"Polskie drogi" mają 40 lat. Jak powstawał kultowy serial?
40 lat temu Telewizja Polska wyemitowała pierwszy odcinek serialu, który do dziś cieszy się ogromnym uznaniem krytyki. "Polskie drogi" chwalono zarówno za scenariusz, doskonałą realizację, jak i grę aktorską.
Reżyser, Janusz Morgenstern, przyznawał, że serial zajmuje ważne miejsce w jego dorobku, a tematyka wojenna jest mu niezwykle bliska. Dlatego kiedy zwrócono się do niego z propozycją nakręcenia "Polskich dróg", nie odmówił.
- "Zrobił pan serial o AK, a my chcielibyśmy zaznaczyć też trochę udział Armii Ludowej". Zgodziłem się, bo chciałem kręcić jak najwięcej. Praca na planie była moją pasją - opowiadał w "Gazecie Wyborczej" o swoich motywacjach.
Wątki biograficzne
"Polskie drogi" składają się z dziesięciu 1,5-godzinnych i jednego 2-godzinnego odcinka.
- Jerzy Janicki pisał scenariusze w trakcie kręcenia. Aktorzy nie wiedzieli, co stanie się z postaciami, które grają - opowiadał reżyser w "Gazecie Wyborczej".
Przyznawał też, że w serialu chętnie umieszczał wątki zaczerpnięte ze swojego życia.
- W pierwszym odcinku, o wrześniu 1939 r., dzięki własnym doświadczeniom udało mi się odtworzyć niezwykłą ówczesną atmosferę. W scenariuszu nie było np. sceny z żołnierzami czyszczącymi broń przed bitwą i śpiewającymi "Rozkwitały pąki białych róż". To kojarzyło mi się z obozem przysposobienia wojskowego, na który pojechałem tuż przed wojną – wspominał.
Wyzwanie dla Strasburgera
Dla Morgensterna niezwykle ważne było zebranie doskonałej ekipy aktorskiej, która poradziłaby sobie z wyzwaniami na planie. Jako Władysława Niwińskiego widział młodego, nieznanego wówczas aktora - Karola Strasburgera. Strasburger nie krył, że chociaż czuł się wyróżniony, nie potrafił też opanować przerażenia.
- Gdy dostałem propozycję zagrania podchorążego Władysława Niwińskiego, z jednej strony ucieszyłem się, a z drugiej poczułem strach. Byłem na początku drogi zawodowej i obawiałem się bardziej doświadczonych kolegów oraz długiej nieobecności w domu - opowiadał w programie "Polskie drogi - jak powstawał serial". - Wówczas nad jednym odcinkiem pracowało się niemal miesiąc, a zdjęcia plenerowe kręcono w całej Polsce.
Wygrana Kaczora
W Leona Kurasia wcielił się Kazimierz Kaczor. Aktor był przekonany, że roli nie otrzyma, bowiem spotkał się już kiedyś z Morgensternem na planie filmowym i reżyser nie był zachwycony jego umiejętnościami. Najwyraźniej jednak od tamtego czasu wiele się zmieniło, bo Kaczor wygrał przesłuchanie.
Karol Strasburger opowiadał, że trochę zazdrościł koledze angażu i uważał że rola Kurasia jest znacznie ciekawsza.
– Ja byłem bardziej jednostajny w swoich poglądach i działaniu, natomiast Kazik grał postać wielonastrojową. Miał oblicze dobre i trochę gorsze – mówił.
Butelka wódki za każdy upadek
Tymczasem Kaczor przyznawał, że postać Kurasia była dla niego niemałym wyzwaniem. Zwłaszcza kiedy dowiedział się, że musi nauczyć się jeździć konno.
- Nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z końmi, dlatego przez trzy miesiące ciężko trenowałem - mówił w programie "Polskie drogi - jak powstawał serial". - Mój wymagający i surowy instruktor nie oszczędzał mnie, zaliczyłem więc wiele bolesnych upadków. Za każdy musiałem postawić butelkę wódki.
Ale było warto - rola Kurasia przyniosła mu ogromną popularność. Doskonale też wspominał współpracę z Morgensternem, którego uważał za wybitnego fachowca. Tego samego zdania był Strasburger.
- Miałem to wielkie szczęście, że pracowałem z elitą polskiej kinematografii, z wybitnymi ludźmi, którzy nie szczędzili wysiłku, by powstał jak najlepszy obraz. W pracę wkładali mnóstwo serca, doświadczenia i talent – opowiadał.
"Zapomniałem, że jestem na planie"
Ale krytykę zachwycili nie tylko aktorzy pierwszego planu. Włodzimierz Boruński (na zdjęciu) uważał, że przed kamerami faktycznie dał z siebie wszystko. Nawet po latach ze wzruszeniem wspominał najbardziej emocjonalną scenę ze swoim udziałem, kiedy grany przez niego bohater, Sommer, próbuje uratować wnuczkę.
- Jak grałem tę scenę sprzedawania wnuczki, to nagle zupełnie zapomniałem, że jestem na planie filmowym, że pracuje kamera – po prostu straciłem świadomość i płakałem autentycznymi łzami. Kiedy ujęcie skończono, ocknąłem się i zapytałem reżysera, czy będziemy je powtarzać? Odpowiedział: Nie trzeba. Ja tę scenę wyrzuciłem z siebie! - opowiadał.
To właśnie za tę rolę dostał Nagrodę Przewodniczącego Komitetu do Spraw Radia i Telewizji I stopnia.
Ostatni taniec
U Morgensterna zabłysnął też Zdzisław Maklakiewicz, który pojawił się w 7. odcinku jako profesor Fabiankiewicz. W ostatniej scenie, zmuszony przez gestapowca do tańca, umiera na parkiecie na zawał serca. Wielu uważało, że to prawdziwy popis umiejętności aktorskich Maklaka.
- Najlepszą rolę, stworzył chyba w "Polskich drogach", jedną z ostatnich, takiego mistrza tańca z Beatą Tyszkiewicz. Wstrząsająca kreacja. Tą kreacją bije na łeb tych wszystkich tak zwanych gwiazdorów - mówił Janusz Kondratiuk w dokumencie "Zdzisław Maklakiewicz".
Niestety, aktor nie mógł zobaczyć się na ekranie. Zmarł tydzień przed premierą pierwszego odcinka, w tajemniczych, do dziś budzących kontrowersje okolicznościach.