Śmierć syna, emigracja i ciężka choroba. To tragedie uczyniły go silnym człowiekiem
Wydawało się, że miał wszystko - świetnie zapowiadającą się karierę, kochającą żonę i dwoje dzieci. Ale wtedy przydarzyła się tragedia. Po śmierci 7-letniego syna jego związek się rozpadł, a on sam, zrozpaczony, postanowił wyemigrować do Ameryki. Do Polski wrócił dopiero po 10 latach i chętnie wskrzesił aktorską karierę, występując na scenie i przed kamerami. Niestety, znowu spotkało go nieszczęście. Nie powiodła się jego operacja i Andrzej Szopa - który 26 maja obchodzi 66. urodziny - trafił na wózek inwalidzki.
Do trzech razy sztuka
Talent artystyczny przejawiał już jako dziecko, ale chociaż brał udział w szkolnych przedstawieniach, długo nie myślał o aktorstwie - dopiero polonistka z liceum, widząc jego talent, zasugerowała, że powinien spróbować swoich sił na scenie. Wreszcie Szopa poszedł za jej radą i postanowił zdawać do szkoły teatralnej w Łodzi.
- Jak każdy porządny aktor dostałem się na studia dopiero za trzecim razem - śmiał się w "Gazecie Pomorskiej". Potem trafił na scenę i przed kamery, choć na ekranie pojawiał się głównie w rolach drugoplanowych.
Rodzinna tragedia
Wiodło mu się też w życiu uczuciowym. Poślubił Bożenę, również aktorkę, z którą miał dwoje dzieci - Annę i Macieja. Niestety, niedługo potem doszło do tragedii i ich 7-letni syn zmarł. Ich małżeństwo nie przetrwało tej ciężkiej próby. W 1987 r. Szopa postanowił opuścić Polskę.
- Moja żona z 10-letnią córką wyjechały do Niemiec, a ja do Stanów - opowiadał w "Super Expressie". - Do Ameryki przyleciałem w 1987 r. Był to pierwszy mój pobyt w Stanach. Planowałem, że zostanę tu na kilka miesięcy, a mieszkałem w Stanach przez 10 lat.
Życie na emigracji
Przyznawał, że początkowo na obczyźnie nie było mu łatwo.
- Żeby się utrzymać, imałem się różnych zajęć. Decydując się na wyjazd, wiedziałem, że mogę zostać w Stanach organistą oraz kucharzem. I też tak się stało - przez jakiś czas grałem na fortepianie i organach. Byłem również szefem kuchni w trzech restauracjach. Lubiłem swoją pracę, uwielbiam pitrasić, więc łączyłem przyjemne z pożytecznym - wspominał w "Super Expressie".
Później dostał pracę w radiu, którą bardzo sobie cenił; a po pięciu latach otrzymał amerykański paszport.
Powrót do kraju
Przyznawał, że tęsknił za Polską - starał się odwiedzać kraj jak najczęściej, aż wreszcie, po 10 latach, postanowił wrócić na stałe. - Dostałem propozycję pracy w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Później zainteresował się mną Teatr Kwadrat - tłumaczył.
Aktor wrócił na scenę, ale chętnie przyjmował też propozycje udziału w filmach i serialach. Zagrał w "Samym życiu", "Plebanii", "Ale się kręci!" czy "M jak miłość". Ostatni raz na ekranie pojawił się w 2015 r., w niewielkiej rólce w filmie "Carte Blanche".
Nie traci nadziei
Niestety, to nie koniec problemów Szopy. Od dłuższego czasu miał poważne problemy z kręgosłupem - ratunkiem miała być dla niego operacja w USA. Niestety, w wyniku komplikacji aktor został częściowo sparaliżowany i obecnie porusza się na wózku. Zapewnia jednak, że nie traci nadziei i wciąż jest dobrej myśli.
- Codziennie mi się śni, że spaceruję i biegam. Jest szansa, że za jakiś czas wstanę wreszcie z wózka i będę mógł normalnie chodzić oraz funkcjonować. To moje największe marzenie - mówił w "Fakcie". - Niekiedy rzeczywiście trudno mi się zmobilizować do działania. Na szczęście jestem w rękach najlepszych specjalistów oraz przyjaciółki Basi Karwat, która z poświęceniem się mną opiekuje. To dzięki tym wspaniałym osobom nie załamałem się i ciągle wierzę, że niedługo wrócę do zdrowia.