Paweł Deląg wspomina pierwsze spotkanie z hollywoodzką gwiazdą. Jedno zdanie sprawiło, że stali się przyjaciółmi
Miał sławę, pieniądze i tytuł pierwszego amanta polskiego kina. Paweł Deląg mierzył jednak wyżej i postanowił podbić zagraniczne rynki. W rozmowie z WP aktor przybliża kulisy pracy w Europie i wspomina zaskakujące spotkanie z hollywoodzką gwiazdą. Zdradza również, dlaczego zrezygnował ze świetnie prosperującej kariery w Rosji.
19.07.2024 | aktual.: 19.07.2024 11:48
Patrząc na aktorskie CV Pawła Deląga, można pokusić się o stwierdzenie, że kariera za granicą była mu pisana, bo pomimo sukcesów w Polsce, pierwsze kroki w filmowym świecie stawiał właśnie w międzynarodowych produkcjach - w 1992 debiutował w głównej roli w austriacko-węgierskim filmie "Śmierć w płytkiej wodzie", a następnie pojawił się w kultowej "Liście Schindlera" Stevena Spielberga. W połowie lat 90., gdy jego kariera nad Wisłą nabierała już tempa, zdążył jeszcze wziąć udział w dwóch francuskich obrazach: "Sortez des rangs" i "Królowa Złodziei".
Jednak coraz większa popularność w Polsce i angaże w dużych lokalnych produkcjach odstawiły na boczny tor zagraniczne wojaże na niemal dekadę. W połowie lat 2000. Deląg uznał, że najlepiej dla jego rozwoju będzie poszukać szans poza granicami kraju, w którym, owszem, nie mógł narzekać na ilość propozycji zawodowych, ale większość z nich sprowadzała się do ról amantów. A to szufladka, z której chciał jak najszybciej się wydostać.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wyjść z szuflady
- Zostałem szybko zaszufladkowany i producenci czy reżyserzy nie wykonali, w moim mniemaniu, takiego podstawowego wysiłku, żeby zaproponować aktorowi nieco bardziej różnorodne role. W ostatnim czasie to się może trochę zmieniło, ale wtedy właśnie to za granicą miałem okazję grać różne postacie i zmierzyć się z wieloma gatunkami: od kina akcji, przez kino historyczne, melodramaty, na komediach kończąc. Sam o sobie jako aktorze myślę, że wymykam się próbom zaklasyfikowania i ciągle eksperymentuję, chętnie przyjmując rolę, które są wyzwaniem. W Polsce do tej pory tak naprawdę nie znaleziono na mnie pomysłu - tłumaczy w rozmowie z WP Deląg.
W 2005 aktor postanowił, że czas obrać nowy kierunek i wybór padł na Francję, gdzie miał już przecież okazję grać i ponadto świetnie mówił po francusku. Po przyjeździe do Paryża i kontakcie z rekomendowanym mu agentem ten wysłał go na casting do "Les femmes d’abord", komedii o czworokącie miłosnym w reżyserii Petera Kassovitza z uwielbianą przez Francuzów Clémentine Célarié w obsadzie. Polak wygrał casting i wkrótce rozpoczął zdjęcia w Marsylii. To otworzyło mu drzwi do kolejnych produkcji, m.in. roli Jurgena w "Tak bardzo się nienawidziliśmy" Francka Apprederisa. Przy okazji tego obrazu Polak miał okazję przekonać się o panujących we francuskim świecie filmowym zwyczajach.
- We Francji był taki zwyczaj, że w momencie, gdy zapadała decyzja o obsadzeniu aktora w konkretnej roli lub poważnie się nad tym zastanawiano, już po castingach organizowano wspólne spotkanie, które dla twórców było niezwykle ważne. Byłem zapraszany na kolacje, z reguły z agentem, gdzie my już wiedzieliśmy, że producenci i reżyserzy są poważnie zainteresowani, ale chcą cię bliżej poznać, już tak bardziej prywatnie - jaki jesteś, co myślisz, co czujesz, jakie masz poczucie humoru, stopień elegancji czy znajomości języka. W czasie kolacji z Frankiem Apprederisem zauważyłem, że napisał coś na karteczce i podał ją producentce pod stołem. Potem kiedy już się z nią zaprzyjaźniłem, podarowała mi tę karteczkę i było na niej napisane "to jest mój Jurgen" - wspomina nietypowe spotkanie aktor.
Produkcja przyciągnęła uwagę nie tylko widzów, ale i producentów. Deląg nawiązał współpracę z firmą Indigenes Production i uznanym duetem reżyserko-producenckim Fabrice Hourlier & Stéphanie Hauville, co zaowocowało realizacją kolejnych filmów, w tym "Le destin de Rome" gdzie wcielił się w Marka Antoniusza. Podczas prób z oryginalnym scenariuszem w języku francuskim Deląg zaproponował reżyserom i obsadzie, aby zrealizować ten fabularyzowany dokument w całości… po łacinie.
- Początkowo wszyscy złapali się za głowę, ale potem faktycznie zrealizowaliśmy ten film w języku łacińskim. Mi było dość trudno na własne życzenie, bo moja postać miała ogromne monologi. (śmiech) Trzeba było się z tą łaciną zaprzyjaźnić i pomógł mi w tym mój znajomy zakonnik pauliński Sebastian Matecki - zdradza w rozmowie z WP.
Pomysł Deląga, aby zagrać wszystko po łacinie, zakończył się sukcesem, bo obecni na premierze filmu profesorzy z Sorbony, w tym historycy i znawcy starożytności, byli zachwyceni efektem końcowym, a jeden z nich wyróżnił nawet Polaka i stwierdził, że "w wydaniu Deląga język łaciński brzmi tak, jak prawdopodobnie brzmiał w oryginale".
- Usłyszawszy to, zacząłem się oczywiście śmiać, podziękowałem i powiedziałem, że artykulację i sposób posługiwania się tym językiem zawdzięczam głównie polskim zakonnikom, więc to im trzeba złożyć te podziękowania, a już tak precyzyjniej to Matce Boskiej z Jasnej Góry - wspomina z uśmiechem.
"Casting to wielkie święto"
Na papierze wszystko to brzmi bardzo lekko i łatwo, ale za zagranicznymi sukcesami Deląga kryje się nie szczęście, a ciężka praca w postaci 25-30 castingów rocznie, w których brał udział.
- W Polsce casting to dla mnie wielkie święto, robię go raz na pięć lat. Za granicą to jest podstawa. Spotykają się, interesują, chcą poznać, wybrać - jak już jest casting, to mam poczucie, że to nie jest pro forma, a autentyczne poszukiwanie aktora, który może zagrać rolę. Zawsze wyznawałem zasadę "Sky is the limit", podchodziłem do tego śmiało i bez kompleksów. Pracowałem ze znakomitymi aktorami, dużo się od nich nauczyłem i zawsze miałem z tego ogromną satysfakcję. Możliwość podpatrywania jak oni pracują, możliwość rozmów z aktorami, reżyserami, producentami z różnych kultur… One naprawdę wzbogacają człowieka i budują nową przestrzeń i sposób patrzenia, przede wszystkim na siebie samego, ale również na film i kino. Aktorowi okazywane jest zainteresowania, czuć w tych ludziach taką ciekawość i wręcz fascynację aktorem i to są niezapomniane spotkania - zapewnia w rozmowie z nami aktor, pytany o różnicę między polskim a zagranicznymi rynkami.
U boku gwiazdy
Jednym z takich niezapomnianych spotkań była na pewno współpraca z Faye Dunaway na planie "Karolci". Początkowo Delągowi miała partnerować Nastassja Kinski, ale po ataku na World Trade Center we wrześniu 2001 aktorka zrezygnowała, a produkcja filmu została wstrzymana na niemal dekadę. Po reaktywacji na miejsce Kinski zaproszono właśnie Dunaway i hollywoodzka gwiazda przyleciała do Warszawy, aby rozpocząć zdjęcia. Pierwsze sceny miały być realizowane nocą i wszyscy w napięciu oczekiwali na start i spotkanie z Dunaway, w tym również Deląg. W końcu, po wielu godzinach przygotowań, aktor został zaproszony do garderoby gwiazdy, aby oficjalnie ją poznać. Jakież było jego zdziwienie, gdy został przywitany przez nią… krzykami i atakiem histerii. "Kim ty jesteś?! Jak śmiesz tutaj wchodzić?! Nikt cię tu nie zapraszał, wynoś się!" - miał usłyszeć. Co więcej, kilka chwil później, reżyser poinformował Deląga, że pierwszą wspólną scenę zagra… bez swojej partnerki.
- Pomyślałem sobie "o nie, to co ona jest taką gwiazdą, że nie zasługujemy na jej obecność?". Zrobiłem tę scenę i niebawem Faye przybiegła na plan, aby nagrać swoją partię. Ja jej oczywiście asystowałem, patrzyłem na nią czując głęboki niesmak, gdyż dla mnie takie zachowanie to był szczyt arogancji - wspomina.
Kolejnego dnia sytuacja się powtórzyła i ponownie zaproszono Deląga do garderoby Dunaway. Tym razem jednak obyło się bez krzyków, a w ich relacji nastąpił przełom.
- Przyszedłem do garderoby, ona nie była jeszcze gotowa i szykowała się na krześle z mejkapem. W międzyczasie rozmawiałem z moim agentem, opowiadając mu, że mam takie przygody z wielką gwiazdą z Ameryki. Rozmowa była ironiczna, z pewną dozą humoru. Rozmawiałem z nim po francusku, co usłyszała Faye i kiedy odłożyłem telefon, zapytała: Parles vous français? I się zaczęło! Okazało się, że jest ogromną frankofilką i kocha język, literaturę, Paryż i wino. Cała rozmowa zamieniła się w coś fantastycznego i to wyraźnie zmieniło nasze relacje, bo jak weszliśmy na plan, to już jak najlepsi przyjaciele. Szczęśliwa, uśmiechnięta, życzliwa i kreatywna. Widać było, że się bawi, a ja razem z nią i to było bardzo inspirujące, pełne kreatywności i radości tworzenia.
Sen o Hollywood?
A skoro przy Hollywood jesteśmy, to zasadne wydaje się pytanie, czemu Deląg, w przeciwieństwie do wielu swoich kolegów i koleżanek z branży, nigdy nie zdecydował się na próbę podbicia amerykańskiego przemysłu filmowego?
- W 1999 dostałem taką propozycję ze Stanów i namawiano mnie, abym spróbował, bo warto. Miałem nawet spotkanie z agentem, jednym, drugim, ale dokładnie wtedy pojawiła się oferta z "Quo Vadis", więc powiedziałem, że muszę wrócić do kraju i skończyć ten film. To zajęło rok, a później to się jakoś nigdy już nie napatoczyło. W kolejnych latach miałem dużo pracy najpierw we Francji, potem na Wschodzie, w międzyczasie jeszcze produkcje brytyjskie, amerykańsko-holenderskie, kręcone w różnych miejscach, nie tylko w Europie, bo i na przykład w Tajlandii czy Wietnamie, więc nie miałem jakoś poczucia, że czegoś mi brakuje. W związku z tym nigdy nie nastawiałem się na to, żeby spróbować w Hollywood, ponadto zdawałem sobie sprawę, że jako aktor europejski będę zawsze mówił z akcentem, co pewnie byłoby sporym utrudnieniem i, mówiąc nieładnie, nie chciało mi się do tego zabierać - tłumaczy.
Zobacz także
Deląg i Rosja
Mówiąc o zagranicznej karierze Pawła Deląga, nie sposób nie wspomnieć o jego aktywności na wschodnim rynku - na jego koncie widnieje ponad 60 produkcji rosyjskich, białoruskich i ukraińskich. Szczególnym zainteresowaniem cieszył się w Rosji, gdzie miał status prawdziwej gwiazdy, z czym wiązały się zarówno blaski, jak i cienie. Oznaczało to nie tylko intratne propozycje i ciekawe role, ale i zainteresowanie mediów, które rozpisywały się o jego życiu prywatnym i chętnie spekulowały o rzekomych relacjach z filmowymi partnerkami. W 2018 Polak podjął jednak decyzję o wstrzymaniu kariery w Rosji w obliczu działań reżimu Putina i na ten moment nie chce wracać wspomnieniami do pracy na tamtejszym rynku.
- Myślę, że to nie jest czas na rozmowę o kinematografii i kulturze rosyjskiej, bo moje stanowisko w stosunku do kina rosyjskiego jest w tej chwili bardzo ekstremalne. Niestety, okazało się, że za Czechowem, Dostojewskim i Bułhakowem stoją bandyci, którzy w tej chwili rżną, zabijają i palą Ukrainę, grożą Europie otwartą wojną i mamy do czynienia z faszyzmem. Dla wszystkich to głęboki szok, nawet dla Europy, która do pewnego momentu wierzyła w to, że z Rosją można i warto pracować, bo jest wymiana kulturowa i ekonomiczna. Wszyscy się grubo pomyliliśmy - podsumowuje gorzko.
Deląg twórca
Deląg w ostatnich latach zajął się również reżyserią i produkcją, a w jego portfolio znajdują się już trzy, bardzo dobrze przyjęte, pozycje - fabularyzowany film dokumentalny "Zrodzeni do szabli", krótkometrażowa fabuła "Pani Basia" i dokument "Wszystko będzie dobrze". W drodze są kolejne, w tym dwie dotykające sytuacji za wschodnią granicą i wydarzeń z lat 2014 i 2022.
- Nie rezygnuję oczywiście z aktorstwa i będę skwapliwie wykorzystywał szanse, które się pojawią, natomiast faktycznie ta reżyseria trochę powoli przejmuje moje serce. Gdy myślę sobie o tym, kim jest aktor, to myślę, że to jest ktoś, kto opowiada historie. I teraz chcę opowiadać swoje własne. O człowieku, który jest w stanie pokonywać swoje słabości, odnieść moralne zwycięstwo w świetle gwałtownych zdarzeń historycznych i politycznych. Chciałbym robić kino, które jest zajmujące i dobrze zrealizowane, ale przede wszystkim kino, które niesie nadzieję i dotyka ludzkiej intymności na bardzo głębokim poziomie.
Kariera Pawła Deląga to żywy dowód tego, że jeżeli nie dostaje się szans na pokazanie swojego talentu w pełnej krasie, to trzeba po nie po prostu sięgnąć. A czasami nawet samemu je stworzyć… Jesteście ciekawi, co jeszcze pokaże przed i za kamerą?
Piotr Grabarczyk, Wirtualna Polska