Neil Corbould: nie da się oszukać widza [WYWIAD]
Neil Corbould zajmuje się efektami specjalnymi blisko 40 lat i ma na koncie pracę nad największymi superprodukcjami. Jest zdobywcą dwóch Oscarów za "Grawitację" i "Gladiatora". Mistrza efektów specjalnych mieliśmy okazję spotkać w czasie festiwalu Camerimage w Bydgoszczy, gdzie jest członkiem jury konkursu głównego. Opowiedział nam m.in., jakich efektów specjalnych nie da się stworzyć na komputerze, jaka jest przyszłość tej branży i jak zachęcić producentów wysokobudżetowych filmów do pracy w Polsce.
Łukasz Knap: Jest pan magikiem?
Neil Corbould: Zajmuję się tworzeniem iluzji, więc można mnie tak nazwać.
Jakie zna pan sztuczki?
Jako koordynator prac nad efektami specjalnymi w filmie muszę znać się trochę na wszystkim - od eksplozji przez mechaniczną i elektryczną inżynierię po hydraulikę i stolarstwo. Nie jestem specjalistą od wszystkiego, ale potrafię zarządzać grupą ludzi będących fachowcami w swoich dziedzinach.
Zaczął pan pracować w tej branży pod koniec lat siedemdziesiątych. Wtedy efekty specjalne były głównie mechaniczne, obecnie większość powstaje na komputerach?
Przez długi czas tak było. Przemysł filmowy zachłysnął się nowymi możliwościami stworzenia absolutnie sztucznych światów bez udziału aktorów, ale od pięciu lat można zaobserwować powrót do tradycyjnie rozumianych efektów specjalnych, które tworzy się przed kamerą, a nie dokleja w postprodukcji.
Nie da się wszystkiego zaprojektować na komputerze?
Przede wszystkim nie da się oszukać widza. Przez pewien czas niektórzy twórcy upierali się przy efektach CGI, ale teraz wielu z nich poszło po rozum do głowy i zrozumiała, że kiedy coś wygląda źle, widz to zobaczy na ekranie i nie będzie bardziej wyrozumiały tylko dlatego, że ktoś postanowił oszczędzić, używając komputerowej techniki.
Może podać pan przykład, jakie efekty komputerowe są nadużywane przez twórców?
Przykładem są płomienie. Graficy i animatorzy komputerowi potrafią stworzyć coraz lepiej wyglądające płomienie, ale w wielu scenach bardzo trudno zastąpić prawdziwy ogień tym komputerowym. Inna sytuacja jest, kiedy film jest realistyczny, inna gdy film jest od początku do końca zaprojektowany za pomocą technik komputerowych, jak np. „Avatar”.
Albo "Grawitacja", za którą pan dostał Oscara. Ten film jest uznawany za jedną z najbardziej przełomowych produkcji z użyciem efektów specjalnych. Dlaczego?
Pracowałem na bardzo wczesnym etapie produkcji tego filmu. W tym filmie przemyślane było absolutnie każde ujęcie. Szybko zrozumieliśmy, że będziemy potrzebować zupełnie nowego sprzętu i innowacyjnych efektów wizualnych. Koniec końców, pracowaliśmy nad nim ponad dwa i pół roku. Było niesamowicie patrzeć, jak montażyści łączyli w magiczny sposób wszystkie kawałki tego filmu, układające się w film, który miejscami jest arcydziełem.
Nie zawsze CGI służyło filmom. Efekty specjalne w latach dziewięćdziesiątych użyte w „Gwiezdnych wojnach” kłują w oczy.
To były czasy dzieciństwa tej technologii. Wtedy te efekty robiły niesamowite wrażenie, dziś rzeczywiście trącą myszką. Ale są stare filmy, zachwycające pomysłowością w tworzeniu niesamowitych efektów specjalnych, nie starzejące się
Takim filmem w mojej ocenie jest „2001: Odyseja kosmiczna” Stanleya Kubricka.
Jak na tamte czasy to była zupełnie niesamowita produkcja. Specjalnie na jej potrzeby zbudowano dokładne modele statków. Kubrick był maniakiem, dbał o każdy szczegół. Miałem okazję zobaczyć, jak pracował nad „Full Metal Jacket”. To był reżyser, który przerywał zdjęcia tylko dlatego, że nie podobało mu się światło na planie.
Jak wspomina pan współpracę ze Spielbergiem?
Każdy z nich to wielka osobowość, ale Spielberg jest innym reżyserem niż Kubrick. On niebywale szybko adaptuje się do nowych warunków, ufa swoim współpracownikom. Mnie chyba w pełni zaufał, gdy pracując nad „Szeregowcem Ryanem”, sprawdziłem, jak mogły wyglądać prawdziwe wybuchy w czasie II wojny światowej i jak hełmy niemieckie przyjmowały kule. Zależało mu na realizmie, a ja zrobiłem wszystko, żeby efekty specjalne były zgodne z prawdą historyczną.
Z jakich efektów specjalnych jest pan szczególnie dumny?
Bardzo lubię efekty naszej pracy w „Szeregowcu Ryanie” w scenie na plaży Omaha. Pracowało przy niej ponad czterdzieści osób, na dwie zmiany. Praca nad tym filmem była wyczerpująca, ale warto było się poświęcić. Podobnie myślę o „Helikopterze w ogniu”, który kręciliśmy w Maroku w nieustającym towarzystwie wiatru i piasku.
Jaką przyszłość dla efektów specjalnych widzi pan w kontekście rozwoju wirtualnej rzeczywistości
Perspektywy dla mojej branży są bardzo obiecujące. Obraz widziany przez okulary VR wymaga jeszcze większej ilości szczegółów widzianych z różnych perspektyw. A to będzie oznaczało jeszcze więcej pracy nad jak realistycznym odwzorowaniem rzeczywistości. W ciągu najbliższych pięciu lat przewiduję dynamiczny rozwój tej technologii, z pewności wiele osób w tym momencie szuka dla niej najlepszych sposobów jej użycia. Możliwości są nieograniczone. Jeśli chodzi o kino, niewątpliwie VR sprawdzi się w historiach, w których kamera śledzi losy bohatera lub wręcz patrzy z jego perspektywy. Wierzę, że scena na plaży Omaha, nakręcona w taki sposób, mogłaby jeszcze bardziej zyskać. To będą też złote czasy dla producentów wielkich systemów kamer, które będą rejestrować obraz w perspektywie 360 stopni.
Pana droga do zawodu nie była chyba dla nikogo zaskoczeniem? Pana wujek i bracia również zajmują się efektami specjalnymi.
Nasz wujek, który robił efekty specjalne do „Supermana” zaraził nas tym bakcylem. Ale każdy z nas pracuje indywidualnie, chociaż często dzielimy się inspiracjami i pomysłami na różne sceny. Wszyscy kochamy nasze prace.
Ma pan rady dla młodych ludzi, którzy chcieliby pracować w tym zawodzie, ale nie mają wujka w branży?
Na pewno warto zdobyć dyplom inżyniera lub inżyniera elektryka, potem przejść przez kurs specjalistyczny. Na powstanie efektów specjalnych składa się talent i ogromna wiedza z bardzo wielu obszarów dziedzin w tym projektowania i elektroniki. Aby osiągnąć sukces w tym zawodzie trzeba dużo zapału i cierpliwości. Mamy nienormowaną pracę, w której nikt nie liczy godzin. Trzeba pamiętać, że praca nad efektami specjalnymi w filmie nie przynosi nam jakiej wielkiej chwały, jesteśmy tymi panami, którzy kręcą się po studiu raczej niezauważeni.
Wysokobudżetowe produkcje mijają Polskę. Ma pan pomysł jak przyciągnąć wielkie studia do naszego kraju?
Nie mam wątpliwości, że ta sytuacja się zmieni, jeśli w systemie podatkowym zostaną uwzględnione ulgi dla produkcji filmowych. To bardzo ważny wabik dla wielkich studiów filmowych. W Polsce jest masa fantastycznych specjalistów i twórców filmowych, z pewnością wszyscy na tym by zyskali, gdyby w Polsce zaczęto kręcić wysokobudżetowe filmy.