Są aktorzy, którzy eksperymentują z rolami i swoimi wizerunkami, nieustannie zaskakując publiczność i nie pozwalając zamknąć się w jakiejkolwiek szufladce. Są również tacy, którzy zadowalają się ustalonymi przez lata prób i błędów aktorskimi obliczami, gwarantując widzom, że w każdej kolejnej roli dostarczą dokładnie to, czego można się po nich spodziewać.
Tym razem przyglądamy się ciekawym i nietypowym rolom mijającego roku, które pozwoliły aktorom albo wyłamać się z przypisanego im typu ról, albo po prostu zaskoczyć fanów czymś nowym.
Szalony arystokrata
Ralph Fiennes był od początku swojej kariery filmowej – od romantycznej ikony w "Wichrowych wzgórzach" Petera Kosminsky'ego i zbrodniarza Amona Goetha z "Listy Schindlera" Stevena Spielberga – kojarzony z rolami dramatycznymi, poważnymi, skomplikowanymi. Nawet gdy zagrał w kinowej adaptacji „Rewolweru i melonika” Jeremiah Chechika i komedii romantycznej "Pokojówka na Manhattanie" Wayne'a Wanga, jego występów nie można było nazwać zabawnymi. A jednak to właśnie komediowe popisy wyznaczają ostatnie sukcesy aktora.
Na czele z czarującym, energicznym, głośnym, toksycznym Harrym Hawkesem z "Nienasyconych" Luki Guadagnina. Gdy Harry przybywa na Pantellerię, by zaburzyć spędzany w ciszy i spokoju urlop swojej byłej kobiety i jej obecnego faceta, Fiennes wykorzystuje każdą sekundę czasu ekranowego na uwalnianie swego wewnętrznego chochlika. Rzuca niewybredne aluzje, emanuje swą męskością, tańczy w blasku włoskiego słońca, śpiewa do księżyca i zwraca na siebie za każdym razem uwagę. A elegancki brytyjski aktor zamienia się w chodzący żywioł natury.
Buntownik z wyboru
Chris Pine to jeden z bardziej znanych hollywoodzkich aktorów zeszłej dekady. Przystojny, narzucający się ze swym seksapilem, idealny kandydat do ról ładnych, silnych, męskich postaci "większych niż życie", czy to w kinie superbohaterskim czy innego typu blockbusterach. Pine potrafił udowodnić, że stać go na więcej – zakochany w sobie książę w "Tajemnicach lasu" Roba Marshalla", płaczliwy manipulator w "Szefach wrogach 2" Seana Andersa, postapokaliptyczna enigma w "Z jak Zachariasz" Craiga Zobela – ale nigdy nie odchodził przy tym zbyt daleko od wypracowanego przez lata wizerunku.
Do czasu "Aż do piekła" Davida Mackenzie'ego, współczesnego westernu przemieszanego z kinem rabunkowym, w którym nic nie jest takie, jakie się wydaje. A szczególnie Pine. Aktor wcielił się w jednego z braci, którzy dokonują napadów na małe banki w Zachodnim Teksasie, żeby zebrać pieniądze na uratowanie rodzinnego biznesu. Jego bohater, Toby Howard, to rozwodnik, który ma swoje za uszami i zostaje zmuszony przez los do jednoznacznego postawienia się po złej stronie prawa. Pine rezygnuje niemal całkowicie ze swych typowych sztuczek, tworząc postać złamaną przez życie, wypełnioną cichą desperacją za ideałem, którego nigdy nie potrafiła dosięgnąć.
Król powrócił
Michael Shannon to aktor, który udowodnił już wielokrotnie, że potrafi zagrać w zasadzie każdą powierzoną mu postać – czy to zawodowego mordercę, czy zdesperowanego ojca, czy maniakalnego kosmitę, czy obsesyjnego agenta federalnego. Ostatnio zbiera znakomite recenzje za swoją drugoplanową rolę w "Zwierzętach nocy" Toma Forda, za którą niektórzy predysponują go nawet do Oscarowej nominacji. Nic jednak nie przygotuje was na seans filmu "Elvis & Nixon" w reżyserii Cary'ego Elwesa i Lizy Johnson, w którym Shannon zagrał "Króla Rock and Rolla".
Film opisuje kuriozalne spotkanie Elvisa Presleya z amerykańskim prezydentem Richardem Nixonem, w którego wcielił się z ewidentną radością sam Kevin Spacey, tworząc wraz z Shannonem ekscentryczny duet, jakiego nikt się nie spodziewał. Mając znacznie bardziej finezyjną rolę do odegrania, Shannon wykreował na poły fikcyjną, na poły opartą na faktach postać rozpieranego własnym ego oraz osobistymi obsesjami muzyka, który mówi i robi wszystko na poważnie. I jak nietrudno się domyślić, wywołuje tym przysłowiowego "banana" na twarzy.
Gazowa brawura
Podobnie jak kilka innych gwiazdek, które wypłynęły na szerokie wody dzięki ogólnoświatowym sukcesom młodzieżowych hitów, Daniel Radcliffe robi od kilku lat wszystko, żeby widzowie przestali go kojarzyć z jedną tylko rolą. Zagrał już między innymi w opartych na opowiadaniach Michaiła Bułhakowa "Zapiskach młodego lekarza", wcielił się w tym roku w agenta FBI infiltrującego grupę neonazistów w "Imperium" Daniela Ragussisa, próbował także swoich sił w klasycznym horrorze – "Kobieta w czerni" Jamesa Watkinsa. Ale jeśli chciał rzeczywiście odciąć się od Harry'ego Pottera, nie mógł wybrać lepszego projektu niż "Człowiek-scyzoryk".
Ekscentryczny, surrealistyczny, dla wielu obrazoburczy film Daniela Kwana i Daniela Scheinerta opowiada o kuriozalnej odysei pewnego rozbitka, który posługuje się przypadkowo znalezionymi na bezludnej wyspie, puszczającymi gazy zwłokami młodego mężczyzny, żeby dotrzeć do domu. A Radcliffe, ten niepozorny aktor, którego dojrzewanie oglądaliśmy przez lata na ekranach kolejnych części sagi o Harrym Potterze, zagrał właśnie te zwłoki. I wierzcie lub nie, wypadł w tej roli niezwykle przekonująco – nie tylko we fragmentach bardziej "statycznych", ale również w scenach dialogowych, w których nie przestawał grać nieboszczyka (w kinie wszystko jest możliwe).
Nałogowa zmiana
Emily Blunt to kolejna na naszej liście brytyjska gwiazda, która od wielu lat podbija Amerykę i odnosi przy tym naprawdę wielkie sukcesy. Aktorka, której przełomową rolę powierzył Paweł Pawlikowski w swoim "Lecie miłości", najpierw kradła czas ekranowy bardziej znanym koleżankom (Anne Hathaway w "Diabeł ubiera się u Prady" Davida Frankela), by po jakimś czasie zacząć dyktować własne warunki (w "Sicario" Denisa Villeneuve'a to ona jest gwiazdą). Zwieńczeniem tej części jej kariery Blunt jest rola w "Dziewczynie z pociągu" Tate'a Taylora.
Film zebrał więcej negatywnych niż pozytywnych opinii, ale sprzedał się doskonale na całym świecie, zarabiając kilkukrotnie na swój budżet. Sporą w tym zasługę miał oczywiście fakt adaptowania popularnej powieści, jednakże to główna, odważna rola Blunt była kluczem do komercyjnego sukcesu. Aktorka zagrała postać negatywną – alkoholiczkę w depresji, która żyje życiem innych ludzi, bo jej własne jest zbyt przygnębiające – w taki sposób, że widzowie potrafili się z nią utożsamić i w jakiś sposób jej kibicować. Blunt nigdy nie grała jeszcze tak niejednoznacznej roli, tym większy należy jej się szacunek, że pracowała na planie będąc... w ciąży.
Łysy kapitan
Sir Patrick Stewart, niezapomniany kapitan Jean-Luc Picard z kolejnych "Star Treków" oraz wieloletni profesor Charles Xavier z filmowych hitów z serii "X-Men", odnajduje ostatnimi laty mnóstwo przyjemności w graniu postaci w taki czy inny sposób wywrotowych, zaprzeczających trochę jego wcześniejszym aktorskim dokonaniom. Taki był wulgarny, wygadany, złotousty prezenter telewizyjny Walter Blunt z serialu telewizyjnego "Pogadanki Blunta". Taki był także Darcy z "Green Room" Jeremy'ego Saulniera.
Darcy to główny antagonista "Green Room", przywódca grupy neonazistów, którzy próbują wykończyć muzyków punkowego zespołu, którzy stoją im na przeszkodzie w zatuszowaniu pewnego morderstwa. Gdyby Darcy był żądnym krwi, przerysowanym maniakiem, zostałby zapewne szybko zapomniany, natomiast w interpretacji Stewarta to pragmatyczny, całkowicie panujący nad emocjami lider, który kalkuje na chłodno i jest diabelnie inteligentny. To właśnie dzięki brytyjskiemu aktorowi "Green Room" został przez niektórych określony jako horror.
Poważny komediant
Mimo że Amerykanin Vince Vaughn zagrał w tak popularnych (i raczej mało komediowych) filmach jak "Zaginiony Świat: Jurassic Park" Stevena Spielberga, "Cela" Tarsema Singha czy "Wszystko za życie" Seana Penna, jest kojarzony przede wszystkim jako komik. I słusznie, bowiem Vaughn ma świetną vis comica i sprawdza się doskonale we wszelkiego typu komediach, najlepiej jeśli zaprawionych lekką pikanterią oraz humorystycznym absurdem. Gdy w ostatnich latach próbował wychodzić poza ten wizerunek – chociażby w "Żądzach i pieniądzach" Stephena Frearsa czy drugim sezonie "Detektywa" – wychodziło mu to dosyć średnio.
A jednak w "Przełęczy ocalonych" Mela Gibsona to on jest największą niespodzianką, nie grający główną rolę Andrew Garfield. Vaughn wcielił się w sierżanta Howella, przełożonego Desmonda Dossa, który z jednej strony chce zahartować żołnierzy i przygotować ich na piekło II wojny światowej, a z drugiej staje się dla nich kimś na wzór surowego, acz kochającego ojca. I trzeba przyznać, iż Vaughn, pozbawiony niemal całkowicie swej typowej komediowej skorupy ochronnej, znakomicie poradził sobie z oddaniem emocjonalnych skrajności, które odczuwa w kadrach "Przełęczy ocalonych" empatyczny sierżant.
Gwiazda jutra
Alden Ehrenreich to aktor, który obecnie znajduje się na świeczniku za sprawą wygrania castingu do roli młodego Hana Solo w niezatytułowanym jeszcze filmie Phila Lorda i Christophera Millera, który trafi do kin w 2018 roku. Jednak o Ehrenreichu robiło się już głośno kilkukrotnie. Po raz pierwszy w 2009 roku, gdy zachwycił wielu krytyków i widzów rolą w "Tetro" Francisa Forda Coppoli (wtedy był nazywany nawet "nowym Leonardo DiCaprio"). Po raz kolejny w 2013 roku, gdy w "Pięknych istotach" Richarda LaGravanese'a miał stać się kolejną gwiazdą filmów młodzieżowych, nieco mniej bladym Robertem Pattinsonem czy Danielem Radcliffe'em.
Na początku roku, jeszcze przed ogłoszeniem castingu do roli młodego Solo, Ehrenreich zachwycił wszystkich rolą niezbyt lotnego, aczkolwiek mającego dobre intencje gwiazdora westernów Hobie'ego Doyle'a, który stara się wyjść poza własny wizerunek w "Ave, Cezar!" braci Coen. Aktor pokazał się z jak najlepszej strony i udowodnił, że ma fantastyczne wyczucie komediowe, przesłaniając we wspólnych scenach samego Ralpha Fiennesa, będącego w fantastycznej formie. Ehrenreich w kilku zaledwie fragmentach był w stanie pokazać niesamowitą wszechstronność, więc może jeszcze zaskoczyć malkontentów twierdzących, że nie poradzi sobie z rolą Hana.