"Szybcy i wściekli 7": Brum, brum, brum, brum albo epitafium Paula Walkera [RECENZJA]
Kolejne filmy z serii *"Szybcy i wściekli" zasilał olej napędowy z pierwszego tłoczenia. W siódmej odsłonie jest podobnie.*
10.04.2015 14:32
Trzeba oddać sprawiedliwość – chociaż obraz jest niemożliwie długi, zabrakło w nim miejsce dla nowych pomysłów i rozwiązań fabularnych. Wygląda na to, że nie da się wymyślić innowacyjnych historii, w których głównymi bohaterami są samochody. W najnowszej części, tak jak i w poprzednich, mamy więc samochodowe skoki na spadochronie, zjeżdżanie z górzystych zbocz czy przelatywanie rozpędzonym autem pomiędzy wieżami Al Bahar w Abu Zabi. Owszem, wszystkie te ekstremalne wyczyny wciąż są efektowne, ale pozostają wtórne w stosunku do tego, co widzieliśmy wcześniej.
Na szczęście twórcy najwyraźniej zdając sobie sprawę z tego, że fabularnie nic nowego tu nie ukręcą, postawili na kwestie techniczne. A te naprawdę robię piorunujące wrażenie. Popisy kaskaderów, efekty specjalne i dynamiczny montaż to znaki rozpoznawcze serii. Od ponad 10 lat budują jej tożsamość i rozpoznawalność. Novum jest co innego – kapitalne zdjęcia, którymi duet operatorski Stephen F. Windon i Marc Spicer może sobie zapracować, jeśli nie na nominację do Oscara, to przynajmniej na zaproszenie do konkursu głównego Camerimage. Windon jest już uznanym specem w swoim fachu. Jego pozycję potwierdzają nagrody, choćby te za spektakularne zdjęcia do serialu „Pacyfik”. Australijczyk pracował już wcześniej przy „Szybkich…”, jednak dopiero w towarzystwie Spicera udaje mu się pokazać, do czego zdolny jest operator w kinie akcji. Dostosowanie kątów i ustawień kamery do naparzających się nieustannie bohaterów dało świetne efekty. Tu nie oglądamy ich upadających korpusów, tylko przewracamy się razem z nimi, bo tak
właśnie zachowuje się kamera. Kilka lat temu John Powell w „Ultimatum Bourne’a” Paula Greengrassa montował nieruchome kamery w samochodach, którymi rozbijali się bohaterowie, by dać widzowi poczucie uczestniczenia w kolizji. Windon i Spicer kontynuują ten pomysł i próbują robić z kamerą to samo, co dzieje się z bohaterami i ich pojazdami. W efekcie czujemy się, jak byśmy znaleźli się w centrum akcji. Odrealniony świat przedstawiony zdaje się rzeczywistszy.
Na plus filmowi trzeba też zapisać liczniejsze niż zwykle wątki feministyczne. Filmy z serii nierzadko oskarżane były o przedmiotowe traktowanie płci pięknej, utwierdzanie wyobrażeń o „szybkich kobietach i pięknych samochodach”. W „siódemce” twórcy rehabilitują się – jedna z najinteligentniejszych osób, która opracowała technologiczny cud, okazuje się kobietą. Niby niewiele, ale jak na filmy, w których walki kobiet zostały tak przedstawione, żeby pieścić męskie wyobrażenia, to jednak krok do przodu.
Krokiem w tył jest za to konserwatywność. Początkowe filmy cyklu miały w sobie pewną moc kontestacji. Działania rodziny nie były dyktowane literą prawa. W kolejnych obrazach bohaterowie z łamania kodeksów byli coraz bardziej rozgrzeszani. W „siódemce” ta sytuacja dochodzi do ekstremum. Tu nie ma już żadnych wystąpień przeciwko normom prawnym, żadnego działania na własną rękę. Od początku Dominic i jego kompani są na usługach rządu. To już nie jest pracująca w imię własnych zasad ekipa tylko zwykli najemnicy, którzy przy okazji tylko dokonują prywatnej zemsty. Następuje kompletne ugrzecznienie wyrastających z nielegalnych wyścigów bohaterów. Scena, w której Dom zatrzymuje się na światłach na skrzyżowaniu górskiej, pustej drogi budzi litość. Co się stało z nim i jego przyjaciółmi? Czy naprawdę znudziło im się życie na krawędzi?
A może to reakcja twórców na śmierć Paula Walkera, jednego z najważniejszych aktorów „Szybkich…”, który zginał w wypadku samochodowym w listopadzie 2013 roku? To właśnie jemu dedykowany jest ten film, zakończony pięknym i wzruszającym epitafium. Kiedy tym razem słyszymy kultową już frazę „Ride, or die, remember?”, czujemy całą jej grozę. Paul Walker takim zwieńczeniem serii na pewno nie byłby rozczarowany. Fani też nie będą.