Andrzej Wajda i Andrzej Żuławski. Ich drogi się rozeszły. Nieodwołalnie i na zawsze. Dlaczego?
Dwóch wielkich polskich reżyserów przyjaźniło się i wzajemnie inspirowało. Z czasem na ich relacji pojawiały się rysy, potem zgrzyty, by ostatecznie doszło do iskier i rozłamu. Padły oskarżenia i ostre słowa. O co poszło?
Na początku lat 60. najmodniejszą kawiarnią francuskich intelektualistów w Paryżu była Café de Flore. Pewnego dnia przy stoliku zasiadło trzech Polaków: mieszkający od kilku lat nad Sekwaną Roman Polański, Andrzej Żuławski, niedawny absolwent paryskiego Institut des Hautes Etudes Cinématographiques (IDHEC) oraz Andrzej Wajda, który właśnie przyjechał z Warszawy. "To będzie twój nowy asystent" – tak Polański przedstawił Wajdzie Żuławskiego. Ten ostatni niedawno obronił w Paryżu pracę magisterską na temat "Kanału" Wajdy. Znał film na pamięć, przeanalizował w nim każdą scenę.
Andrzej Wajda przymierzał się właśnie do "Samsona" – kręconej w Polsce koprodukcji polsko-francuskiej. Żuławski na planie tego filmu był asystentem i tłumaczem, powoli zaskarbiając sobie względy starszego, doświadczonego reżysera. "Tak żeśmy się zaprzyjaźnili" – powie Wajda po latach. Kilka miesięcy później Wajda zaproponował mu asystenturę przy "Miłości dwudziestolatków" – kolejnej międzynarodowej koprodukcji. Składała się z kilku filmowych nowelek. Do polskiej zaangażowano Zbigniewa Cybulskiego, Jana Englerta i żonę Romana Polańskiego, Barbarę Kwiatkowską. Wyzwanie polegało na tym, że film... nie miał scenariusza. Ekipa obmyślała wszystko w nocy przed każdym kolejnym dniem zdjęciowym.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wzajemna inspiracja
Potem Żuławski asystował Wajdzie na planie "Popiołów". "Dużo więcej nauczyłem się od niego z życia niż z pracy, bardziej w kontaktach duchowych niż w kwestii techniki kinowej" – przyzna po latach. Sam też imponował starszemu o 14 lat reżyserowi. Dzięki pracy ojca, Mirosława Żuławskiego, w dyplomacji, znał języki, pewnie poruszał się nie tylko wśród najnowszych trendów w kinie, ale też kulturze, literaturze, filozofii. Miał zachodni sznyt, ubierał się zgodnie z najnowszą paryską modą. "Andrzej Żuławski, którego zawsze uważnie słuchałem, był bardzo wykształconym człowiekiem. Lata w Paryżu dały mu wykształcenie, które trudno byłoby zdobyć w Polsce. Był bardzo twórczym, pomysłowym reżyserem. Kiedy był moim asystentem, bardzo wiele jego pomysłów znalazło się w moich filmach" – oceniał Wajda. On sam był nie tylko filmowcem, ale i malarzem. Z kolei Żuławski miał ambicje literackie. Kiedy nie był na planie, każdego dnia spędzał kilka godzin nad maszyną do pisania.
Na planie "Samsona" Wajda poznał Beatę Tyszkiewicz. Był wtedy (już po raz drugi) żonaty, z Zofią Żuchowską. Po pewnym czasie reżyser i aktorka nawiązali romans, którego owocem była córka Karolina. Andrzej Wajda rozwiódł się i poślubił panią Beatę, ale małżeństwo szybko zakończyło się rozwodem. Mniej więcej w tym samym czasie Żuławski poślubił Barbarę Baranowską, którą odbił pisarzowi Adolfowi Rudnickiemu. Potem przyszedł czas Małgorzaty Braunek. Poznał ją w Paryżu, gdy leciała na festiwal do Brazylii z grupą polskich filmowców. Wśród nich był Andrzej Wajda. "Czuło się, że istnieje między nimi jakieś niezwykłe porozumienie, wzajemne zauroczenie" – wspominał obu reżyserów pisarz Michał Komar. To Żuławski podsunął Wajdzie pomysł sfilmowania "Ziemi obiecanej" Stanisława Reymonta – kto wie, czy nie najwybitniejszego jego filmu. "Kiedyś zapytał mnie, czy czytałem »Ziemię obiecaną«. A ja, prosty reżyser filmowy, gdzie ja mogłem ją czytać? Ja nie miałem czasu przeczytać wszystkich książek, bo przez pięć lat okupacji musiałem pracować fizycznie" – opowiadał Wajda.
Zgrzyt
Jednak w ich współpracy w pewnym momencie pojawił się zgrzyt. Żuławski napisał Wajdzie scenariusz do "Jądra ciemności" Josepha Conrada. Projektem zainteresował się pewien młody producent w Hollywood. Żuławski z Wajdą polecieli do USA. Dalsze losy przedsięwzięcia i rolę, jaką odegrał w całej sprawie Wajda, opisał Żuławski na łamach magazynu "Film": "Nagle (Wajda) zrozumiał, że stoi twarzą w twarz z dużą hollywoodzką maszynerią, gdzie naprawdę trzeba wiedzieć, czego się chce (...). Mieliśmy wspólne ładne mieszkanie i pewnego razu okazało się, że go tam nie ma. Wsiadł rano w samolot i wyleciał do Warszawy, gdzie się ukrywał. To był nieładny gest, zrujnował reputację młodego producenta amerykańskiego, a także jego finanse".
Do otwartej scysji między nimi doszło na początku lat 70. przy okazji filmu "Trzecia część nocy" Żuławskiego – przypominającej sen opowieści z okupacyjnego Lwowa, opartej na przeżyciach ojca reżysera. Wajdzie nie spodobała się rwana narracja, nerwowość kamery. Po zamkniętym pokazie filmu jeszcze przed decyzją o jego publicznym rozpowszechnianiu powiedział młodszemu koledze, że powinien film przemontować.
"Wiesz, wybacz, ale to jest mój film i pocałuj się" – odparł Żuławski. Swój kolejny film, "Diabeł", Żuławski zrealizował w kierowanym przez Wajdę Zespole Filmowym X. Zdaniem ministerialnej komisji kolaudacyjnej, do której należało ostateczne słowo w sprawie dystrybucji, film był zbyt drastyczny, nadekspresyjny, wydumany, wręcz – słaby, co zadecydowało o skierowaniu go na "półkę" ("Diabeł" będzie miał premierę dopiero pod koniec lat 80. i przejdzie bez echa). W spotkaniu komisji uczestniczył również szef Zespołu X, Andrzej Wajda. Żuławski będzie miał do niego pretensje, że za słabo bronił filmu. Podobnie jak o to, że milczał, kiedy w połowie lat 70., minister kultury i szef kinematografii zatrzyma realizację "Na srebrnym globie". Te niepowodzenia skłonią Żuławskiego do wyjazdu do Francji na wiele lat.
Starcie
Kolejną gorzką pigułkę Żuławski musiał przełknąć w Cannes w 1981 r. W festiwalowym konkursie uczestniczył jego zrealizowany we Francji film "Opętanie" z Isabelle Adjani w głównej roli, a także "Człowiek z żelaza" Wajdy. To Wajda otrzymał Złotą Palmę, natomiast Adjani nagrodzono za najlepszą rolę w "Opętaniu". Żuławski urażony, że został pominięty jako reżyser, nie pojawił się na uroczystej gali. Nie był w stanie. Czara goryczy we wzajemnych relacjach przelała się wiele lat później. Na początku lat 90. ukazała się powieść Żuławskiego "W oczach tygrysa". Opisał w niej znane mu osoby, popełniając liczne niedyskrecje i przedstawiając swych bohaterów w niekorzystnym świetle. Był wśród nich Andrzej Wajda, występujący nie pod literackim pseudonimem, ale wymieniony z imienia i nazwiska. "Witz w filmach Andrzeja Wajdy czasem zastępował wszystko inne i dlatego Andrzej Wajda nie był w stanie nakręcić dobrego filmu" – takie zdanie znalazło się w książce. Wajda, który był na jej premierze, poczuł się dotknięty. W odpowiedzi napisał do Żuławskiego list: "Byłem kimś ważnym dla ciebie, ty byłeś ważny dla mnie. Teraz ty masz prawo do swojego życia, ja mam prawo do swojego. Nie ma problemu".
Nie tylko o Wajdzie źle mówił Żuławski, ale też o jego byłej żonie. "Beata Tyszkiewicz jest chodzącym przykładem tego, jak należy prowadzić swoją karierę, nie mając żadnych zdolności, prócz biustu oczywiście" – powiedział.
A jednak problem był. I to nie tylko ambicjonalny. "Nigdy nie słyszałem, żeby Wajda mówił źle o Żuławskim. Wprost przeciwnie. Natomiast Żuławski szalał na punkcie Andrzeja. Po co mu to?" – zastanawia się Andrzej Seweryn.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" mówimy szokującym "Królu Zanzibaru", który oszukał setki turystów z Polski. Jest też o epokowej zmianie w krwawym, pełnym przemocy "Rodzie smoka". Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: