Mieczysław Czechowicz: brylował zarówno na wielkich, jak i małych ekranach
Uwielbiały go dzieci, bawił dorosłych. Mało kto zdawał sobie sprawę z jego koszmarnej przeszłości...
Mieczysław Czechowicz, polski aktor teatralny i filmowy, odszedł 25 lat temu. Podczas trwającej niemal czterdzieści lat kariery aktorskiej stworzył kilkadziesiąt niezapomnianych kreacji, brylując zarówno na wielkich, jak i małych ekranach. Ze względu na swoje warunki fizyczne chętnie decydował się na role komediowe, w czym pomagało mu doskonałe poczucie humoru.
Miłośnicy seriali pamiętają go jako mało zaradnego hrabiego Horvatha z „Janosika”, zaś młodsi widzowie znają go z dobranocki „Miś Uszatek”, w której użyczał głosu tytułowemu bohaterowi.
Aktorskie plany
Od zawsze marzył o karierze aktorskiej, choć te plany budziły sprzeciw matki chłopca, która wolała, by syn poświęcił się jakiemuś „poważnemu” zajęciu. Mieczysław nie zamierzał jednak rezygnować ze swoich marzeń. W 1953 roku zadebiutował niewielką rólką w filmie Aleksandra Forda „Piątka z ulicy Barskiej”, a zaraz potem nadeszły kolejne propozycje; wystąpił w „Szatanie z 7-ej klasy”, „Mężu swojej żony”, „Historii żółtej ciżemki”, „Żonie dla Australijczyka”, „Nie lubię poniedziałku” czy „Blaszanym bębenku”.
Pojawił się również w serialach „Czterej pancerni i pies”, „Chłopi”, „Janosik”. Młodsi widzowie pamiętają go z „Misia z okienka”, a jego charakterystyczny głos towarzyszył im podczas seansów „Misia Uszatka” czy „Gucia i Cezara”. Angażował się również w działalność kabaretową – występował między innymi w „Kabarecie Starszych Panów”.
„Bicie, kopanie, obelgi były na porządku dziennym”
Mało kto wiedział, że ten serdeczny i tryskający optymizmem mężczyzna miał za sobą bardzo dramatyczną przeszłość. W 1945 roku, jako żołnierz AK, został oskarżony o działalność antypaństwową.
- Aresztowali nas obu w Lublinie tego samego dnia, w ciągu tej samej godziny – opowiadał Krzysztofowi Lubczyńskiemu cioteczny brat aktora, Tadeusz
- Było około godziny 22, kiedy przed kamienicę przy obecnej ul. Skłodowskiej, w której mieszkałem, zajechały dwa „Willysy”, z których wyszło przeszło dziesięciu uzbrojonych po zęby ubowców. Zawieźli nas na ulice Krótką, do siedziby UB. Zastaliśmy tam grupę innych aresztowanych, takich jak my młodych chłopców. Najstarsi mieli najwyżej około 19 lat. Traktowali nas bardzo źle. Bicie, kopanie, obelgi były na porządku dziennym. Jeden ze skopanych zmarł później w szpitalu więziennym.
„Koszmar, piekło”
Później braci ciotecznych osadzono w celach i wtedy nadszedł dalszy ciąg koszmaru.
- Na kilkunastu metrach stłoczono około trzydziestu więźniów. Przez cały czas uwięzienia spaliśmy na gołym betonie. Mowy nie było nie tylko o jakiejkolwiek pryczy, ale nawet o jakimś łachmanie czy wiązce słomy pod głowę – wspominał Tadeusz.
- Bicie i szykany. Jedną z najczęstszych była tzw. żabka. To był koszmar, piekło. W tych strasznych warunkach dotrwaliśmy do procesu.
Tadeusz dostał pięć lat, Mieczysław trzy. Ale wtedy uśmiechnęło się do nich szczęście. W sierpniu 1945 roku ogłoszono amnestię i wypuszczono więźniów. Postawiono jednak warunek: mieli się meldować regularnie na komendzie.
- Mietek był bardziej hardy i oświadczył, że nie będzie się meldował – dodawał. – Jakoś mu się upiekło, bo go już nie ciągali.
Nie doczekał operacji
Mimo przeżytego w młodości koszmaru – wojna, oskarżenia o działalność antypaństwową, więzienie – pozostał człowiekiem serdecznym, kochającym świat i ludzi.
- Był człowiekiem niezwykle dobrym, ciepłym, życzliwym ludziom, bezpośrednim w kontaktach – wspominał Tadeusz.
- Mietek kochał ludzi, choć byli tacy, którzy wyrządzili mu krzywdę. Lubił też uroki życia, choć przecież koszmar 1945 roku na zawsze utkwił w jego psychice. Był człowiekiem ciężko doświadczonym, a mimo to pogodnym, co nie zawsze idzie w parze – dodawała jego przyjaciółka, aktorka Zofia Stefańska.
Niestety, te ciężkie chwile odbiły się na jego zdrowiu. Pod koniec życia chorował na serce. Nie dożył planowanej operacji. Zmarł w wieku 61 lat.