Trwa ładowanie...
d3pt2ap
04-03-2011 16:37

Poeta na festynie

d3pt2ap
d3pt2ap

Andrzej Saramonowicz nie wie co prawda, jak się pozbyć cellulitu, ale szarych komórek – owszem. Jego sposób jest stosunkowo prosty – ot, dwugodzinna terapia szokowa, w trakcie której siedzimy w fotelu i spoglądamy na szereg drętwych, przypadkowo połączonych ze sobą sekwencji. Efekt jest zdumiewający! Po seansie możemy poczuć się faktycznie ubożsi – dosłownie, bo o kilkanaście złotych za bilet, ale i duchowo – bo oto doświadczyliśmy pustki, i to nie byle jakiej, bo wszechogarniającej.

Eksperyment, jakiemu Saramonowicz poddał swoją publiczność, nie powiódł się. Statystyka jest dla niego bezlitosna. Tłumy nie uderzyły do kas, pieczętując tym samym kolejną klapę finansową w jego karierze. Czego to dowodzi? Ano tego, że pan S. – dzisiaj reżyser, niegdyś krytyk filmowy – minął się z powołaniem. Powinien zostać politykiem, bo potrzebami swojej publiczności, niczym macher w garniaku, nie jest zatroskany. On wie lepiej, czego nam trzeba. A przynajmniej tak mu się wydaje.

Problem „…cellulitu” nie polega na tym, że Saramonowicz postanawia, jak powtarza w wywiadach, podnieść współczesną polską komedię do pułapu intelektualnej dysputy. Ba! Taki zabieg byłby nawet mile widziany. Ale Saramonowicz, wchodząc z butami w populistyczny kanon, nie wskazuje mu żadnej alternatywy. Staje po jego środku, niczym zblazowany poeta na festynie disco-polo, i uprawia własną sztukę. Jest mądrzejszy od swojej publiczności, dlatego nie czeka na jakąkolwiek reakcję, o aprobacie nie wspominając.

Popis jego kinofilskiej (tak, tu trzeba przyznać – Saramonowicz zna i lubi kino, zwłaszcza gatunków) erudycji okazuje się tyleż samolubny, co zwyczajnie nietrafiony. Wachlarz filmowych cytatów i znajomość konwencji nie starczają na długo; mało tego, nie sprawdzają się w obrębie lokalnej komedii pomyłek, która swoją językową wyniosłość stawia ponad humorystyczne inklinacje. Nic się tu nie klei, działając na zasadzie rażących kontrastów.

d3pt2ap

Używanie trudnych słów nie czyni bohaterek mądrzejszymi, zaś lejące się z ekranu „kurwy” nie stymulują żadnego rozluźnienia. Świetnie dobrane aktorskie trio (Kluźniak-Hirsch-Boczarska) rozmywa się pośród czczej gadaniny. Techniczne zaawansowanie (swobodna praca kamery, zręczny montaż) okazuje się równie nieuzasadnione, co pojawiający się niespodziewanie numer musicalowy. Wymieniać można długo. „Jak się pozbyć…” to rodzaj wystawnej filmowej uczty. Takiej, w której po trzydziestu przystawkach, zapomniano o daniu głównym.

d3pt2ap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3pt2ap

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj