Nie wracajcie tu nigdy
Wszystko było prawdziwe. Jak w życiu. Pędzące auto, ludzie skuleni pod podwoziem, autostrada i ryzyko, że zaraz wszystko skończy się tragedią.
10.10.2020 | aktual.: 01.03.2022 14:07
Ważny powód
Październik 1985 r. Bracia Zielińscy z Żyrakowa pod Dębicą uciekają z Polski. 13-letni Krzysztof i 15-letni Adam ukrywają się pod podwoziem tira jadącego do Szwecji. W liście pozostawionym w domu piszą:
"Kochani rodzice! Przepraszamy z góry za to, co zrobiliśmy. Mam pewien powód, aby tak postąpić. Wyjechaliśmy na trzy dni. Prosimy, nie wzywajcie milicji. Wracamy najpóźniej w piątek lub w sobotę."
Ale nie wracają.
W Szwecji proszą o azyl. W sprawie chłopców interweniuje premier Olof Palme. Zielińscy zostają otoczeni opieką i trafiają do rodziny zastępczej. Matkę zobaczą dopiero za rok.
Władza robi wszystko, aby sprowadzić ich do kraju. Rodzice nie ulegają naciskom i nie występują z żądaniem ekstradycji.
Państwu Zielińskim zostają odebrane prawa rodzicielskie. Są opluwani w mediach. Rzecznik rządu Jerzy Urban oświadcza, że zostali przekupieni pomarańczami przez kapitalistów.
Każdy chce jak Zielińscy
Ucieczką Zielińskich żyje cała Polska. W kraju nie da się żyć. A na pewno nie da się dobrze żyć. Bieda, kartki na żywność, w sklepach ocet, w ludzkich głowach trauma po stanie wojennym. Każdy śni o wyjeździe na Zachód.
- Pierwszą rzeczą, jaką poczułem, była zazdrość. "Cholera, udało im się. Dzieciom udało się to, o czym od dawna marzyłem, ale brakowało mi odwagi" - wspomina Maciej Dejczer.
Reżyser ma wtedy 32 lata, dwójkę dzieci, na koncie etiudę i filmy nagrodzone w Monachium. Sprawa ucieczki braci nie daje mu spokoju. Pisze wstępny zarys filmu inspirowanego dramatycznymi wydarzeniami i składa go do studia filmowego TOR.
Rok 1986. Dejczer dostaje od producenta Ryszarda Chutkowskiego scenariusz. Autor - Cezary Harasimowicz. "Rzuć okiem, chyba cię to zainteresuje".
Rok 1985. Matka Harasimowicza czyta w "Polityce" reportaż o Zielińskich. Podsuwa mu gazetę pod nos: "Czarek, to jest temat na film".
Harasimowicz pisze scenariusz, wysyła na konkurs organizowany przy festiwalu koszalińskim i wygrywa.
Kilka miesięcy później dzwoni telefon. To Dejczer. Chce się spotkać. Mają po trzydzieści parę lat i nic do stracenia. Szybko znajdują wspólny język.
Zapada decyzja – wspólnie jeszcze raz napiszą scenariusz. Nowy tytuł - "300 mil do nieba".
Po znajomości
Rok 1987. Zamykają się u Harasimowicza w domu i pracują po kilkanaście godzin na dobę. Nie rozmawiają ani z Zielińskimi, którzy w filmie nazywają się Kwiatkowscy, ani z ich rodziną. Czerpią z reportażu "Polityki".
Dejczer:
- Wpadliśmy w ciąg. Cezary zapisywał to co wspólnie wymyśliliśmy, ja krążyłem po pokoju. Kiedy jego żona wychodziła z domu, pracowaliśmy i na zmianę zabawialiśmy jego kilkumiesięczną córeczkę Martę.
Dwa miesiące później gotowy scenariusz ląduje u szefa Toru Krzysztofa Zanussiego.
Opiekunem artystycznym filmu ma być Krzysztof Kieślowski, jednak ostatecznie Dejczer i Harasimowicz trafiają pod skrzydła Wojciecha Marczewskiego. Jest zachwycony.
Harasimowicz:
- Pamiętam dokładnie, co powiedział: "Chłopaki, bardzo mi się podoba. Najważniejsze, żeby stąd spier****ć".
Rozpoczyna się żmudne zdobywanie funduszy. Do tego dochodzi zabawa w kotka i myszkę z cenzurą. Na szczęście w 1987 r. następuje odwilż i scenariusz przechodzi przez sito w jednym kawałku.
Wsparcie finansowe oferuje TVP. Ale jest haczyk. Mają zmienić zakończenie - chłopcy wrócą do kraju. Dejczer i Harasimowicz odmawiają.
Z pomocą znów przychodzi Marczewski, który od kilku lat wykłada w Kopenhadze. Uruchamia kontakty i pozyskuje do współpracy duńską producentkę Lise Lense-Møller. Ta stawia tylko jeden warunek. Da pieniądze, jeśli akcja filmu przeniesie się ze Szwecji do Danii. Nikt nie ma z tym problemu.
Niewielkie, ale niezbędne środki dokładają też Francuzi. Tym razem pomaga kostiumograf Dorota Roqueplo.
Okazuje się, że w tym kraju nawet filmu nie da się zrobić bez znajomości.
Podpier****byś samolot?
W roli młodszego z braci reżyser obsadza 12-letniego Wojciecha Klatę. Dejczerowi poleca go Kieślowski, u którego chłopiec zadebiutował w "Dekalogu I". I ma rację, bo Klata to urodzony aktor.
Na ekranie partneruje mu 3 lata starszy Rafał Zimowski. On z kolei zostaje wyłoniony w drodze castingu. Pokonuje ponad 300 konkurentów.
Dejczer:
- Rafał był niczym Clint Eastwood. Tajemniczy i małomówny. Świetnie uzupełniał się z gadatliwym i dowcipnym Wojtkiem.
Na przesłuchaniach pojawia się też niespełna 13-letnia Kama Kowalewska. Dostaje rolę Elki, koleżanki braci, z którymi ucieka z rodzinnego miasteczka.
Dejczer:
Szukaliśmy trochę starszej dziewczynki. Ale kiedy stanęła przed nami i dobitnie powiedziała kwestię ze scenariusza "A podpier****byś samolot?", zamurowało nas. Brzmiało to tak dramatycznie, że z miejsca nas kupiła.
Role rodziców filmowych chłopców dostają nagrodzona Złotą Palmą w Cannes Jadwiga Jankowska-Cieślak oraz Andrzej Mellin, reżyser i wykładowca łódzkiej filmówki.
Jankowska-Cieślak:
- Jako matka dwójki małych dzieci przeżywałam ten film niemal jeden do jednego. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, co musiała czuć tamta kobieta.
Tak swojsko
Grudzień 1988 r. Pierwszy klaps. Ekipa udaje się najpierw do Kopenhagi, gdzie spędza 2 tygodnie. To tam powstają sceny w obozie dla uchodźców i te z udziałem Adrianny Biedrzyńskiej, grającej dziennikarkę nagłaśniającą sprawę braci.
Pierwsze zdjęcia kręcone są już w drodze do Świnoujścia, a potem na promie do Szwecji. Tym samym, na który wjechał TIR z ledwie żywymi Zielińskimi.
W Danii filmowcy przeżywają szok. Pełne półki, kolorowe wystawy, przedświąteczna gorączka. Wszyscy życzliwi i otwarci.
Dejczer:
- Traktowali nas trochę jak przybyszy z innego świata. I mieli rację. Pamiętam, jakie wrażenie robił na nas zwykły lunch na planie. W Polsce przyjeżdżała kuchnia polowa i serwowała zupę z wkładką. A tam surowe warzywa, owoce. Choć my z oczywistych względów woleliśmy kanapki z wędliną i serem.
W Danii filmują m.in. scenę z czerwonym sportowym samochodem. Auto zostaje dostarczone na plan, ale za nic nie chce odpalić. Muszą wypchnąć je zza kadru. Nagle robi się swojsko.
W Kopenhadze w kadr wjeżdża przypadkowa ciężarówka Coca Coli. Nikt nie zwraca na nią uwagi. Potem na festiwalach widzowie będą pytać, czy koncern sfinansował film.
30 cm ponad asfaltem
Zdjęcia w Polsce trwają półtora miesiąca. Kręcą głównie w Łodzi i okolicach, na nieczynnej jeszcze autostradzie Łódź-Piotrków Trybunalski i starej cegielni. Jak okiem sięgnąć nędza, błoto, baraki. Przygnębiający syf. I piękne zdjęcia Krzysztofa Ptaka.
Dzieciaki spisują się na medal. Jankowska-Cieślak, weteranka, nie może się ich nachwalić.
Kama Kowalewska:
- Dejczer traktował nas jak partnerów, był cierpliwy i opiekuńczy. Dokładał wszelkich starań, abyśmy czuli się komfortowo.
Rola wymaga od niej jazdy na motorze, więc bierze lekcje pod okiem mistrza Polski w żużlu Piotra Pawlickiego. Ale to betka przy tym, co muszą zrobić jej ekranowi koledzy. Zielińscy spędzili pod tirem 26 godzin, uczepieni jego osi. Dla Harasimowicza i Dejczera obecność tej sekwencji w filmie jest priorytetem. Jednak nie mają do dyspozycji ani blue boksu, ani efektów komputerowych. Muszą kręcić pod jadącym autem. Okazuje się, że w Polsce nikt przedtem tego nie robił. Są pionierami.
Stanowisko chłopców i reżysera z operatorem znajduje się zaledwie 30 cm nad asfaltem. Wystarczy zabłąkany kamień i dojdzie do tragedii. Dlatego za jadącą z prędkością 60 km/h ciężarówką zawsze podążą karetka.
Ale i tak mogą mówić o szczęściu. Zima jest wyjątkowo łagodna, śniegu i lodu co kot napłakał.
Najważniejsze zdanie
"Jędrek, nie wracajcie tu nigdy!" krzyczy do słuchawki w finałowej scenie grany przez Andrzeja Mellina filmowy ojciec. To najsłynniejsza kwestia z "300 mil do nieba". Ale też jedno z najważniejszych zdań padających w polskim kinie po II wojnie światowej.
Mellin:
- Kiedy przeczytałem scenariusz, od razu wiedziałem, że to jest dokładnie to, co we mnie siedziało. Że chcę to wykrzyczeć, że rola może dać upust mojemu napięciu wewnętrznemu.
Na premierę w warszawskiej Skarpie Andrzej Mellin zabiera ukochaną ciotkę. AK, 2 lata w Ravensbrück. Po wojnie wróciła do Polski, choć nie musiała.
- Wychodzimy z kina. Ma dziwnie zmienioną twarz. "Jak mogłeś powiedzieć coś takiego?" - syknęła. Cisza. Doszło do mnie, że film może być odbierany zupełnie inaczej, niż mi się wydawało - wspomina aktor.
Harasimowicz:
- Kiedy siadaliśmy do pisania, nie zastanawialiśmy się nad konsekwencjami. Byliśmy młodzi, nie było w nas charakterystycznej dla dzisiejszych czasów autocenzury. Że narazimy się komuś? Co z tego. Musieliśmy to zrobić.
Zamknijcie się wreszcie!
7 czerwca 1989 r. Kilka dni po pierwszych wolnych wyborach. W ciasnej salce przy Komitecie Kinematografii na Trębackiej odbywa się kolaudacja "300 mil do nieba".
W tylnych rzędach siedzi partyjny beton. Czerwoni nie kryją pogardy. Padają niewybredne komentarze, bez ceregieli niszczą Dejczera i Harasimowicza.
W końcu siedzący z przodu Janusz Zaorski nie wytrzymuje.
- A do was jeszcze nie dotarło, że to koniec? Zamknijcie się wreszcie! - wypala.
"300 mil do nieba" przechodzi pomyślnie kolaudację. Jest ostatnim filmem nakręconym w PRL-u. Trudno o bardziej wymowny symbol.
Pięścią w stół
Lato 1989 r. "300 mil do nieba" zostaje po raz pierwszy pokazane w strasburskim Pałacu Europy podczas I Kongresu Praw Człowieka i Obywatela.
Na widowni 800 osób. Wśród widzów znajduje się grupa Chińczyków, którzy po masakrze na Placu Tian'anmen nie wracają do kraju. Reagują emocjonalnie, płaczą, identyfikują się z bohaterami. Dla nich historia z filmu jest także o nich.
Ale na sali jest ktoś jeszcze. Do Francji przylatują Krzysztof i Adam Zielińscy. Są przejęci, mówią, że film oddaje w pełni ich przeżycia.
Dejczer:
- Tamtego wieczoru Krzysztof powiedział mi, że chce wyemigrować do Kanady, bo Szwecja jest za blisko Polski.
Ale po latach jednak wrócił. Dziś pracuje w LOT i jest mężem aktorki Magdaleny Smalary. Adam został w Szwecji, skończył studia i założył rodzinę.
30 października 1989 r. "300 mil do nieba" ma polską premierę. Krytycy są zachwyceni. Tadeusz Sobolewski w "Gazecie Wyborczej" pisze:
"Ten film jest jak uderzenie pięścią w stół. Dejczer bierze rozbrat z pewnym typem sentymentalnego patriotyzmu, który został skompromitowany w stanie wojennym, kiedy tak cynicznie grano pojęciem ojczyzny, jednych wypychając na siłę z kraju, z innych robiąc zdrajców."
Film Dejczera i Harasimowicza okazuje się zrozumiały pod każdą szerokością geograficzną. Zostaje świetnie przyjęty m.in. w Izraelu i Francji, na festiwalach w Chicago, Berlinie i w Korei Południowej.
Sypią się nagrody. W 1989 r. "300 mil do nieba" jest nominowane do pięciu nagród Europejskiej Akademii Filmowej i dostaje statuetkę dla najlepszego młodego europejskiego filmu roku. Nagrody nie zdobywa kompozytor Michał Lorenc, jednak muzyka jego autorstwa natychmiast staje się klasykiem.
Rok później Dejczer odbiera w Cannes Nagrodę Młodych oraz Złote Lwy za debiut na 15. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. W Gdyni spotykają się po raz pierwszy z matką braci Zielińskich. Jest poruszona.
Dejczer:
- "Oni są jak moi synowie! Wykapani!" - taka była reakcja pani Zielińskiej. To wielki komplement dla nas, bo pisząc z Cezarym scenariusz, opieraliśmy się przecież tylko na kilku faktach z czasopisma. A jednak udało nam się oddać ich rzeczywisty charakter.
9 listopada 1989 r., kilka dni po polskiej premierze "300 mil do nieba", pada mur berliński.
Epilog
Rok 2015. Harasimowicz jest gościem audycji, w której pada pytanie o uchodźców. "Czy nie czuje się w obowiązku, żeby opisać ich sytuację?".
Poczuł się. Pisze scenariusz "300 mil do nieba" à rebours. O kierowcy tira przewożącego przez Polskę nielegalnych emigrantów. W tym dziewczynę i chłopaka z Syrii. Reżyserować ma Dariusz Gajewski.
Harasimowicz:
- PISF odprawił nas z kwitkiem. Zaadaptowałem więc scenariusz na powieść. Żadne wydawnictwo nie chciało tego wydać. Usłyszałem, że uchodźcy nikogo nie obchodzą, że to się nie sprzeda.
Okazuje się, że rzecz o wolności łatwiej robić w czasach, kiedy jej nie ma. Harasimowicz wrzuca swoją książkę na Facebooka. Za darmo, w odcinkach.
Jesień 2016. Apogeum kryzysu migracyjnego. 5 tys. osób ginie próbując przedostać się przez Morze Czerwone. Obóz dla uchodźców na Lesbos przypomina przedsionek piekła.
Reżyser i młodszy Zieliński dostają zaproszenie do Berlina na pokaz specjalny "300 mil do nieba". Na sali konsternacja, ale i wzruszenie i płacz.
Dejczer:
- Widzowie nie mogli uwierzyć, że 27 lat wcześniej udało nam się nakręcić tak aktualny film.
Październik 2019. Donald Trump wycofuje siły amerykańskie z terenów tureckiej ofensywy w Syrii. Armia Recepa Erdogana natychmiast wkracza na ziemie kontrolowane przez Kurdów. Z terenów walk ucieka grubo ponad 100 tys. uchodźców.
Kilka dni wcześniej film "300 mil do nieba" w odrestaurowanej wersji trafia na Netfliksa. Wciąż aktualny.