Oscary 2018: Akademia otwiera się na kobiety, Afroamerykanów i gejów
Pozytywny brak zaskoczeń. Tak można skwitować nominacje do jubileuszowej, bo dziewięćdziesiątej edycji Oscarów. Widać wyraźnie, że Akademia otworzyła się na kino niezależne, o czym najlepiej świadczy fakt, że przewrotny horror "Uciekaj!" otrzymał cztery nominacje, a debiut 34-letniej Grety Gerwig – aż pięć. Zresztą powodów do zadowolenia jest więcej.
Najwięcej nominacji, bo aż trzynaście zgarnął Guillermo del Toro za świetnie ocenianą za Oceanem baśń "Kształt wody" (polska premiera 16 lutego). Zgodnie z oczekiwaniami świetnie poradził sobie najwolniejszy blockbuster wszech czasów, czyli "Dunkierka" Christophera Nolana (osiem nominacji), udane "Trzy billboardy za Ebbing, Missouri" (siedem nominacji) oraz "Czas mroku" i "Nić widmo" (po sześć nominacji).
Ale chyba najlepszą wiadomością tegorocznych nominacji – obok polskiego akcentu - jest pięć nominacji dla Grety Gerwig. Jej "Lady Bird" to kapitalny słodko-gorzki komediodramat o dojrzewaniu nastolatki w katolickim liceum, który jeszcze kilka lat temu nie miałby szans na nominację. Dlaczego? Greta Gerwig jest w historii Oscarów dopiero piątą kobietą, która walczy o tytuł najlepszej reżyserki. Gdy weźmie się pod uwagę, że ma dopiero 34 lata, wypada uznać, że Oscary otworzyły się na świeżą krew i - kobiety.
Kobietą jest także współautorka polsko-brytyjskiego "Twojego Vincenta", Dorota Kobiela, która tuż po ogłoszeniu wyników powiedziała wprost, że dziś cieszy się, że jest kobietą. Nominacja dla tego filmu cieszy także z innych względów – to docenienie tysięcy godzin pracy olbrzymiego zespołu. 125 artystów odmalowało ręcznie każdą z 65 tys. klatek filmu. Wielu z nich to Polacy, którzy dzięki nominacji dostaną sporą dawkę motywacji. Każdy z nich może powiedzieć, że był nominowany do Oscara.
Dobrą wiadomością są trzy nominacje dla "Uciekaj!", doskonale ocenianego niezależnego horroru Jordana Peele'a– filmu wyreżyserowanego i zagranego w dużej mierze przez czarnoskórych artystów. Kolejny dowód na to, że Akademia przestaje faworyzować białych.
Cztery nominacje otrzymały "Tamte dni, tamte noce", wybitny włosko-francusko-amerykański sensualny melodramat Luci Guadagniniego,gejowskie love story - wątek homoerotyczny jest dużo odważniej zaprezentowany niż w ubiegłorocznym "Moonlight", który otworzył (zresztą nie pierwszy raz, wcześniej była "Tajemnica Brokeback Mountain") najbardziej mainstreamową nagrodę filmową na temat homoseksualności.
Ale nie wszystko złoto, co się świeci. Kto widział "Disaster Artist", ten raczej nie ma wątpliwości, że grającemu główną rolę Jamesowi Francowi (także reżyserowi) nominacja należała się jak psu buda. Rola ta przyniosła mu Złoty Glob, ale na gali Oscarów Franco będzie musiał pocałować klamkę, a wszystko najprawdopodobniej przez oskarżenia o molestowanie, zaadresowane do niego na Twitterze. Sprawa nie miała finału w sądzie, ale najwyraźniej członkowie Akademii nie chcieli ryzykować – a nuż okaże się, że rzeczywiście molestował. Jak to się nazywa? Asekuracja? Hipokryzja?
Ale summa summarum, Oscarów stają się bardziej różnorodne i wielogłosowe. Akademia, niegdyś konserwatywna, zdominowana przez białych mężczyzn, wpuszcza na salony kino kobiet, Afroamerykanów, poruszające bez ogródek wątki homoerotyczne. Od tego trendu - daj nam, panie Boże - nie ma odwrotu.