Najbardziej niesprawiedliwie przyznane Oscary. Te decyzje do dziś budzą skrajne emocje
24.02.2017 | aktual.: 24.02.2017 18:06
Już za kilka dni odbędzie się wyczekiwana przez środowisko filmowe, dziennikarskie oraz widzów na całym świecie 89. ceremonia rozdania nagród Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej, nazywanych popularnie Oscarami. Jako że statuetki pozłacanych rycerzyków są od dawna uznawane za najważniejsze wyróżnienia amerykańskiej branży filmowej, wokół nagród zawsze pojawia się mnóstwo emocji, dyskusji oraz różnego rodzaju kontrowersji.
Aspektem Oscarów, który wywołuje najwięcej podziałów oraz nieprzespanych nocy, jest ich najważniejsza kategoria: „Najlepszy film”. Pośród nominowanych w niej filmów zawsze bowiem brakuje kilku uznanych bądź okrzyczanych produkcji, które według wielu powinny się tam znaleźć, lecz zostały skandalicznie pominięte. Nie wspominając już nawet o tym, że nie znalazł się jeszcze laureat Oscara za „Najlepszy film”, którego wszyscy przyjęliby z radością i uznaniem.
W naszej galerii przedstawiamy dziesięć filmów, których niespodziewane zwycięstwa w tej kategorii wywołują do dziś skrajne reakcje.
„City of Stars”, „My Heart Will Go On” i inne filmowe przeboje usłyszysz w stacji Oscarowe Hity w radiu Open FM!
„Zakochany Szekspir”
W 1999 roku doszło do jednej z największych niespodzianek w historii Oscarów. Oto przyjemna komedia romantyczna w historycznym kostiumie została ogłoszona lepszym i ważniejszym filmem od takich wybitnych dzieł jak „Szeregowiec Ryan” Stevena Spielberga czy „Cienka czerwona linia” Terrence'a Malicka.
Nawet producenci „Zakochanego Szekspira” nie mogli uwierzyć w werdykt Akademii. Blamaż jest zbyt mocnym słowem, jednak to właśnie wtedy narodził się istniejący do dziś nurt kręconych na jedno kopyto filmowych biografii o „nieznanych obliczach” znanych osób.
„Miasto gniewu”
O blamażu mówiło się natomiast w 2006 roku, gdy wielowątkowy dramat Paula Haggisa odebrał główną nagrodę faworyzowanej „Tajemnicy Brokeback Mountain” Anga Lee. O ile opinie o jakości laureata są podzielone, a „Miasto gniewu” ma powiększające się grono oddanych fanów, tak większość jest zgodna, że Akademia przestraszyła się po prostu homoseksualnej tematyki „Tajemnicy...” i wybrała najmniej kontrowersyjny film. Pech chciał, że nikt jej tego nie zapomniał. Oscar dla „Miasta gniewu” jest uznawany za bodaj największą porażkę w całej historii tych nagród.
„Zwyczajni ludzie”
Nie ma nic złego w filmie Roberta Redforda, to wręcz bardzo dobry, klasyczny dramat psychologiczny, ze wspaniałymi kreacjami Donalda Sutherlanda i Timothy'ego Huttona. Ogłoszenie go „Najlepszym filmem” w trakcie rozdania Oscarów w 1981 roku było jednak niezwykle zachowawcze ze strony Akademii, ponieważ tego typu historii powstało już bez liku, natomiast drugiego „Wściekłego byka” nie było i nie będzie. Film Martina Scorsese był w wielu kwestiach przełomowy, podobnie jak nominowany w tym samym roku „Człowiek słoń” Davida Lyncha.
„Zielona dolina”
Dramat Johna Forda, opowiadający o trudach życia walijskiej rodziny górników, mocno się zestarzał przez ponad 70 lat od premiery. Obecnie elementy, które wywoływały w latach 40. wielkie emocje i refleksje, mogą wydawać się wyolbrzymione i nadmiernie patetyczne. Ale nikt do dzisiaj nie potrafi orzec, co kierowało w 1942 roku Akademią, gdy przyznawała „Zielonej dolinie” Oscara w kategorii „Najlepszy film”, lekceważąc dwa absolutnie genialne debiuty filmowe, „Obywatela Kane'a” Orsona Wellesa i „Sokoła maltańskiego” Johna Hustona.
„Piękny umysł”
Nakręcona przez Rona Howarda biografia matematyka Johna Nasha wywołała kontrowersje przeinaczaniem faktów z życia protagonisty, jednak pod względami realizacyjnymi było to dzieło doskonale wpisujące się w gusta Akademii. Oscar przyznany „Pięknemu umysłowi” oznaczał jednak niedocenienie monumentalnego „Władcy Pierścieni: Drużyny Pierścienia” Petera Jacksona i nowatorskiego „Moulin Rouge!” Baza Luhrmanna. O tej decyzji Akademii mówi się rzadko, gdyż w 2002 roku większą niespodzianką były aktorskie Oscary dla Denzela Washingtona i Halle Berry.
„Sprawa Kramerów”
Kolejny solidnie nakręcony i doskonale zagrany dramat (Oscary dla Dustina Hoffmana i Meryl Streep), który odebrał najważniejszego Oscara arcydziełu kina, które już w momencie premiery było za takie uznawane. Opowieść o walce dwójki kochających się niegdyś ludzi o opiekę prawną nad dzieckiem pokonała bowiem na rozdaniu w 1980 roku „Czas apokalipsy” Francisa Forda Coppoli. „Sprawa Kramerów” ładnie się postarzała i trzyma ciągle wysoki poziom, natomiast wietnamski koszmar Coppoli jest po dzień dzisiejszy wyznacznikiem najwyższej sztuki filmowej.
„Tańczący z wilkami”
Wpis to kontrowersyjny, bowiem „Tańczący z wilkami” to bardzo dobry film, który przełamał wiele barier w ukazywaniu rdzennych Amerykanów na ekranie, a także przywrócił blask nieco zapomnianym klasycznym hollywoodzkim widowiskom. Sęk w tym, że zgarniając w 1991 roku najważniejszego Oscara, film Kevina Costnera odebrał go „Chłopcom z ferajny”, według wielu najlepszemu filmowi Martina Scorsese i absolutnemu arcydziełu kina gangsterskiego. Decyzja Akademii sprawiła, że kariery obu reżyserów rozwinęły się w nieprzewidywalnych kierunkach.
„Rocky”
Kolejny kontrowersyjny wpis, gdyż „Rocky” Johna G. Avildsena znalazł się zasłużenie w panteonie klasyków amerykańskiego kina. Z jednej strony legendarny film bokserski, z drugiej nakręcona niezależnie opowieść o wytrwałości nagrodzonej sukcesem, „Rocky” to film-symbol. Ale to samo można powiedzieć o jego konkurencji z rozdania w 1977 roku. „Wszyscy ludzie prezydenta” Alana J. Pakuli naznaczyli na zawsze filmy dziennikarskie. „Sieć” Sidneya Lumeta boleśnie obnażyła pustkę mediów. A „Taksówkarz” Martina Scorsese odmienił postrzeganie możliwości kina.
„Największe widowisko świata”
Wizualny spektakl nakręcony przez Cecila B. DeMille'a w absorbującym zmysły kolorze zgarnął niespodziewanie najważniejszego Oscara na rozdaniu w 1953 roku, pokonując między innymi wspaniałego „Spokojnego człowieka” Johna Forda oraz wybitne „W samo południe” Freda Zinnemanna. Szczególnie pominięcie tego drugiego filmu było bolesne, bowiem moralnie niejednoznaczna, trzymająca w napięciu do ostatniej sekundy, szalenie pesymistyczna w kontekście natury ludzkiej opowieść przegrała z zaledwie poprawną historią z życia artystów cyrkowych.
„Jak zostać królem”
Pal licho historyczne nieścisłości i naciąganie smutnych wydarzeń pod inspirujące przesłanie o walce z własnymi ułomnościami. „Jak zostać królem” to nakręcony w amerykańskim stylu komediodramat złożony ze znanych i lubianych przez Akademię motywów. Dlatego w 2011 zdobył kluczowego Oscara. Ale film Toma Hoopera nigdy nie udawał, że jest czymś więcej niż tylko ubraną w ładny kostium rozrywką. Podczas gdy „Social Network”, podręcznik sztuki reżyserskiej autorstwa pomijanego przez Akademię Davida Finchera, z każdym rokiem zyskuje na aktualności.