Top 12: Najgorsze filmy pierwszego półrocza 2013
17.07.2013 | aktual.: 22.03.2017 07:54
Pomimo wyjątkowo udanego pierwszego półrocza w polskich kinach - dominowały przede wszystkim nowoczesne, zrobione z pazurem blockbustery, znakomite kino środka i wyrazisty arthouse - nie zabrakło pośród nich także kilku nieznośnych bubli.
Pomimo wyjątkowo udanego pierwszego półrocza w polskich kinach - dominowały przede wszystkim nowoczesne, zrobione z pazurem blockbustery, znakomite kino środka i wyrazisty arthouse - nie zabrakło także kilku nieznośnych kiczowatych gniotów. Jak co roku, dopisały trzy kategorie – nieudane komedie, tandetne kino akcji i polskie produkcje je udające. Nie zabrakło jednak zaskoczeń – w naszym rankingu 12 najgorszych filmów pierwszego półrocza znalazł się także nowy dramat Jacka Borcucha, autora znakomitego „Wszystko co kocham” sprzed dwóch lat, oraz aż dwie wysokobudżetowe produkcje z Bruce’em Willisem. Zachęcamy do zapoznania się z naszym subiektywnym zestawieniem.
href="http://film.wp.pl/top-12-najgorsze-filmy-pierwszego-polrocza-2013-6025256238920321g">CZYTAJ DALEJ >>>
Miejsce 12.
"Hansel i Gretel: Łowcy czarownic", reż Tommy Wirkola.
Na tle najnowszych blockbusterów rąbanka taka jak „Hansel i Gretel” to już niemal czysty anachronizm – mało refleksyjne wspomnienie głupawych hollywoodzkich widowisk z czasów, gdy efekty specjalne były nadużywanym fetyszem, przesłaniającym wszystko wokół.
Jeszcze 10-15 lat temu debiutujący w Hollywood Norweg Tommy Wirkola wpasowałby się w obowiązujący trend wręcz idealnie, ale dzisiaj, gdy kino wysokobudżetowe stało się ciut mądrzejsze, bardziej złożone i świadome siebie, jego* pozbawiony znaków szczególnych akcyjniak z miejsca trafia do ostatniego szeregu.*
Miejsce 11.
"Sęp",reż. Eugeniusz Korin
Film straconej szansy. 58-letni, debiutujący (!) w kinie reżyser teatralny Eugeniusz Korin miał w rękach całkiem niezłą, zamaszystą intrygę, ale na ekranie przemielił ją w typowo nadwiślańską papkę, która niby jest rasowym dreszczowcem w hollywoodzkim stylu, ale jednak bardziej sensacyjną telenowelą TVN-u.
„Sęp” imituje amerykańskie kino gatunkowe, ale jest względem niego tak uwsteczniony, że momentami przypomina niezamierzoną parodię. Absurdalną, rozpadającą się intrygę, z kuriozalnie przerysowanymi bohaterami, dostajemy gratis.
Miejsce 10.
"Szklana pułapka 5",reż. John Moore
Historyczny moment – pierwszy film z Bruce’em Willisem, w którym powinien był zagrać Steven Seagal. „Szklana pułapka 5” zawodzi nie tylko jako kontynuacja popularnej serii, ale także jako film sensacyjny sam w sobie.
Pretekstowa fabułka, zdjęcia kręcone w tanich wschodnioeuropejskich plenerach, obsada, której największą gwiazdą jest zapomniany europejski aktori tylko 97 minut na liczniku, podczas gdy każda z dotychczasowych części to minimum 2 godziny.
Budżet jest tu odpowiednio wysoki, więc i wybuchy głośne, ale ta część jest tak potrzebna całej serii, jak – nie przymierzając - "Misja w Moskwie" Akademii Policyjnej.
Miejsce 9.
Kino cierpiętnicze Jacka Borcucha, zaprawione artystyczną pretensją, a jednocześnie pozbawione niewymuszonego uroku jego dotychczasowych filmów. Bohater zabija człowieka, a następnie cierpi, patrząc tępo przed siebie. Cierpi na serio i bez przerwy. Nad jeziorem, na materacu, przy śmietniku i w wannie. Następnie mówi o tym swojej dziewczynie. Teraz ona cierpi. Na ulicy, w korytarzu, przy desce sedesowej. W metrze i w swetrze. Potem chwilę cierpią razem, aż wreszcie film kończy się tzw. wielką alegorią…
Miejsce 8.
"Intruz", reż. Andrew Niccol
Kłopotliwy romans w „Zmierzchu”, gdzie stuletni wampir stanowi parę z naiwną nastolatką, jest niczym przy adaptacji nowej powieści jego autorki.
Stephenie Meyer tym razem wymyśliła, by podobny schemat fabularny (jedna niedojrzała dziewczyna, dwóch inwazyjnych adoratorów) przetopić na kino sci-fi. Gorzej, że na gatunku zna się równie słabo, co na wampirach, czego efektem jest pokraczne love story w konwencji dlań za dużej o co najmniej trzy rozmiary.
Miejsce 7.
"G.I. Joe Odwet" reż. Jon M. Chu
Podczas seansu nowego „G.I. Joe”, przypomina się scena z zakurzonej amerykańskiej komedii „Skarbonka”. Wezwany do podupadłej willi hydraulik opuszcza ją rozgniewany. „Nawet nie spojrzał pan na rury!” – krzyczy za nim Tom Hanks, na co poirytowany majster odparowuje: „Sprawdzałem je parę lat temu. Przecież nie odrosły!”.
Podobnie ma się sprawa z filmem Jona M. Chu – od czasu oryginału z 2009, serii nie udało się wykształcić pełnokrwistych bohaterów, ciekawej intrygi czy nawet przyzwoitego humoru.
Miejsce 6.
"Bejbi blues" reż. Katarzyna Rosłaniec
Nowy film Katarzyny Rosłaniec, autorki niesławnych „Galerianek”, pod wieloma względami przypomina jej poprzednie dokonanie – jest zapożyczony stylistycznie, pseudo-zaangażowany, płytki niczym przysłowiowa kałuża.
Opowiadając o nieodpowiedzialnym rodzicielstwie Rosłaniec ponownie udaje, że nośny temat ją interesuje, w rzeczywistości oddając się pstrokatemu, tabloidowemu show dla opornych. Nie pomagają* okropni, antypatyczni bohaterowie*, którym chce się życzyć jak najgorzej.
Miejsce 5.
"1000 lat po Ziemi",reż. M. Night Shyamalan
Wyprawa w kosmos, jaką zafundowali sobie Will Smith i jego syn Jaden jest w gruncie rzeczy godna pochwały. Oto ojciec przekazuje pałeczkę synowi, namaszczając go na swojego następcę. Ten zaś, by dowieść, że jest tego godzien, przechodzi najcięższą lekcję przetrwania w swoim dotychczasowym życiu – pełną upokorzeń, wyrzeczeń, konfrontacji z wypieranymi lękami.
„1000 lat po Ziemi” nie jest więc – jak sugerują to druzgocące recenzje – najgorszym blockbusterem tego sezonu. Ale jednocześnie wyniki w box office nie kłamią: jeśli akurat nie należycie do hollywoodzkiego rodu Smithów ani kościoła scjentologicznego (którego ideologią film się posiłkuje), inicjacja 14-letniego Jadena raczej Was nie zainteresuje.
Miejsce 4.
"Podejrzani zakochani", reż. Sławomir Kryński
Moda na polskie komedie romantycznie szczęśliwie się już skończyła, ale raz po raz w kinach zobaczyć można jeszcze reprezentanta tego nieszczęsnego gatunku.
Film Sławomira Kryńskiego nie wyłamuje się z poziomu jakościowego tego typu produkcji – to niedorzeczna, estetycznie wypudrowana i fabularnie przerysowana sztampa, której motorem ma być wytarty, plebejski humor.
Szczęśliwie, przeciętny widz coraz bardziej znudzony jest tym wałkowanym w nieskończoność schematem, a aktorzy wyglądają jakby naprawdę było im wstyd, że w czymś takim jeszcze biorą udział.
Miejsce 3.
"Movie 43", reż. Patrik Forsberg * Cóż za *marnotrawstwo! W nowelowym projekcie współczesnych tuzów niewybrednego humoru wystąpiło kilkadziesiąt gwiazd wielkiego formatu. Na liście płac nie ma słabych punktów – są tu zdobywcy Oscarów, ulubieńcy nastolatków, wytrawni komicy, największe gwiazdy.
Gorzej, że pośród kilkunastu krótkometrażowych filmików na uwagę zasługują może dwa. Reszta to już absolutnie najgorsze, co można znaleźć w amerykańskiej komedii – gastryka, wulgarność, masa obrzydliwości. Oglądanie ulubionych aktorów w skeczu, w którym zwisające z brody aktora jądra lądują w talerzu zupy…
Miejsce 2.
"Straszny film 5", reż. Malcolm D. Lee
Ten trup wciąż żyje! Po średnio udanej części drugiej, kiepskiej „trójce” i wyjątkowo słabej „czwórce” producenci postanowili wycisnąć z popularnej niegdyś serii ostatnie soki. Przez siedem lat, które minęły od realizacji poprzedniej części sporo się jednak zmieniło – dzisiaj kontynuowaniem przygody ze „Strasznym filmem” nie była zainteresowana ani Anna Faris, ani bracia Wayansowie, ani… nikt, kto ma cokolwiek do stracenia.
To, że gotowy film będzie się opierał na wulgarnym, mało wyszukanym humorze, było do przewidzenia. Ale tego, że będzie on gorszy od takich niesławnych produkcji duetu Friedberg/Selzer, a jego gwiazdami będą skompromitowani Charlie Sheen i Lindsay Lohan, nikt się chyba nie spodziewał.
Miejsce 1.
"*Last Minute", reż. Patryk Vega*
Patryk Vega, niegdyś autor bardzo dobrego „Pitbulla”, od niedawna bardziej znany jako autor kompromitującego „Ciacha”, bezskutecznie próbuje podnieść się z kolan.
„Last Minute”, jego najnowszy film, pierwotnie nazwano „Klątwą faraona”, ale tytuł szybko zmieniono – najpewniej po to, by nie kojarzył się z niesławną kompromitacją Marka Piestraka „Klątwą doliny węży”. Oryginalny tytuł stanowi tu zresztą właściwy trop, bo familijno-przygodowa komedia Vegi może się pochwalić podobną jakością wykonania.
Sklecona na kolanie, kompromitująca pod względem formalnym, szowinistyczna i pseudo-prorodzinna w wymowie stanowi zabójcze dla naszych kubków smakowych połączenie. (pp/mf)
Piotr Pluciński