigdy się nie zdarzy. Istnieje domniemanie, że Castle’a wspiera ktoś z rządu i dlatego ma on tak wielką władzę. Ktoś, kto tworzy popularny produkt, staje się w końcu tak silny, że jest w stanie wymóc zgodę rządu na układ, w którym więźniowie mają rezygnować z resztek przysługującej im wolności, aby wziąć udział w tej grze.

Ten film uzmysławia nam, że gdyby ludzie mogli włączyć telewizor i oglądać egzekucje, prawdopodobnie byłby to najchętniej oglądany program. O czym świadczy to, że bawi nas oglądanie myśliwego i ofiary?
Myślę, że mówi to wiele zarówno o ludzkiej naturze, jak i o naszym społeczeństwie. Ale ludzie zawsze oglądali egzekucje, niemalże od niepamiętnych czasów.

Na placu miejskim egzekucja stanowiła wielkie wydarzenie, wielkie show.
To odwieczna fascynacja. Jeśli pojawi się osoba z wystarczającym potencjałem i siłą woli, aby to wykorzystać, z pewnością to zrobi. Z kolei w grze „Society” bohater może spełniać swe fantazje z najpiękniejszymi kobietami, może ekscytować się fetyszami lub wymyślać dowolne sytuacje erotyczne. Jestem pewien, że „Society” mogłaby sprawić ludziom wiele przyjemności. Tak, i to bez ponoszenia ryzyka. Grę można po prostu wyłączyć. Rzeczywistość niesie możliwość porażki, związki z prawdziwymi ludźmi mają prawdziwe konsekwencje.

Jak Mark i Brian objaśniali wizualny pomysł na film? Bo obie gry są bardzo specyficzne.
Powiedzieli, że wizualny język filmu będzie wyrażony najpierw poprzez język „Slayers”, później poprzez język „Society”, który jest znacznie barwniejszy, a następnie zobaczymy prawdziwy świat. Wiedziałem więc, że wizualnie to będzie inny film niż te, w których brałem udział do tej pory.

Czy „Gamer” to pierwszy film, w którym użyto systemu red camera?
Myślę, że to jeden z pierwszych filmów pełnometrażowych nakręconych w całości w systemie red camera. Teraz system ten wszedł już do powszechnego użytku w branży filmowej.

Co to jest red camera?
To nowa kamera high-definition, w której zastosowano nową technologię nagrywania obrazu, ale właściwie nic poza tym nie potrafię powiedzieć.

Czy masz opanowane techniki sprzedaży? Mógłbyś komuś sprzedać jedną z tych gier?
Nie ze spokojnym sumieniem. Tak, myślę, że argument Castle’a jest frapujący. Nie sądzisz, że każdy chciałby albo kogoś kontrolować, albo być kontrolowanym? Castle twierdzi, że to są fundamentalne pragnienia, a on je tylko wykorzystuje.

Gdzie nasza wolna wola? Gdzie nasza indywidualność?
Castle jest zdania, że wolna wola to przywilej nielicznych wybranych. Większość ludzi nie dojrzała do wolności.

Widzowie znają cię z „Sześciu stóp pod ziemią”, „Dextera”, a teraz z tego filmu. Przydatne, a może również inspirujące, może być twoje doświadczenie wokalne i taneczne. Występowałeś na Broadwayu. Grałeś w „Chicago” i w „Kabarecie”. Choreografia jest także częścią roli Castle’a.
To była dobra zabawa. Dostałem tę rolę i nauczyłem się podstawowej choreografii soft shoe (tzw. „taniec w miękkich butach”), a następnie próbowałem zastosować pomysł odgrywania czegoś w rodzaju marionetki. Podobała mi się ta sekwencja, ponieważ zasugerowała, że Castle po prostu robi to, co chce, wtedy, kiedy czuje się na siłach. Ale to nie ja śpiewałem Sammy'ego Davisa Jr. – to był playback. Czułem się jak w cyrku, albo w wesołym miasteczku, żadne reguły w tym świecie nie obowiązywały. Castle w pewnym sensie może nawet ubóstwiać Kable’a, ale powitanie musiało być „biernie agresywne”.

Ale to ciekawe, w jaki sposób układ soft shoe wkradł się do sceny walki… Jak powstała ta choreografia?
Kiedy zbliża się sekwencja walki, Castle fizycznie kontroluje Kable’a i nie musi się martwić o to, jak się bronić. Castle jest przecież w dużym stopniu fanem Kable’a i myśli, że to świetnie, że ktoś taki jak Kable jest w stanie walczyć tak efektywnie, jak on, Castle. W scenariuszu znalazło się, wykonywane przez Castle’a, kopnięcie okrężne w głowę. Jestem wystarczająco sprawny fizycznie (a wcześniej miałem do czynienia z choreografią walk), więc czułem, że będzie jeszcze ciekawiej, jeżeli zrobimy coś bardziej zabawnego. I tak zrobiliśmy (śmiech).

Jak utrzymujesz dobrą formę? Masz show w telewizji, któremu poświęcasz dużo czasu. Jesteś zdyscyplinowany?
Mam trenera, z którym staram się ćwiczyć przynajmniej raz w tygodniu, a poza tym ćwiczę również sam. Znalazłem sposób, aby ćwicząc, naprawdę ciężko pracować, żeby wydane pieniądze były tego warte. Jeżeli masz godzinę czy półtorej, staraj się wypocić tyle, ile tylko możesz.

Wróćmy do reżyserów, do Neveldine’a i Taylora. To bardzo nietypowe, aby dwóch reżyserów robiło film. Jak to działa?
Spotkałem się z Tomem Rosenbergiem, jednym z producentów filmu i powiedziałem mu, że zmartwił mnie pomysł, aby dwie osoby zajmowały się reżyserią, na co on stwierdził: „Mnie też to niepokoi jako producenta, ale ci faceci po prostu dzielą ze sobą mózg, przysięgam”. Ale to coś więcej niż jeden mózg, oni dzielą ze sobą naprawdę wielki mózg.

Ale np. bracia Coen czy Wachowscy są rodziną, znają się od urodzenia. Nie można tego powiedzieć o Neveldinie i Taylorze.
Ci faceci razem piszą scenariusze. Mają wspólną wrażliwość. Są w stanie porozumiewać się bez słów, albo rozmawiać w tak wyszukany sposób, że nikt nie był w stanie złapać sensu tej rozmowy. Myślę, że oni wiedzą, czego chcą, wiedzą, co ich fascynuje. Obaj mają poczucie luzu i lubią grę.

Obaj także mają techniczne doświadczenie…
Wiem, że podczas kręcenia reklam używali Dollycam, przyrządu przez nich opatentowanego. Każdy, kto oglądał ich zdjęcia, myślał: „Jak oni to zrobili?”, a to zwyczajnie był Mark Neveldine jadący na rolkach i trzymający ręczną kamerę. Tak jak w końcowej walce z Gerrym (Gerardem Butlerem), gdy kamera wiruje – to Mark zatacza kółka na rolkach, trzymając kamerę w ręku.

Nie wydaje się to surrealistyczne?
To jest ożywcze. Możesz spróbować dopasować swoje działania do poruszającej się kamery. To tak, jakby na miejscu była trzecia postać z własnym punktem widzenia, który ciągle się zmienia.

Jak się pracowało z Gerardem Butlerem? On ma tak niesamowite poczucie humoru i lekkość. Jak to się przekłada na pracę z nim?
Wybuchaliśmy ciągle śmiechem. On bardzo lubi dobrą zabawę. Kręciliśmy pod koniec filmu scenę, która musiała być dla niego niesamowicie wyczerpująca, ale w dalszym ciągu miał w sobie ten rodzaj lekkości. Gerry dodał od siebie mnóstwo poczucia humoru.

Najczęściej grywasz w trudnych dramatach. Czy nie czekasz na jakąś lżejszą rolę?
Mam nadzieję, że taka się pojawi! Wiem, że moją pracę w zasadniczej części charakteryzuje ciemność, pokomplikowanie, dramatyzm.

Torturowane dusze…
Tak, ale ja wolę postacie bardziej złożone, niż błahe. Nie wiem, czy jestem w stanie zagrać w komedii, może w jakiejś takiej skażonej ciemnością (śmiech). Ale zgadza się, chciałbym wziąć udział w jakimś bardziej zabawnym filmie.

Twojego bohatera poznajemy podczas talk show, z którego dowiadujemy się wszystkiego o głównych postaciach. Jak sądzisz, w jakim kierunku zmierza dzisiejsza telewizja?
Nie wiem. Telewizja w dalszym ciągu jest sposobem na to, aby ludzie poczuli rodzaj więzi, nawet, gdy jest sztuczna i wydumana. Z drugiej strony, jest ekscytująca jak nigdy. Miałem szczęście pracować przy serialach „Sześć stóp pod ziemią” i „Dexter”. Te produkcje pokazują, że w przypadku naprawdę bogatych i złożonych historii, telewizja może być fascynująca. W tym samym czasie jest mnóstwo papki biernie konsumowanej przez ludzi, którzy po prostu siadają wygodnie i patrzą, czy pociąg ulegnie katastrofie.

Jeżeli miałbyś taką okazję, chciałbyś stać się graczem, czy raczej osobą, znajdującą się wewnątrz gry? Gdzie lepiej pasuje Michael C. Hall?
Hm... Wydaje mi się, że wolałbym zagrać, jeśli mógłbym wybierać. Pomysł bycia kontrolowanym przez jakiegoś upiora do mnie nie przemawia.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)