Powróciło z wiatrem
Gargantuiczna wieża ciśnień stoi dokładnie pośrodku wytwórni filmowej Sony w Culver City w Los Angeles. Otoczona studiami, gdzie wciąż kręci się filmy i programy telewizyjne, w latach 30. była symbolem zamożności i siły wytwórni – wówczas MGM. To wtedy, dokładnie 11 grudnia 1938 r., zobaczyła ją 25-letnia ambitna Brytyjka Vivien Leigh.
NIE MA, NIE MA WODY NA PUSTYNI
Kiedy pustynna Kalifornia borykała się z permanentnym niedostatkiem wody, filmowcy używali wieży ciśnień z upodobaniem, zwłaszcza gdy kręcono sceny pożarów i eksplozji. Dzięki niej czuli, że dla nich wszystko jest możliwe. Wtedy jeszcze nikt nie podejrzewał, że zarówno wieża, jak i brytyjska aktorka przejdą do historii kina. Zresztą sama Vivien Leigh nie wsiadła na transatlantyk po to, by ścigać marzenia o sławie i chwale. Przynajmniej nie w pierwszej kolejności.
Do Ameryki wcześniej wyjechała miłość jej życia - amant angielskiego teatru tamtego okresu, 31-letni wtedy, śliczny jak obrazek Laurence Olivier.
Ona była zamężna innemu mężczyźnie, on też był poślubiony innej kobiecie. Ale uczucie, które ich połączyło, było tak silne, że gdy Olivier dostał zza oceanu propozycję roli Heathcliffa w "Wichrowych Wzgórzach" Williama Wylera, Leigh nie była w stanie czekać spokojnie w Londynie na jego powrót. Pretekst, by ruszyć za kochankiem, znalazła w roli w "Przeminęło z wiatrem".
Plan miała prosty: odbębnić pracę na planie i cieszyć się bliskością Oliviera z dala od zazdrosnego męża i wścibskich dziennikarzy brytyjskich brukowców. Ale przez "odbębnić" najwyraźniej rozumiała co innego, niż pracownik korporacji. Natchniona miłością aktorka jeszcze w Londynie przeczytała kilkakrotnie sławną już powieść Margaret Mitchell i zaczęła przeobrażać się w jej główną bohaterkę. Nie, ona nie chciała grać Scarlett. Ona zamierzała się nią stać.
Zaczęło się od wymiany garderoby i biżuterii. Potem doszła nauka akcentu z południa Stanów – a to dla Brytyjki mogło być pewnym wyzwaniem. Na szczęście nad ruchami ani temperamentem pracować nie było trzeba. Akurat pod tym kątem były jak dwie krople wody. Krzepka, grymaśna, pewna siebie, humorzasta, wyszczekana jak Scarlett O’Hara Vivien zjawiła się na planie. A tam akurat kręcili scenę pożaru Atlanty, jednego z najbardziej spektakularnych w kinie lat 30.
To właśnie tego wieczora Vivien miała poznać Davida O. Selznicka, producenta megaprodukcji, który zakochał się w książce na długo przed tym, nim zyskała globalny rozgłos. Już gdy dostał maszynopis od pracującej w wydawnictwie przyjaciółki, postawił sobie za punkt honoru przeniesienie na ekran nastroju, drygu i ducha oryginału. Zapłacił za prawa do ekranizacji rekordową wówczas kwotę 50 tys. dolarów.
Ale miał problem – kogo obsadzić w roli Scarlett. Bez aktorki ekipa musiała zacząć od scen, które nie wymagały jej obecności. Tyle, że takich w całym filmie jest zaledwie kilka.
Fenomen "Przeminęło z wiatrem" zasadza się przecież na tym, że kamera nie gubi nawet na moment Scarlett.
CZEGO NIE ZNISZCZYŁ KING KONG, STRAWIŁ OGIEŃ
Na pierwszy - nomen omen - ogień poszedł więc pożar Atlanty. W czasach, kiedy to, co widać na ekranie, trzeba było pokazać dosłownie przed kamerą, puszczenie z dymem miasta stawało się niemałym wyzwaniem. Na szczęście w MGM od dłuższego czasu zastanawiano się, co począć z dekoracją ze spektakularnego „King Konga” z 1933 roku, którą mozolnie wznoszono, by stworzyć iluzję, że gigantyczna małpa wspina się po dachach świata. Nie wchodziło w grę przechowanie jej, więc ekipy dogadały się i – spaliła się jako Atlanta. Płomienie trawiły ją półtorej godziny, scenę kręciło siedem kamer - wszystkie, które były wtedy na stanie w Hollywood.
Teraz został już tylko wakat na stanowisku głównej aktorki, który nie tylko Selznickowi spędzał sen z powiek. Południowcy nie wyobrażali sobie, że w Scarlett mogłaby się wcielić aktorka spoza Południa. Włodarze MGM-u byli pewni, że ciałem obdarzy ją któraś z gwiazd wytwórni, co w tamtych czasach było normą - podpisywało się kontrakt ze studiem i grało tylko w jego produkcjach, chyba że studio godziło się na wypożyczenie za opłatą. Sam Selznick zaś widział w roli Scarlett jedynie… samą Scarlett.
W tym celu przesłuchał 35 największych ówczesnych gwiazd Hollywood. Ta nie miała dobrego uśmiechu, tamta wzrostu, następnej brakowało właściwego chodu, kolejnej głosu. Fiasko zmusiło go do zorganizowania w całym kraju castingów, na które zgłosiło się tysiące dziewczyn w nadziei na wielką karierę. Producent nie był zadowolony z żadnej, choć przesłuchania pochłonęły krocie. Dopiero kiedy brat przedstawił mu Vivien Leigh, jego serce zabiło mocniej. Brytyjka pogodziła wszystkie strony sporu - Selznick miał swoją wymarzoną Scarlett, MGM zachęcały jej sukcesy w ojczyźnie, a południowcy nie poczuli się urażeni, bo wybrano nie-jankeskę.
Poza tym wszyscy wiedzieli, że prawdziwą gwiazdą tej produkcji jest 37-letni Clark Gable, wcielający się w rolę ponad dekadę młodszego Rhetta Butlera. Widać to było przede wszystkim w gażach: Gable dostał 120 tys. dolarów, a Leigh - 25 tys. dolarów, choć ten pierwszy pracował 71 dni na planie, a druga - 125. Dysproporcja w płacach Lesliego Howarda, grającego Ashleya Wilkesa, w którym kocha się Scarlett, i Olivii de Havilland, wcielającej się w jego żonę Melanie, była jeszcze większa: ona dostała 23 tys. dolarów, on - trzy razy tyle. Budżet całego filmu wyniósł cztery miliony dolarów, co na tamte czasy było sumą astronomiczną. Do dziś kręci się w USA filmy za taką kwotę, i to bez uwzględnienia inflacji.
ZŁE POCAŁUNKI CLARKE’A GABLE
Pieniądze były potrzebne, bo Selznick uparł się, że wszystko musi być realistyczne. Nawet jeśli czegoś nie było widać na ekranie, producent nie oszczędzał. Do historii przeszedł dialog z jedną z aktorek, która zapytała go, kto zorientuje się, że nie nosi pod spódnicą prawdziwych koronek. W odpowiedzi usłyszała: „Ty się zorientujesz”. Pieczołowitość wiązała się także ze zwiększoną kontrolą planu i reżyserów. Początkowo głównodowodzącym był George Cukor, którego uwielbiała Vivien Leigh. To uwielbienie ekipa kładła na karb homoseksualizmu Cukora. Filmowcy kpili, że Cukor kamerą dopieszczał Clarka Gable’a, a wszystkim innym - ją. Ale nie przepadał za nim Selznick, który kazał mu raportować najdrobniejsze nawet zmiany w stosunku do scenariusza.
Kiedy Cukor się zbuntował, wyleciał z hukiem. Zastąpił go Victor Flaming, którego z kolei nie znosiła Leigh, bo nie miał w sobie polotu Cukora, jego dowcipu ani luzu. Był typowym facetem, który przyszedł robić biznes. Ale nawet z takim nastawieniem na nerwowym planie nie wytrzymał i przeszedł załamanie. Wtedy na jego miejscu pojawił się Sam Wood. Gdy Flaming wrócił do formy, dokończył robotę i to on znalazł się w napisach końcowych. Łącznie spędził na planie 93 dni, Wood - 24, a Cukor - 18.
Przeszkodą w postępach w pracy nad filmem była też chemia pomiędzy Leigh i Clarkiem Gable, a raczej jej brak. Para, delikatnie rzecz ujmując, nie polubiła się. Leigh miała rozpowiadać, że Gable fatalnie się całuje, aktor zaś miał się irytować, że z nikomu nieznaną trzpiotką wszyscy obchodzą się, jakby była gwiazdą takiego jak on formatu. Paradoksalnie, te wzajemne ansy przełożyły się na doskonały efekt, bo w filmie Scarlett nie kocha przecież Rhetta Butlera, tylko Ashleya, przez co bohatera Gable’a trafia szlag.
WIELKI KONIEC GŁODU
Wątek miłosny jest fundamentalny i to jako romans wszech czasów zapamiętała "Przeminęło z wiatrem" historia. Mało kto jednak pamięta, że po premierze w 1939 roku traktowano film jako społecznie zaangażowany. A wszystko za sprawą doświadczeń, jakim los poddaje Scarlett. Kiedy po przejściu frontu przez jej pielesze w Virginii z rodzinnego majątku zostają zgliszcza, kobieta musi zbrudzić idealne dłonie pracą w polu. Dotychczasowa dama ma odciski, brud za paznokciami i zgrubienia, o które nigdy nikt by jej nie podejrzewał.
Losem filmu tak bardzo się niepokojono, że zorganizowano w Los Angeles pokazy testowe, co należało do rzadkości. Zaproszona publiczność nie miała pojęcia, co będzie oglądać. To na nich odkryto moc sceny, w której bohaterka doniosłym głosem deklaruje, że niezależnie od wszystkiego już nigdy więcej nie będzie głodna. Widzowie wstawali na niej z krzeseł i wiwatowali. Amerykanie nadal doświadczali konsekwencji krachu na giełdzie i dobrze wiedzieli, co to znaczy odmawiać sobie chleba od ust. "Przeminęło z wiatrem" stawało się dla nich nie tyle opowieścią o wojnie secesyjnej, newralgicznym momencie amerykańskiej historii, co podsumowaniem bieżących, trudnych czasów.
Uniwersalny wymiar opowieści nie zmienił jednak nastawienia Selznicka, który chciał oddać filmem hołd Południu, gdzie w 1865 roku, wraz ze zwycięstwem wojsk Unii, skończyła się epoka. Nowy porządek zrównywał dawnych panów i sługów, zmuszał nadzorców do pracy na niższym szczeblu, a postępujący kapitalizm, którego ofiarami byli dotąd przede wszystkim plantacyjni niewolnicy, zmienił wektor - biali szczuli się nawzajem przeciwko białym, co zresztą film odnotowuje. Dopełniająca postanowienia o życiu w dobrobycie Scarlett jako szefowa tartaku bezwzględnie rozprawia się ze swoimi podwładnymi, nie bacząc na ich kolor skóry ani to, co łączyło ich z jej majętnym ojcem.
Z tego powodu Selznick nie zgodził się, żeby premiera odbyła się w Los Angeles. Sprowadził ekipę i najważniejszych watażków Fabryki Snów do Atlanty, gdzie z wielką pompą fetowano sukces. Lokalni mieszkańcy przez dekady wspominali karawanę autobusów nadciągających z lotniska, wypełnionych najznakomitszymi osobistościami branży, które pokochały film do tego stopnia, że przyznały mu aż osiem Oscarów m.in. dla najlepszego filmu, najlepszej aktorki pierwszoplanowej czy najlepszego reżysera.
CZARNA SERIA
Odbywająca się 29 lutego 1940 roku ceremonia również rozpoczęła nową epokę. Nagrodę za drugoplanową rolę kobiecą dostała pierwszy raz w historii czarna aktorka, 45-letnia Hattie McDaniel, filmowa mamka Scarlett. Laureatka nie mogła jednak siedzieć na uroczystości z pozostałą obsadą, musiała pozostać w strefie dla czarnych nawet po zejściu ze sceny z pozłacaną statuetką. To był ostatni raz, kiedy spotkała się w całości ekipa filmu, nad którą zawisły czarne chmury. Odtwórca roli Ashleya, Leslie Howard, natychmiast po premierze wrócił do ojczystej Wielkiej Brytanii walczyć z wojskami Hitlera. Nie dożył końca wojny, zginął w 1943 roku zestrzelony nad Zatoką Biskajską. Równo dziesięć lat po premierze na przejściu dla pieszych zginęła Margaret Mitchell, potrącona śmiertelnie przez pijanego taksówkarza. W 1960 roku zmarł rażony zawałem serca Clark Gable. Miał zaledwie 59 lat.
Miłość Vivien Leigh i Laurence’a Oliviera też nie miała happy endu. Zazdrosny o sukces ukochanej aktor zaczął ją poniżać przy każdej okazji. Zdruzgotana kobieta uciekała w alkohol. Do tego stopnia, że po powrocie do Wielkiej Brytanii zdarzało się jej pijać z przypadkowymi ludźmi w parkach. Kiedy wydawało się, że udało jej się stanąć na nogi, zmarła w 1967 roku w wyniku powikłań poalkoholowych. Jedynie odtwórczyni roli Melanie, mieszkająca w Paryżu 103-letnia obecnie Olivia de Havilland, celebruje 80. rocznicę premiery jednej z najsłynniejszych megaprodukcji Hollywood - która przypada 16 marca, w dzień wprowadzenia obrazu do dystrybucji.
W Los Angeles z tej okazji film wrócił na ekrany kin. Na specjalnych pokazach gromadzą się fani, którzy cytują niezapomniane dialogi razem z bohaterami. Na seansie, w którym uczestniczyłem, gdy Rhett zapewnia nas, że "frankly, my dear, I don’t give a damn", rozlegają się wiwaty. Przemycenie tej linijki, która po polsku znaczy tyle, co: "szczerze, kochanie, to gówno mnie to obchodzi", wymagało od Selznicka kilkutygodniowej wędrówki przez kolejne biura, gabinety i urzędy. W czasach, gdy kodeks Haysa określał, co wolno na ekranie powiedzieć i pokazać, nie wchodziło w grę siarczyste przekleństwo. Dla opętanego projektem reżysera nie było jednak rzeczy niemożliwych do wykonania.
I chyba właśnie ta pasja sprawiła, że dziś fani, choć ich terminarze mocno się kurczą, znajdują czas na ponowny seans czterogodzinnego klasyka, który dotąd szczyci się mianem najbardziej dochodowej produkcji w dziejach. Wliczając inflację, zarobił ponad miliard dolarów. Czy podobny sukces jest jeszcze w ogóle możliwy? - zastanawiałem się, gdy na ekranie kina Ahrya Fine Arts w Beverly Hills pojawiła się słynna czołówka z tytułem, którego litery rozdmuchuje wiatr. Szybko jednak postanowiłem, że pomyślę o tym jutro.