"Niebo o północy": Zarośnięty George Clooney oczekuje apokalipsy [RECENZJA]

Arktyka, niedaleka przyszłość. Odwiedzamy stację polarną na odludziu, a w niej (niemal) ostatniego człowieka na Ziemi. Tajemnicza plaga, katastrofa, a może siły kosmosu sprawiły, że nasza zielona planeta nie jest już miejscem możliwym do życia dla nikogo? Odpowiedzi udziela "Niebo o północy", najnowsza produkcja Netfliksa w reżyserii George'a Clooneya.

George Clooney w "The Midnight Sky"George Clooney w "The Midnight Sky"
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe

Ci, którzy przetrwali, mieszkają w bunkrach. Częściej ukrywają się i oczekują na ewakuację, niż wyglądają pozytywnego zakończenia dramatycznej przygody. W większości chorują, nie przeżyją zapewne kolejnych kilku dni. Jedynym względnie jeszcze bezpiecznym miejscem, choć również nie na długo, jest stacja polarna, w której doktor Augustine Lofthouse (George Clooney) oczekuje własnego końca. Już nie udaje, że prowadzi jakieś badania, teraz chce się tylko połączyć z ostatnimi astronautami, którzy zmierzają ku Ziemi z misji kosmicznej na odległy księżyc Jowisza, potencjalnie możliwy do zamieszkania przez ludzi. Jego zadaniem jest odwieść załogę od pomysłu powrotu, bo nie ma po prostu do czego wracać.

"Niebo o północy" wydaje się wręcz nieziemsko aktualne. Kiedy ludzkość walczy dziś z kolejnymi mutacjami wirusa, każdy dzień przynosi spełnienie coraz bardziej szalonych filmowych scenariuszy. Żartujemy z nich, myśląc, co jeszcze może się wydarzyć, robiąc dobrą minę do złej gry. Strach, którego może nie widać na pierwszy rzut oka, jest mocno obecny, podprogowy i wręcz ponadświadomy. Kontakty międzyludzkie ograniczone do minimum podkreślają tylko powtarzalność codziennych czynności, zamykających się w ciasnych ramach dom – sklep, czasem praca, jeśli zdalnie się nie da. Każdy po trosze wariuje, niezależnie jak stan ten już dziś definiujemy.

ZOBACZ TEŻ: Czarny rok dla światowego kina. Przez pandemię nie ma co oglądać

Tak boleśnie blisko George’a Clooneya, a właściwie jego brodatego bohatera, nikt z nas jeszcze nigdy nie był. Oto obserwujemy człowieka zamkniętego w ciemnym, nieprzyjaznym, sterylnym pomieszczeniu. Za towarzystwo ma piosenki Chrisa Stapletona, schowaną na czarną godzinę butelkę whisky i kilka lekarstw, które pomagają się wybudzić lub zasnąć, w zależności od potrzeby. Dzień za dniem mija niezauważenie, a oczekiwanie na nieuniknione tylko momentami wydaje się nie do zniesienia. Przez większość czasu bohater nawet się już nad tym nie zastanawia. Jak łatwo jest zmienić całkowicie swoje życie, przewartościować je i dostosować do nowych, zmieniających się warunków?

To, co kiedyś odczytalibyśmy jako sprawne science-fiction, w ciągu ostatnich kilku miesięcy stało się bolesną i dojmującą rzeczywistością, której już nie da się dziś czytać według klucza ze stycznia 2020 r. Clooney po raz kolejny w swojej karierze staje się prorokiem, wieszczem i bardem swoich czasów. O ile jednak przed 15 laty w swoim najlepszym filmie "Good Night and Good Luck" sprawdzał, jak współcześnie z perspektywy historycznej wygląda wolność prasy i mediów, udowadniając, że porównania wciąż wypadają blado, w "Niebie o północy" nie ma już aspektu konfrontacji, jest akceptacja, pogodzenie się z losem, choć wciąż niepozbawione nikłego cienia nadziei.

Jego najnowszy film nie jest jednak krzepiący. Nie oferuje czegoś na kształt poklepania po plecach i stwierdzenia, że "będzie dobrze", bo doskonale zdajemy sobie sprawę, że jeśli nie pandemia, wkrótce i tak nie starczy zasobów naturalnych, by wyżywić planetę i zapewnić wszystkim wystarczająco świeżego powietrza i czystej wody. W naszej świadomości nie ma jednak tego tajemniczego "Wydarzenia", od którego zaczyna się akcja "Nieba o północy", bo od lat jesteśmy świadkami powolnej degradacji, zanieczyszczenia i zatrucia, łudząc się, że my to jeszcze przeżyjemy.

Film Clooneya okazuje się zaskakująco bogaty w znaczenia i warstwy, oferując mrowie możliwych rozwiązań i nie dostarczając jednej konkretnej, nadto wszystko upraszczającej odpowiedzi. Chociaż reżyserowi zdarza się powielenie kilku standardowych scen z innych filmów z miejscem akcji w kosmosie (obowiązkowy spacer poza statkiem w przestrzeni kosmicznej i związane z tym problemy, ostatnio widziane niemal w tej samej sekwencji w serialu "Rozłąka" z Hilary Swank), całość wydaje się intrygująco głęboka i wykorzystująca do maksimum możliwości efektów specjalnych bez wywołania u widza uczucia przesytu.

Źródło artykułu: WP Film
Wybrane dla Ciebie
Oddaje swój miecz świetlny. Legendarny aktor odchodzi z sagi
Oddaje swój miecz świetlny. Legendarny aktor odchodzi z sagi
"Nie ma szans". Jednym słowem zgasił nadzieje fanów
"Nie ma szans". Jednym słowem zgasił nadzieje fanów
Nie nazywa się Martin Sheen. Dziś głęboko żałuje zmiany nazwiska
Nie nazywa się Martin Sheen. Dziś głęboko żałuje zmiany nazwiska
"Żadnych sporów". Sapkowski na planie megahitu Netfliksa
"Żadnych sporów". Sapkowski na planie megahitu Netfliksa
Transformacja Brada Pitta. Nadchodzą zmiany
Transformacja Brada Pitta. Nadchodzą zmiany
Oddaje nerkę obcej osobie. Takie dawstwo jest w Polsce zakazane
Oddaje nerkę obcej osobie. Takie dawstwo jest w Polsce zakazane
"Zawstydzony". Tak Tom Cruise zareagował na jej zaawansowaną ciążę
"Zawstydzony". Tak Tom Cruise zareagował na jej zaawansowaną ciążę
Rekordowy start. Trzeci największy hit HBO
Rekordowy start. Trzeci największy hit HBO
Aktorka martwi się o córkę. Tak wygląda codzienność Chelsea w więzieniu
Aktorka martwi się o córkę. Tak wygląda codzienność Chelsea w więzieniu
Wspominamy gwiazdy kina i teatru, które odeszły przez ostatni rok
Wspominamy gwiazdy kina i teatru, które odeszły przez ostatni rok
Nowe informacje. Costner wciąż zaprzecza oskarżeniom
Nowe informacje. Costner wciąż zaprzecza oskarżeniom
Władze PRL wycofały go z kin. "Liczne negatywne głosy krytyki"
Władze PRL wycofały go z kin. "Liczne negatywne głosy krytyki"