To zdarzyło się naprawdę. Podczas wojny w Wietnamie, w 1965 roku amerykański lotnik Dieter Dengler został zestrzelony i trafił w ręce Vietcongu. Z kilkoma innymi jeńcami udało mu się uciec z niewoli, ale był to dopiero początek jego dramatycznej historii. Prawdziwym więzieniem okazała się bowiem sama dżungla.
„Operacja świt“ to już drugie podejście Wernera Herzoga do tej historii. W latach 90. nakręcił o Denglerze dobrze oceniony dokument „Little Dieter Needs to Fly“. Formuła kina fabularnego pozwoliła mu jednak na większą swobodę artystyczną. Mógł bardziej skoncentrować się na emocjach, bo przed kamerą miał aktorów. Zamiast komentować wydarzenia i reakcje ich uczestników, mógł je pokazać i poprzez grę aktorów zinterpretować.
Bo „Operacja świt“ to nie kino akcji. Dengler nie jest superbohaterem. To nie Rambo, który w pojedynkę rozprawia się z połową Vietcongu. Herzog nakręcił film w gruncie rzeczy kameralny, choć rozgrywający się w widowiskowej scenerii.
„Operacja świt“ jest zapisem walki z szaleństwem, walki o przeżycie. To opowieść o pragnieniu przetrwania... za wszelką cenę. Nie jest łatwo ją oglądać, bo przynosi realistyczny zapis cierpienia. Dengler i pozostali jeńcy balansują na granicy obłędu. Niektórzy, jak grany przez Jeremy’ego Daviesa Eugene, ją nawet przekraczają.
Rewelacyjną (którą to już z rzędu w swojej karierze?) kreację tworzy Christian Bale. To jeden z tych młodych aktorów, którzy grają całym ciałem. Rolę Denglera Bale buduje mimiką, ekspresją, ruchem, spojrzeniem. Dialogi w gruncie rzeczy pełnią w jego przypadku drugorzędną rolę.
Znakomite są zdjęcia Petera Zeitlingera. Dzięki nim dżungla staje się jeszcze jednym bohaterem filmu – pięknym, ale niebezpiecznym. Dobrze została dobrana muzyka Klausa Bedelta, która współtworzy klimat tej opowieści.