Odnalazł miejsce stalinowskich zbrodni. Ludzie Putina go za to ukarali
Przypadek Jurija Dmitrijewa jest dowodem na to, jak opresyjna rosyjska władza zakłamuje własną historię. - (...) To część strategii reżimu, by raz jeszcze przedstawić nasz kraj jako obóz otoczony wrogami - mówi historyk w dokumencie Jessici Gorter, który znalazł się w programie Krakowskiego Festiwalu Filmowego.
Po niemal dziesięciu latach pracy, żmudnej przeprawy przez archiwa KGB i tereny Karelli Dmitrijew w 1997 r. odkrył Sadarmoch, miejsce, gdzie za czasów Wielkiego Terroru w latach 1937-1938 zabito ponad 5 tys. więźniów różnych narodowości, w tym polskiej, ukraińskiej, litewskiej i żydowskiej. Później trafił na kolejne szczątki w Krasnyj Borze. Badaniem zbrodni stalinowskich historyk zajął się z prostego powodu - głęboko wierzy, że każdemu należy się godny pochówek. W kolejnych latach zajmował się ustaleniem tożsamości ofiar i spisaniem ich w księdze Memoriału, organizacji pozarządowej broniącej praw człowieka, docenionej w 2022 r. Pokojową Nagrodą Nobla.
Holenderska dokumentalistka Jessica Gorter zaczyna towarzyszyć z kamerą Dmitrijewowi w momencie, gdy w rosyjskich mediach nasilają się ataki pod adresem Memoriału. Pojawiają się głosy o "zagranicznej agenturze", instytucję rozlicza się z ich finansowania. Aż w grudniu 2016 r. uderza się bezpośrednio w Jurija - historyk zostaje oskarżony o sporządzanie pornografii dziecięcej. Powodem oskarżenia mają być nagie zdjęcia adoptowanej 11-letniej córki.
Sprawa Dmitrijewa - zwiastun
Mimo rozsądnego tłumaczenia, że zdjęcia powstały w wyniku medycznego monitorowania dorastania dziewczynki, u której wcześniej zdiagnozowano wychudzenie i opóźnienie w rozwoju fizycznym, Dmitrijew nie miał wątpliwości, że zarzuty prokuratorskie miały na celu uciszenie go na dobre.
- Sfabrykowali to w czysty sposób, bo wszystkie posiedzenia sądu odbywały się za zamkniętymi drzwiami. Każdy mógłby zgadnąć, na czym były oparte oskarżenia prokuratora. Nikt nie chciał słuchać naszych argumentów w obronie. Niestety tak wygląda nasza rzeczywistość - mówił przed kamerą w filmie "Sprawa Dmitrijewa".
Polityczny aspekt to jedno, ale jak przyznaje bohater dokumentu, największą karą było odcięcie go od dorastającej córki. Ta wróciła do swojej biologicznej babki, która wcześniej nie wywiązywała się należycie z opieki i odebrano jej dziewczynkę. Wcześniej mężczyzna rozstał się z żoną, która po adoptowaniu Nataszy rozmyśliła się i chciała oddać ją do domu dziecka.
- Nie boję się o przyszłość. Najgorsze, co mogło mi się przydarzyć, już się wydarzyło: zabrali mi Nataszkę. Po raz kolejny ona straciła rodzinę i przez to wróciła do życia, z którego uwolniłem ją 8 lat temu - wyznał przed reżyserką.
Po kilku miesiącach aresztu, Dmitrijew został wypuszczony do domu, gdzie miał oczekiwać na wyrok, co dawało nadzieję na oczyszczenie go z pornograficznych zarzutów. W marcu 2018 r. historyka uniewinniono, ale adoptowana dziewczynka wraz z babcią zniknęły w tajemniczych okolicznościach. Jak podejrzewa bohater filmu, Nataszę uwięziono i poddano psychologicznej manipulacji. Po kilku miesiącach Jurij usłyszał kolejny zarzut wyssany z palca: o przymuszanie nieletniej córki do czynności seksualnych. Tym razem wymierzono surową karę - 15 lat w kolonii karnej w Mordovii, dawnej części stalinowskiego łagrów.
Sceptycy, niedostrzegający skali rosyjskiej propagandy, mogą zastanawiać się, dlaczego Dmitrijew miałby być tak niewygodny dla władz. Fakty mówią jednak same za siebie. Mimo że Sadarmoch został uznany przez świat za miejsce stalinowskich zbrodni, rosyjska prokuratura i zespół ekspertów po 5 latach od odkrycia, nie podając przyczyny, porzucili prace nad uznaniem statusu tego miejsca. Zaś w prokremlowskich mediach coraz częściej zaczęły pojawiać się teorie, że w Sadarmoch mordowali Finnowie za czasów II wojny światowej. W 2018 r. wszczęto wykopaliska, by udowodnić tę hipotezę.
Siergiej Koltyrin, dyrektor miejscowego muzeum, który otwarcie odrzucił fińską wersję wydarzeń, kilka miesięcy później został skazany za pedofilię na 9 lat więzienia. Trudno uznać to za kolejną, niezwiązaną ze sobą próbę brutalnego dyskredytowania oponentów obozu władzy.
Ostatecznie w grudniu 2021 r. moskiewski sąd nakazuje likwidację Memoriału, uznając ją za dzieło "zagranicznej agentury". Organizacja kontynuuje swoją pracę poza granicami Rosji, część zadań przeniesiono np. do Polski.
Dmitrijew nie ma wątpliwości, dlaczego ludziom Putina tak bardzo zależy na tuszowaniu bolesnej historii własnego kraju.
- Przepisywanie historii Sadarmochu na nowo to część strategii reżimu, by raz jeszcze przedstawić nasz kraj jako obóz otoczony wrogami. Cel? Umocnić swoją siłę. Zastraszona ludność zawsze będzie szukać wsparcia u silnego przywódcy. Miejmy nadzieję, że ograniczą się do zastraszania naszych sąsiadów i sytuacja nie wymknie się spod kontroli - mówił w marcu 2020 r.
Jak wiemy, nadzieje rosyjskiego historyka się nie ziściły. Propaganda Kremla znalazła ujście w postaci ataku na sąsiednią Ukrainę. A sam Dmitrijew w kolonii karnej niedawno musiał wybierać pomiędzy 20-kilogramową paczką z najpotrzebniejszymi przyborami a parą okularów. Wybrał okulary. Potrzebuje ich do czytania dokumentów i przygotowania się do apelacji.
Marta Ossowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Film "Sprawa Dmitrijewa" bierze udział w Międzynarodowym Konkursie Filmów Dokumentalnych 63. Krakowskiego Festiwalu Filmowego.