Zdzisław Najmrodzki
Najmrodzki kochał napady, szybką jazdę (kiedyś marzył, żeby zostać kierowcą rajdowym) kobiety i dobre jedzenie. Do szaszłyków miał szczególny sentyment. Przez to, że miał lekką wadę wymowy, mówił właściwie "saszłyk". Taki pseudonim przylgnął do niego do końca życia. Zresztą o jedzeniu Zdzisław uwielbiał opowiadać kolegom z celi. Snuł godzinami opowieści o daniach, których udało mu się próbować.
Zdzisław rozkręcał karierę przestępcy i z każdą kolejną ucieczką z więzienia zdobywał coraz większą sławę. Jednak bez ludzi, którzy go podziwiali, nie miałby w życiu tak lekko. Choć pomysłowości nie można mu odmówić. Jego biografia składa się z wydarzeń idealnych na hollywoodzki film. Jak to z 5 lutego 1985 roku. Najmrodzki przyjechał na kolejne przesłuchanie w Pałacu Mostowskich. Na biurku oficera dostrzegł masywny dziurkacz i nie namyślając się długo, chwycił przyrząd i zdzielił nim milicjanta, który stracił przytomność. Potem założył jego marynarkę i jak gdyby nigdy nic wyszedł z komendy, machając dyżurnemu z daleka legitymacją funkcjonariusza.