Monsieur Fasola
Właśnie na „gumowej” mimice opiera głównie komizm historii o najbardziej nieprzystosowanym człowieczku świata. Jaś Fasola został powołany do życia 17 lat temu, Atkinson,uznany już wtedy komik (m.in. za sprawą kultowego serialu „Czarna Żmija”) wymyślił człowieczka o wyglądzie urzędnika, w nieodłącznej przyciasnej brązowej marynarce i za krótkim krawacie poruszający się po Londynie w zabawnym zielonym samochodzie.
Jaś to typ życiowego fajtłapy, najprostsze czynności – od przejścia przez ulicę, po wieczorną toaletę, nastręczają mu niewysłowionych problemów, które stara się rozwiązywać w bardzo, hmm…niekonwencjonalny sposób. Popularność przyniosła Jasiowi Fasoli seria krótkich skeczy emitowanych w latach 90ch przez telewizję BBC.
W 1997 roku Mr Bean postanowił zaistnieć na dużym ekranie w filmie „Jaś Fasola: nadciąga totalny kataklizm”, sukces był tak duży, że dziwi, iż na kolejną kinową część przygód Brytyjczyka trzeba było czekać aż dekadę. Ale stało się, ku uciesze jednych i zgrozie innych.
Tytułowe wakacje to wycieczka do Cannes jaką, Mr. Bean wygrywa w kościelnej loterii. Zaopatrzony w torbę podróżną, swój słynny wielofunkcyjny portfel oraz cyfrową kamerę (ten nieodłączny atrybut każdego prawdziwego turysty) rusza na urlop życia i oczywiście od razu… pakuje się w kłopoty (to, poza strojeniem min, jego podstawowa umiejętność). Przez pomyłkę zostaję wzięty za porywacza syna znanego rosyjskiego reżysera, traci pieniądze i bagaż, a jedyną rzeczą jakiej zgubić nie jest w stanie jest, z przyczyn obiektywnych, rozum.
Przez półtorej godziny oglądamy serię gagów z Jasiem w roli głównej – a to jako ulicznym imitatorem, gościem restauracji serwującej owoce morze, aż po finał, który ma miejsce podczas trwającego właśnie festiwalu w Cannes.
Fabuła jest zresztą czysto pretekstowa, cały film trzyma się tylko na Rowanie Atkinsonie, który nie znika z ekranu ani na chwilę. Co chwilami, co tu kryć, trochę męczy, zwłaszcza, że gagi są raczej w stylu „u cioci na imieninach” i wywołują rechot podobny temu jaki towarzyszy radosnemu puszczaniu bąków w męskim towarzystwie. Choć, zastrzegam od razu, że słowa te pisze człowiek, który nigdy za „strączkowym” wcieleniem brytyjskiego komika nie przepadał i żal mu po prostu zmarnowanego potencjału tego naprawdę inteligentnego aktora i showmana. Jednak wierni fani (a tych nie brakuje) wygłupów głupiego Jasia będą z pewnością zachwyceni.
Dla innych zostają smakowite epizody Jeana Rocheforta jako kierownika wykwintnej restauracji, który „po godzinach” zajada się Fast foodami, oraz genialna, autoironiczna rólka Willema Dafoe wcielającego się w tyleż ambitnego co niezdolnego i megalomańskiego reżysera z kręgu amerykańskiego offu.
Obaj na ekran wnoszą trochę luzu i, wybaczcie pretensjonalność, elegancji. Dorzućcie do tego całkiem trafioną kpinę z filmowo – artystowskiego środowiska i możecie być pewni, że przetrwacie seans bezboleśnie, a momentami nawet przyjemnie.