Perkusista Dżemu przez 30 lat szukał wymówek. W końcu spełnił swoje marzenie
Legendarny perkusista Michał "Gier" Giercuszkiewicz uciekł przed nałogiem w Bieszczady. Przez 30 lat walczył ze swoimi demonami, aby w końcu nagrać autorską płytę. - Chciał ratować Ryśka Riedla, sprowadzić go do siebie w góry, ale on się na to nie zdecydował - mówi WP reżyser dokumentu "30 lat wymówek" Armand Urbaniak.
Marta Ossowska, Wirtualna Polska: Przy "30 latach wymówek" pełnisz rolę nie tylko reżysera, ale i operatora, scenarzysty, montażysty i koproducenta. Dlaczego tak pochłonął cię ten projekt? Jak to się stało, że postanowiłeś zrobić dokument o Michale "Gierze" Giercuszkiewiczu?
Armand Urbaniak: Poznałem Michała pracując jako operator przy serii dokumentalnej "Poza cywilizacją", realizowanej dla Discovery. Portretowaliśmy osoby, które żyją w odosobnieniu i na własnych warunkach tak jak "Gier" na swojej tratwie na jeziorze w Bieszczadach. Program, który robiliśmy był ciekawy, ale czułem, że telewizyjna konwencja, nie oddaje bogactwa historii Giercuszkiewicza. Gier powiedział mi wtedy, że chce nagrać własną płytę, która miała być jego dziełem życia. Okazało się, że taką obietnicę składał już 30 lat temu Tomkowi Dziubińskiemu z Metal Mind Productions i wciąż ten pomysł wisiał w powietrzu.
Zobaczyłem wtedy w Michale bohatera, który po wielu latach zbierania doświadczeń jest gotowy podjąć wyzwanie. Po 30 latach pracy zawodowej ja też byłem gotów podjąć się odpowiedzialności i umówiliśmy się z Michałem na film. Firma Inbornmedia House również podjęła się wtedy odpowiedzialności i została producentem filmu "30 lat wymówek".
"Przyszedłem do Dżemu jako gwiazda, to im zależało, żeby ze mną grać". Czy w tych słowach "Giera" nie ma przesady?
Przed Dżemem Michał grał w zespole Kwadrat, który tworzył jedne z najbardziej skomplikowanych figur rytmicznych i melodycznych w polskim rocku. Żeby móc tam grać na perkusji, trzeba było być wirtuozem. Oglądając dziś ich występ z 1980 r. "Jazz Rock Session III" emitowanym w programie TVP "Studio 2", widać, że Michał był w doskonałej formie. No i właśnie w tamtym okresie zauważył go Riedel i zaczął namawiać, aby dołączył do raczkującego Dżemu. Choć "Gier "miał już wtedy wysoką pozycję w znanym zespole, porzucił ją dla czegoś nowego, co ewidentnie go fascynowało.
I od razu pierwsza nagrana wspólnie płyta "Cegła" stała się kultowa. Zaczęła się złota era Dżemu.
Choć nie była ona długa, bo po nagraniu drugiej płyty "Absolutely Live" menadżer wyrzucił Michała z zespołu.
Dlaczego?
To był już czas, kiedy narkotyki były ich codziennością. Zespół miał zarezerwowane studio do nagrań w Warszawie, miała powstać kolejna płyta Dżemu. Niestety zabrakło "towaru". Na miejscu nie znali kogoś, kto mógłby im go zapewnić, więc Riedel wysłał "Giera" do Katowic. Michał po drodze gdzieś pobłądził. Spóźnił się na sesję nagraniową, pieniądze za wynajem studia poszły w błoto i taki był oficjalny powód rozstania z Dżemem. Ale tak naprawdę to tych narkotyków robiło się za dużo w zespole i chcieli chronić Ryśka.
Z tego narodziły się potem plotki, że "Gier" był odpowiedzialny za śmierć Riedla?
Michał jako pierwszy zaczął ćpać, ale mówił mi, że nigdy nie chciał częstować Ryśka, nie wciągał go w to, on sam chciał brać. To była jego decyzja. Tak samo Michał nie miał wpływu na śmierć Riedla, o co go podejrzewano. Na pewno takie oskarżenie go bolało i jeszcze wzmocniło jego potrzebę izolacji w Bieszczadach, ale w którymś momencie żona Ryśka ucięła te spekulacje, mówiąc publicznie, że to nie jest prawda i aby wszyscy dali Michałowi spokój. Znam prawdę wprost od Michała, który mówi jak było w filmie. Z moich dodatkowych rozmów z przyjacielem i producentem muzycznym Leszkiem Winderem i Marcinem Sitko, autorem biografii Riedla, wynika, że Rysiek zmarł po przyjęciu środków nasennych, które dostał od współpacjenta ze szpitala, a nie od działki heroiny przyniesionej przez kogoś z zewnątrz.
Czy rzeczywiście "Gier" szukał tytułowych wymówek, aby nie wydać płyty? Jaką rolę w tym odgrywała walka z nałogiem?
Izolacja w Bieszczadach była jego odwykiem od heroiny. Nie chciał iść do żadnego ośrodka, działać w grupie pod opieką lekarzy. Zastosował swoją terapię poprzez kontakt z przyrodą. Kilka razy, gdy powracał do Katowic, łamał się i znowu grzał. Ale zawsze wracał w Bieszczady, nawet prosto z koncertu, bo wiedział, że tam nie ulegnie pokusom. W ten sam sposób chciał ratować Ryśka Riedla, sprowadzić go do siebie w góry, ale on się na to nie zdecydował. Nie miał w sobie tyle siły co Michał i niestety umarł w mieście.
To jedna z pierwszych wymówek "Giera". Co z pozostałymi?
Był człowiekiem, który nie potrafił wziąć odpowiedzialności za tak duży projekt. Wyznał mi kiedyś: "no bo nagrywanie płyty to jest taka sytuacja, że jest milion rzeczy, które chcesz zrobić dobrze… i wtedy cały ten ciężar spada ci na głowę i wszystko się w tej głowie pier****." I tak zawsze coś po drodze Michała zniechęcało, albo przerażało do tego stopnia, że się wstrzymywał. Chciał nagrać bieszczadzką suitę, muzykę przyrody - po prostu autorskie dzieło. Nie miał w sobie natomiast tej namiastki producenta, po prostu był artystą - czasem leniwym, bardzo wybrednym, nieskoncentrowanym na regularnej pracy, tworzącym tylko w natchnieniu. Często nagrywał jakiś kawałek, a potem odkładał go na półkę… Michał był bardzo krytyczny wobec siebie oraz innych.
W 2005 r. był już bardzo blisko uwieńczenia swojego dzieła. Sprowadził instrumenty, przyjechali muzycy i wokalistka. Byli jeszcze umówieni z Józefem Skrzekiem, że on pojawi się ze swoimi klawiszami, którymi wypełni muzyczną przestrzeń. Niestety Skrzekowi coś wtedy ważnego wypadło i nie mógł przyjechać. Mimo tego nagrali tę sesję. Michał przesłuchał ją potem z Leszkiem Winderem i stwierdził, że niestety to się nie nadaje na jego płytę. I tak mijały lata...
Widać to w filmie, gdy w trakcie przygotowań do nagrań "Gier" mówi, że nie potrafi wprowadzić się w odpowiedni stan. Swoją obecnością z kamerą dodatkowo go rozpraszałeś, czy jednak śledzenie jego poczynań go mobilizowało?
W pewnym stopniu mobilizowała go obecność kamery i świadomość, że jesteśmy umówieni na film o tworzeniu płyty. Wiedział, że jeśli tego nie dokona, zostanie to nagrane, ale Michał zawsze żył swoim rytmem. Nie byłem w stanie go niczym zaburzyć, chociaż początkowo próbowałem. Przyjeżdżałem na zdjęcia z planem, jakimiś pomysłami scen do realizacji. Ale to nie zdawało egzaminu. Gier nie cierpiał być "ustawiany" i odmówił powtarzania czegokolwiek. Najważniejsza była dla niego niczym nieskrępowana wolność. "Bo, żeby dobrze grać, trzeba się dobrze czuć!" – mówił i dalej poszukiwał dźwięków i tego dobrego samopoczucia właśnie.
Same Bieszczady są właściwie jednym z bohaterów twojego filmu.
Bo Michał z tą przyrodą i duchem Bieszczad żył praktycznie w symbiozie, bardzo cenił to miejsce. Cieszył go kolejny podmuch wiatru, odgłosy zwierząt, ptasi rejwach, kapiący deszcz. Wszystkie te dźwięki inspirowały go do myślenia o muzyce. Teraz wydaje mi się, że on potrzebował tego długiego czasu, aby osłuchać się z każdym dźwiękiem, żeby dojrzeć do stworzenia swojej płyty. Mój opiekun artystyczny Jacek Bławut ładnie powiedział, że płyta Michała jest ślubną obrączką, którą zakłada swojej wybrance, czyli Pani Przyrodzie.
"Gier" odszedł jako artysta spełniony?
Ten uśmiech i radosne oczy Michała pod koniec nagrań, gdy był już w terminalnym etapie choroby, a jednocześnie udało mu się ukończyć jego 30-letni projekt z płytą, to był chyba jego moment spełnienia.
A ty czujesz się spełniony po premierze filmu? Bo też latami odkładałeś zrobienie swojej pierwszej produkcji na później.
Tak. Cieszy mnie, że udało się opowiedzieć o wielkim wysiłku Michała i jego trudnej drodze do celu. Cieszą mnie wrażenia z premiery, czyli żywa reakcja publiczności oraz gratulacje od Józefa Skrzeka, który był gościem specjalnym. Bardzo mnie to cieszy!
Poza tym wcześniej, pracując jako operator czy współreżyser zawsze chowałem się za czyimiś plecami. Teraz musiałem odważyć się na przejęcie pełnej odpowiedzialności za film. Cieszę się, że spotkałem takiego wspaniałego bohatera, jakim był "Gier". Jestem mu bardzo wdzięczny za to, że w pewnym sensie mnie ośmielił i wzmocnił. Jego heroiczna postawa wyciągnęła mnie ze spirali moich własnych wymówek.
Film znalazł się w Konkursie Polskim Krakowskiego Festiwalu Filmowego, który odbywa się stacjonarnie w dniach 29.05.-5.06. i online w dniach 3-12.06.
Marta Ossowska, dziennikarka Wirtualnej Polski