Od "faszysty" do ikony światowego kina. Trudne początki Clinta Eastwooda

Jest jedną z legend amerykańskiego przemysłu filmowego. Na palcach jednej ręki można by wymienić artystów o mocniejszej pozycji w Hollywood. Kilkadziesiąt ról - w tym wiele ikonicznych - niemal 40 wyreżyserowanych filmów i cztery Oscary zapewniły mu status klasyka. Mimo że pierwsze kroki w branży stawiał jeszcze w latach 50., wciąż kręci filmy, które przyciągają do kin tłumy. Właśnie dlatego z dzisiejszej perspektywy trudno sobie wyobrazić, że przez długie lata cieszył się skrajnie złą prasą, a na jego konto częściej niż nagrody trafiały oskarżenia o szowinizm, seksizm, a nawet faszyzm.

Od "faszysty" do ikony światowego kina. Trudne początki Clinta Eastwooda
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Piotr HanGrzegorz Kłos

30.05.2017 | aktual.: 30.05.2017 14:02

Późniejszy twórca feminizującego "Za wszelką cenę" uznawany był niemalże za ucieleśnienie archetypu męskiego szowinisty i zakochanego w sobie egocentryka. Wielu uważało, że z jego filmów wylewała się pogarda dla kobiet. Współcześnie, gdy emocje opadły, a jego dorobek można analizować na chłodno, takie opinie wydają się być oczywiście przesadzone. Nie zmienia to jednak faktu, że Eastwood nie był niewiniątkiem i solidnie sobie zapracował na przyprawienie takiej gęby. W końcu to w wyreżyserowanym przez niego "Mścicielu" z 1972 r. znalazła się jedna z niewielu scen w dziejach kina, gdzie bohater, z którym widzowie mają się utożsamiać, dopuszcza się gwałtu na bezbronnej kobiecie.

Dziś sam Eastwood dyplomatycznie przyznaje, że nie jest dumny ze wszystkich decyzji reżyserskich, jakie podjął w początkach swojej kariery.

Dobre skutki włoskich wakacji

Droga Clinta Eastwooda do sławy była nietypowa jak na swoje czasy. Pierwsze kroki w biznesie zaczął stawiać tuż po zakończeniu służby podczas wojny koreańskiej, gdzie, wbrew wizerunkowi twardziela, nie powąchał prochu, lecz pełnił bezpieczną i wygodną funkcję instruktora pływania na wojskowym basenie. Po powrocie do kraju zaliczał wiele epizodów i małych rólek, aż uśmiechnęło się do niego szczęście i dostał rolę w westernowym serialu "Rawhide", który szybko przyniósł mu popularność. Następnym krokiem było przejście do bardziej prestiżowego świata filmu. Okazało się, że droga do sławy wiedzie przez Europę.

Obraz
© Getty Images

Włoski reżyser Sergio Leone chciał, aby w planowanym przez niego westernie zagrał jakiś amerykański gwiazdor. Gdy bardziej znani aktorzy odrzucali kolejne oferty, zdecydował zwrócić się do Eastwooda, który po początkowych wahaniach zdecydował się przyjąć tę nietypową propozycję. Nie zraził go fakt, że reżyser nie mówił w ogóle po angielsku, a budżet filmu był tak niski, że aktor musiał zabrać ze sobą własny kostium z "Rawhide". Po latach Eastwood przyznawał, że potraktował to jako pretekst do pierwszej w życiu wycieczki do Europy.

Na szczęście wyjazd zaowocował czymś więcej niż okazałą opalenizną. Sergio Leone (na zdjęciu poniżej) okazał się geniuszem, a mający swoją premierę w 1964 r. "Za garść dolarów" oraz dwie powstałe w krótkich odstępach kontynuacje tchnęły nowego ducha w skostniały i popadający w marazm gatunek. Dziś role w "Trylogii dolarowej" uznawane są za jedne z najbardziej pamiętnych w bogatej karierze Eastwooda.

Obraz
© Getty Images

Potem poszło już z górki. Eastwood odrzucił propozycję zagrania w czwartym kolejnym filmie Leone i zdecydował się podjąć próbę podbicia ojczyzny. Po trzech przebojowych, ale tylko "europejskich" westernach jego nazwisko było znane w Stanach, ale wciąż nie był gwiazdą pierwszej wielkości. Jednak hollywoodzka kariera Eastwooda bardzo szybko nabrała rozpędu. Od premiery pierwszego amerykańskiego filmu z nim w roli głównej w 1968 r. do zdobycia statusu wielkiej gwiazdy minęły jedynie trzy lata. Dokładnie w tym samym czasie pod jego adresem zaczęły padać oskarżenia o mizoginię i narcyzm.

O dwóch takich, co nienawidzili kobiet (rzekomo)

Zanim do tego doszło Eastwood poznał człowieka, którego szybko uznał za swojego mentora. Mowa o reżyserze Donie Siegelu. Obaj dżentelmeni na przestrzeni lat nakręcili wspólnie aż pięć filmów. Ta współpraca ukształtowała Eastwooda jako artystę i reżysera. Siegel był sprawnym rzemieślnikiem, który szybko podejmował właściwe decyzje, bardzo dobrze radził sobie z panującym na planie stresem i nie pozwalał, aby jakiekolwiek nieprzewidziane zdarzenia zakłócały pracę nad filmem. Zawsze miał wszystko rozplanowane i kręcił dokładnie te ujęcia, które chciał później wykorzystać – doskonale wiedział, jaki efekt chciał osiągnąć i nie lubił marnować taśmy filmowej. Takie podejście bardzo imponowało Eastwoodowi. Dzięki podpatrzonym sztuczkom większość jego filmów powstało szybciej i taniej niż zakładał harmonogram – w Hollywood to prawdziwy ewenement.

Również jeżeli chodzi o tematykę poruszaną w kinie obu mężczyzn łączyło wiele. Siegel często kręcił twarde kino, skoncentrowane zazwyczaj na małomównych bohaterach, którzy ponad uzewnętrznianie swoich uczuć i dzielenie włosa na czworo przedkładają działanie. Eastwood później również poruszał się w zbliżonym spektrum tematycznym.

Filmem, który zapoczątkował ich współpracę, był sensacyjny "Blef Coogana" z 1968 r., drugim zaś western "Muły dla siostry Sary" z 1970 r.. Jednak dopiero wraz z premierą trzeciej wspólnej produkcji pojawiły się kontrowersje i Eastwood zaczął być postrzegany jako mężczyzna nieprzychylny kobietom. Fabuła "Oszukanego" opowiada o ciężko rannym żołnierzu armii Północy z czasów wojny secesyjnej, który przypadkiem trafia do położonej na terytorium wroga żeńskiej szkoły z pensjonatem, gdzie staje się źródłem niezdrowej fascynacji wśród większości przebywających tam dziewcząt i kobiet. Szybko zaczyna się rywalizacja o jego względy.

Obraz
© Materiały prasowe

Jest to udany nieoczywisty film i ważna pozycja w filmografii Eastwooda, jednak zaraz po premierze obraz poległ w kinach, gdyż był reklamowany jako film z dużą ilością akcji. Nic dziwnego, że widzowie oczekujący takiego kina, nie polecali znajomym tego niemal gotyckiego, powolnego filmu. Również krytyka chłodno przyjęła "Oszukanego" – określano go mianem skrajnie mizoginistycznego i wyrażającego pierwotny, męski lęk przed silnymi, dominującymi kobietami. Krytycy początkowo zdawali się nie zauważać, że nie tylko postaci kobiece były w "Oszukanym" przedstawiane w złym świetle, postać Eastwooda jest równie albo nawet bardziej odpychająca. Z czasem ten film doczekał się należnego mu szacunku (wkrótce do kin trafi jego remake w reżyserii Sofii Coppoli, którą trudno posądzać o męski szowinizm), co nie zmieniło jednak faktu, że w pewnych kręgach Eastwood zaczął był postrzegany mocno negatywnie.

Nielekki los debiutanta

Sam Eastwood nie robił sobie wiele z tych oskarżeń i kolejnym filmem – będącym zarazem jego reżyserskim debiutem – pt. "Zagraj dla mnie Misty" tylko dolał oliwy do ognia. Fabuła ponownie koncentrowała się bowiem na temacie prześladowania mężczyzn przez kobiety. Na planie w charakterze doradcy przebywał Don Siegel, który dla niepoznaki zagrał też niewielką rolę barmana, dodatkowo "pożyczył" debiutującemu koledze swojego etatowego autora zdjęć. Eastwood wzorował się na swoim mentorze i starał się naśladować jego metody pracy.

Obraz
© Materiały prasowe

Jednak nadzór Siegela nie wystarczył, aby "Zagraj dla mnie Misty" okazało się sukcesem. Dał o sobie znać brak reżyserskiego doświadczenia Eastwooda. Najlepsze stworzone przez niego w późniejszym okresie filmy zbudowane były z niuansów i niedopowiedzeń. Tutaj próżno było szukać jednego i drugiego – kilka sekwencji swoją nieporadnością budziły uśmiech politowania, a prześladowczyni jest postacią tak przerysowaną, że trudno ją traktować na poważnie. "Zagraj dla mnie Misty" zdaje egzamin jedynie jako oglądany z przymrużeniem oka kampowy slasher. Jednak trudno podejrzewać, żeby był to efekt, który Eastwood chciał osiągnąć. Film nie podbił amerykańskich kin. Film co prawda zwrócił się z nawiązką, ale Eastwood po swoim debiucie spodziewał się znacznie więcej. Ugruntowany został jednak jego wizerunek męskiego szowinisty i wroga kobiet.

Obraz
© Materiały prasowe

Zamieszanie wywołane przez „Oszukanego” i „Zagraj dla mnie Misty” jest jednak niczym wobec skandalu, jaki towarzyszył premierze wyreżyserowanego przez Dona Siegela „Brudnego Harry'ego”. Film ten zrobił z Eastwooda megagwiazdę, ale został też uznany za jeden z najbardziej kontrowersyjnych hollywoodzkich filmów lat 70.

Czy Brudny Harry był faszystą?

Początkowo najpoważniejszym kandydatem do roli brutalnego inspektora Harry'ego Callahana był Frank Sinatra. Z czasem ten pomysł upadł i rolę zaproponowano Paulowi Newmanowi. Ten jednak odrzucił propozycję, gdyż scenariusz kłócił się z jego lewicowymi poglądami. Eastwood, gdy tylko trafił do niego skrypt, też zwrócił uwagę, że film wywoła kontrowersje, nie czuł się jednak związany z żadną opcją polityczną i zdecydował się przyjąć propozycję. Aktor wymógł na producentach, aby reżyserię powierzyli Donowi Siegelowi.

Obraz
© Materiały prasowe

"Brudny Harry" okazał się wielkim hitem, publiczność była spragniona filmów o twardzielach, którzy w pojedynkę zaprowadzają porządek, nie przejmując się przy tym przepisami. Zgodnie z przewidzeniami film wywołał jednak wielkie kontrowersje. Zdecydowana większość krytyków nie mogła przejść do porządku dziennego nad faktem, że film gloryfikuje postawę policjanta łamiącego konstytucyjne prawa oskarżonych i wymierzającego sprawiedliwość na własną rękę. Ich zdaniem państwo prawa opiera się na zasadzie domniemania niewinności, więc film, który ją wyśmiewa i potępia, może okazać się bardzo szkodliwy społecznie, a nawet naruszyć fundamenty demokracji.

Tym, co w największym stopniu przeważyło na ugruntowaniu negatywnego wizerunku Eastwooda, był jednak fakt, że "Brudny Harry" rozwścieczył Pauline Kael – kobietę uznawaną za najbardziej wpływowego amerykańskiego krytyka filmowego XX wieku. Dziennikarka (na zdjęciu poniżej) wytoczyła naprawdę ciężkie działa nazywając Harry'ego Callahana faszystą (a warto pamiętać, że w tamtych czasach tego epitetu używano dużo rozważniej niż dziś, więc miał jeszcze większą siłę rażenia). Jej zdaniem z filmu Siegela wynika, że bezmyślna przemoc stanowi najlepsze rozwiązanie problemów z przestępczością, z czym pod żadnym pozorem nie można się zgodzić.

Obraz
© Forum

Kael wypowiedziała Eastwoodowi prywatną wojnę i od tamtej pory zajadle krytykowała praktycznie wszystkie projekty, w które był zaangażowany. Miała zastrzeżenia nie tylko do jego wizerunku macho, ale także do gry oraz umiejętności reżyserskich. Na przestrzeni lat ich wzajemna niechęć zyskała niemal wymiar anegdotyczny. Eastwood – jak na reżysera takiego filmu, jak "Zagraj dla mnie Misty" przystało, stwierdził, że Kael mści się na nim za to, że kiedyś odrzucił jej zaloty. Zaś po tym, gdy w 1991 r. dziennikarka przeszła na emeryturę, w jednym z wywiadów pół żartem pół serio wspomniała, że najbardziej brakuje jej możliwości pisania krytycznych recenzji kolejnych filmów Eastwooda.

Zarówno "Oszukany" jak i "Zagraj dla mnie Misty" oraz "Brudny Harry" trafiły do amerykańskich kin w 1971 r. Dlatego to ten okres zaważył o postrzeganiu osoby Eastwooda przez widzów i krytyków jako archetypu twardego, apodyktycznego samca alfa. Swoje zrobił też konflikt z Pauline Kael, trzeba jednak jasno powiedzieć, że w następnych latach sam Eastwood zdawał się robić praktycznie wszystko, aby podtrzymać ten wizerunek. Wystarczy tutaj wspomnieć chociażby o przywoływanej wcześniej szokującej scenie gwałtu z filmu „Mściciel” (skądinąd jest to dobry western w nietypowym, surrealistycznym sosie, ale zdecydowanie obyłby się bez tej sceny).

Obraz
© Materiały prasowe

Jednak o ile wiele można zarzucać kinu uprawianemu przez „wczesnego” Eastwooda, to oskarżenia o faszyzm i nienawiść wobec kobiet wydają się być obecnie śmieszne. Oprócz wymienionych powyżej filmów, kobiety w filmach Eastwooda traktowane był z szacunkiem i odgrywały istotną rolę w scenariuszach (zwłaszcza te postaci, w które wcielała się aktorka Sondra Locke, wieloletnia życiowa partnerka Clinta). A jeśli chodzi o faszyzm, to jeden z krytyków zajmujących się twórczością filmowca słusznie zauważył, że Brudny Harry Callahan nie przejawia najmniejszych skłonności totalitarystycznych, wręcz przeciwnie – jego niechęć do autorytetów i zwierzchników jest bliska libertariańskiemu anarchizmowi, a jedyną grupą społeczną, jaką chce uciskać, są uzbrojeni kryminaliści.

Jak hartowała się reżyserska stal

Lecz nie zmienia to faktu, że Eastwood w latach 70. i 80. był bardzo nierównym reżyserem. Oprócz filmów dobrych, podpisał swoim nazwiskiem szereg produkcji ocierających się o żenadę. Podstawowym problemem Eastwooda była przesadna chęć wyeksponowania swojej osoby, bardziej mu zależało, aby dobrze wypaść na ekranie niż, żeby film sam w sobie był dobry. Jest to połączenie najgorsze z możliwych w przypadku aktora pełniącego też funkcję reżysera.

Co znamienne, u swojego boku Eastwood praktycznie nie obsadzał wielkich gwiazd kina. Wolał mało znanych wyrobników, bo tylko wtedy miał pewność, że nie przyćmią jego kreacji. Dodatkowo jego podpatrzona u Siegela skłonność do szybkiego kręcenia filmów momentami przybierała karykaturalne rozmiary. Eastwood niemal zawsze wybierał najprostsze rozwiązania reżyserskie, nie zależało mu na wybitności, ważne, aby dany film był "solidny" i – co najważniejsze – z nim samym w centrum wydarzeń. Pieczołowite i żmudne dopieszczanie każdego ujęcia w stylu Sergio Leone nie było w jego stylu.

Obraz
© Getty Images

Pierwszą jaskółką zapowiadającą, że może drzemać w nim potencjał na coś więcej, był "Bird", dramat biograficzny opowiadający o jednym z idoli Eastwooda, muzyku Charliem Parkerze. Sam film nie był do końca udany, ale mimo to zebrał pozytywne recenzje (oczywiście Pauline Kael była innego zdania) i zapowiadał, że Eastwooda może interesować coś więcej niż on sam.

Prawdziwym przełomem był uznawany za arcydzieło western "Bez przebaczenia" z 1992 roku. Można zaryzykować stwierdzenie, że praca nad tym projektem była katalizatorem artystycznych zmian zachodzących w Eastwoodzie. Gdy pierwszy raz przeczytał scenariusz od razu poczuł, że ma do czynienia z tekstem o niezwykłej mocy, wykazał się więc czymś dla siebie niespotykanym – cierpliwością. Po wykupieniu praw do ekranizacji skryptu, odłożył go na półkę czekając aż sam będzie w odpowiednim wieku, aby wcielić się w rolę podstarzałego rewolwerowca. Dodatkowo postawił dobro filmu ponad swoim ego. Czuł, że ma szansę na nakręcenie czegoś wybitnego, więc złamał swoją zasadę i oprócz siebie zaangażował wybitnych aktorów (Morgan Freeman, Gene Hackman, Richard Harris), aby mieć pewność, że wyciągną ze swoich postaci wszystko, co tylko możliwe. Co najważniejsze jednak postanowił bardziej przyłożyć się do zdjęć. Kręcił więcej dubli i przestał zadowalać się najprostszymi rozwiązaniami. Znamienne jest tutaj, że "Bez przebaczenia" zadedykował nie tylko Donowi Siegelowi, ale również Sergio Leone.

Obraz
© Materiały prasowe

W efekcie powstał film wybitny. Pozycja Clinta Eastwooda niemal zmieniła się z dnia na dzień, przestano go postrzegać w kategoriach gwiazdy kina akcji pokroju Arnolda Schwarzeneggera. W latach 90. zdarzały mu się wciąż filmy lepsze i gorsze, ale już w pierwszej dekadzie XXI wieku nakręcił kilka doskonałych dzieł, które ugruntowały jego pozycję jako klasyka amerykańskiego kina. Mowa m.in. o "Rzece tajemnic", "Za wszelką cenę" czy "Gran Torino". Najprawdopodobniej obie kwestie nie mają ze sobą wiele wspólnego, ale warto wspomnieć, że obsypane Oscarami „Bez przebaczenia” miało premierę w kilka miesięcy po tym, gdy Pauline Kael przeszła na emeryturę.

Od kilku lat Eastwood niemal nie pojawia się przed kamerą, jednak jego reżyserska kariera ma się doskonale. Może nie kręci już dwóch filmów rocznie, jak zdarzało mu się w najlepszych czasach, ale wciąż ma wiele do powiedzenia, a jego ostatnie produkcje przyciągają do kin tłumy widzów. Całkiem nieźle jak na reżysera, który przez niemal dwie dekady nie mógł doczekać się pozytywnej recenzji.

Obraz
© Getty Images
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (42)