"DAU. Natasza". Przekroczono kolejną granicę. To wszystko nie jest symulowane
Niesymulowane sceny seksu i libacji. Scena tortur, która sprawia, że nie wiadomo, jak zareagować. "DAU. Natasza" Ilji Chrzanowskiego i Jekateriny Oertel to coś w rodzaju filmowego odpowiednika stanfordzkiego eksperymentu więziennego, który we wstrząsający sposób odtwarza grozę stalinowskiej opresji. Aż dziw bierze, że twórca projektu zebrał ludzi, którzy odważyli się spełnić jego wizję.
"DAU. Natasza" wchodzi w skład projektu, który jest absolutnie unikalny w historii kina, bo nie można inaczej nazwać tego, co wymyślił Ilja Chrzanowski. Wszystko zaczęło się w 2005 r., gdy rosyjski twórca zaczął pracować nad filmem biograficznym o życiu Lwa Landaua, sowieckiego fizyka, laureata Nagrody Nobla. Twórca podszedł do tematu nader ambitnie – najpierw zarządził rekonstrukcję instytutu, w którym pracował Landau. Później kazał wybudować na terenie zamkniętej pływalni w Charkowie gigantyczny plan zdjęciowy wielkości dwóch boisk piłkarskich.
Jednak gdy plan został ukończony, Chrzanowski porzucił swój pierwotny pomysł, mający być jedynie dekoracją dla filmu. Skupił się wyłącznie na swoim mieście-instytucie, który nazwał "DAU". Jak napisał "Guardian", to miejsce funkcjonowało jak minipaństwo z połowy XX wieku, będąc czymś w rodzaju "Truman Show". Było zupełnie odcięte od współczesnego świata – nie używano tam żadnych komórek czy komputerów. W latach 2009-2011 był to dom dla kilkuset aktorów i kilku tysięcy statystów, którzy uczestniczyli w obsesyjnym odtworzeniu realiów życia w Związku Radzieckim.
W "DAU" czas przesuwał się do przodu, od 1938 r. do 1968 r., więc wszystkie szczegóły dotyczące wyznaczonego okresu były stale aktualizowane. Zadbano o to, by ubrania, fryzury, opakowania żywności lub marki papierosów były autentyczne. Uczestnikom, którzy przeżyli 30 lat sowieckiego życia w trzy lata, płacono w rublach, które można było wydawać na planie. Wśród osób, w większości składających się z naturszczyków, był m.in. prawdziwy neonazista.
Dość powiedzieć, że życie w "DAU" nie było dla wielu szczególnie przyjemnym doświadczeniem. Niektórzy ludzie tak wczuwali się w swoje role, że potrafili zachowywać się źle w stosunku do innych. Niejeden uczestnik oskarżył Chrzanowskiego o znęcanie się psychicznie. Reżyser miał też traktować swoją ekipę jak służących. Jednak większość zaangażowanych w projekt musiała wiedzieć, na co się pisze. Tym bardziej, że porzucili swoje rodziny, by wystąpić w filmach.
Te wszystkie aspekty sprawiają, że "DAU" wzbudził w swoim czasie duże zainteresowanie. Plan odwiedzili m.in. Marina Abramović czy noblista w dziedzinie fizyki David Gross. Jednak jak podkreślił dziennikarz "Guardiana", najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że prawie nic z tego nie zostało sfilmowane. To nie był dom Wielkiego Brata, nie było ukrytych kamer. Jeden operator – niemiecki weteran Jürgen Jürges – przemierzał plan z trzema pomocnikami. Nakręcił 700 godzin materiału filmowego, czyli zaledwie ułamek czasu trwania eksperymentu Chrzanowskiego.
Do tej pory publiczność miała okazję obejrzeć na różnych festiwalach dwa projekty: "DAU. Natasza" oraz niemal sześciogodzinną "Degenerację". Kilka innych można złapać na oficjalnej stronie projektu. Jak na razie polski widz ma do wyboru jedynie "DAU. Natasza", który można znaleźć na kanale VOD Nowych Horyzontów. Ja akurat byłem na tym filmie w kinie, więc moje spotkanie z nim odbywało się na innych prawach, niż miałoby to miejsce w domu. Sala kinowa tylko spotęgowała odbiór.
Nakręcony w bezkompromisowy sposób przez Jürgesa na taśmie 35-milimetrowej obraz wygląda jak coś, co mogłoby powstać w drugiej połowie XX w. Tytułowa bohaterka (nieustraszona Natalia Berezhnaya) to samotna kierowniczka kantyny w instytucie. Poza obsługiwaniem klienteli, przeważnie naukowców oraz żołnierzy, kobieta prowadzi dość chaotyczną egzystencję, którą wyznaczają potworne kłótnie i libacje. Kamera niemal nieustannie ją obserwuje, a tym samym widz.
Pierwszy znak, że mamy do czynienia z czymś naprawdę mocnym, przychodzi dość szybko. Natasza kłóci się z pomocnicą Olgą – w pewnym momencie panie zaczynają się szarpać za włosy. Nie wygląda to w żaden sposób na udawaną scenę. I zdecydowanie nie jest zbyt przyjemne do obserwowania.
To stanowi zaledwie preludium do tego, co dzieje się dalej. Każde picie alkoholu w tym filmie nie było symulowane – aktorzy rzeczywiście upijali się podłą gorzałą, po której wymiotowali i majaczyli. Te sekwencje, pokazane w długich ujęciach, wyglądają jak dokument z jakiejś piekielnej, niekończącej się libacji – nie przypominam sobie obrazu, w którym picie byłoby tak szokujące do oglądania.
DAU. Natasha new clip official from Berlin Film Festival 2020 - 2/3
Nataszę i innych bohaterów podglądamy nie tylko w trakcie ostrego spożywania wódki. Zarejestrowano tu też niesymulowaną scenę seksu, co w kinie jest jednak raczej rzadkością. Szczególnie, gdy chodzi o aktorów występujących w filmie, a nie dublerów.
Jednak nawet te sceny bledną w porównaniu z tym, co dzieje się w trzecim akcie. Natasza zostaje wezwana na przesłuchanie. Pewien romans z zagranicznym naukowcem sprowadził na jej głowę KGB. Nie chce zdradzać szczegółów tego, jak toczy się fabuła, ale było to doprawdy przytłaczające doznanie.
Widziałem już wiele filmów, które przekraczały granice tego, co dozwolone w sztuce. Zaliczyć mogę do tej kategorii nekrofilski horror ("Nekromantik"), pierwsze produkcje ze "śmieciowego" kina Johna Watersa czy obrazy wpisujące się w pornograficzną przemoc ("Srpski film"), ale żadna z tych pozycji nie wywołała tak niekomfortowego uczucia, jak finał "DAU. Natasza". Już sam dialog był tak ciężki, że włos się jeży na samo jego wspomnienie. Aż trudno uwierzyć, że większość scen w filmie jest improwizowana.
Nie będę oszukiwał – "DAU. Natasza" nie jest dla wszystkich. To dzieło zupełnie fascynujące, znakomicie nakręcone i zagrane, ale bardzo opresyjne w klimacie. Dla widzów o słabszych nerwach może być nie do zniesienia. Ale ci, co się odważą obejrzeć produkcję Chrzanowskiego i Oertel, zapamiętają ją na zawsze.